[ Pobierz całość w formacie PDF ]
foteli na kółkach mogli dostać się na pokład samolotu nie opuszczając swoich miejsc.
Wszystko jest gotowe pomyślał Piotr Mercey. Trzeba tylko poczekać na powrót
Clermonta z zielonym światłem władz lotniska. Mercey spojrzał na zegarek. Właściwie
Clermont powinien ju\ być z powrotem...
Podeszła do niego Josiane, niosąc na tacy szklanki z oran\adą.
Oran\ada! skrzywiła się Myriam, siedząca w swoim fotelu obok niego. Nie będziesz
pił, przecie\ ty lubisz tylko whisky...
Słuchaj przerwał jej niecierpliwie czy nie sądzisz, \e Clermont coś długo nie wraca?
* * *
Komisarz Lepelletier był grzeczny, lecz stanowczy.
Obejrzałem paszporty, które mi pan przyniósł, panie Clermont, przyznaję, \e wszystkie
są w porządku, jednak chciałbym przyjrzeć się z bliska pana podopiecznym.
Muszę ustąpić, ale zdawało mi się, \e w trakcie naszej ostatniej rozmowy powiedział
pan... protestował słabo Olivier Clermont.
Zgadza się, panie Clermont. Ale przypominam panu, \e dotrzymałem obietnicy.
Wyraziłem zgodę, by ci nieszczęśliwi ludzie mogli uniknąć zbędnych formalności i
zgodziłem się te\ na udostępnienie im poczekalni przeznaczonej dla wa\nych osobistości,
niemniej jednak chciałbym zobaczyć pana pasa\erów.
Czy ma pan jakieś podejrzenia?
Właściwie to nie są podejrzenia, ale muszę wypełniać skrupulatnie moje obowiązki.
Nigdy nic nie wiadomo. Do pana stadka mogła zakraść się jakaś czarna owca.
Ale\ ja za nich odpowiadam! przerwał porywczo Clermont. Znam ich wszystkich.
To są uczciwi ludzie i jestem przekonany, \e nikt z nich nie zadarł ze sprawiedliwością.
Nie wątpię zapewnił go komisarz ale musi pan wiedzieć, \e ze względu na ostatnie
wydarzenia nasze granice lądowe, morskie i powietrzne podlegają obecnie specjalnej kontroli.
Porwanie tych czworga dzieci, zło\enie okupu w wysokości dwóch miliardów franków,
zabójstwo komisarza policji, które było tylko, niestety, ostatnim ogniwem długiego łańcucha
krwawych zbrodni dokonanych przez tę samą bandę oraz fakt, \e ci kryminaliści są nadal na
wolności wszystko to wymaga dowodów szczególnej czujności od policji w ogóle, a od
policji ochrony granic w szczególności.
Ale\ chyba pan nie chce powiedzieć, \e moi biedni kalecy, to niebezpieczni przestępcy?
zbuntował się Clermont.
Oni, nie przyznał komisarz. Ale któ\ mo\e powiedzieć, czy jednemu lub kilku
spośród tych kryminalistów, o których przed chwilą mówiłem, nie udało się zająć miejsca,
czy miejsc, pana podopiecznych?
To mi się wydaje niemo\liwe.
Czy wszystkich zna pan osobiście?
Nie wyznał Olivier Clermont.
A widzi pan. Proszę mi wierzyć, ci bandyci mają jeszcze niejedną sztuczkę w zapasie, a
odznaczają się niezwykłą zuchwałością. W ka\dym razie sprawdzenie nic nie kosztuje.
Bardzo dobrze, to pan decyduje poddał się Clermont.
Niech pan się nie obawia, to nie zabierze du\o czasu i spowoduje tylko niewielkie
opóznienie startu samolotu. Więc bardzo proszę, niech pan pójdzie ze mną.
Idę Olivier Clermont ostatecznie skapitulował.
Opuścili pokój i poszli korytarzem prowadzącym do windy.
Komisarz niósł plastikową torbę z paszportami.
Rzucę tylko okiem na pana pasa\erów i będziecie mogli odlecieć powiedział
komisarz. Paszporty ju\ są zaopatrzone w wizy i pieczęcie.
Doskonale podziękował Clermont.
Zjechali windą na parter.
Ma pan szczęście, \e jedzie pan na wakacje do Brazylii! powiedział komisarz z
odrobiną zawiści w głosie, gdy weszli do głównego hallu.
Nieprawda\?
Utorowali sobie drogę przez tłum krewnych i znajomych pasa\erów samolotu, który miał
wkrótce wylądować i skierowali się do poczekalni Bardzo Wa\nych Osobistości.
Dwaj \andarmi z Republikańskich Kompanii Bezpieczeństwa, pilnujący wejścia do
poczekalni, odsunęli się na bok na widok komisarza.
Kiedy obaj panowie weszli do sali, gwar rozmów obni\ył się o ton. Piotr Mercey, Myriam
i Gerard zesztywnieli w swoich fotelach. Mercey i Gerard przesunęli nieznacznie ręce wzdłu\
ciała pud kocem, i zacisnęli je na kolbach pistoletów. Christian Sancy przeszedł niedbałym
krokiem do tyłu i ulokował się w głębi sali, za plecami Clermonta i komisarza. Josiane o mało
co nie upuściła tacy z oran\adą. Wszyscy wyczuli glinę.
Od kogo zaczynamy? spytał komisarz Lepelletier.
Myślę, \e byłoby grzecznie zacząć od panny Zylberstein podsunął Clermont. To ona
jest naszym dobroczyńcą. Właśnie jej zawdzięczamy tę podró\. To ona ponosi wszystkie
koszty i przez delikatność...
Dobrze, dobrze. Gdzie ona jest?
Proszę iść za mną, tędy.
Zobaczy pan, to szybko pójdzie. Zło\ył pan paszporty w porządku alfabetycznym, co
ułatwi mi odnalezienie właściwego dokumentu. Zawsze zresztą mogę prosić o pomoc kogoś z
Kompanii Republikańskich. Co do panny Zylberstein, to jej paszport powinien być na końcu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]