[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oddać twemu thanowi... - Wciągając powietrze do płuc, niemal się nim
zachłysnęła. - Och, Stanachu! Gdybym się tak głupio nie upierała przy
noszeniu miecza... Hauk pozostałby przy życiu!
- Nie... - szepnął krasnolud. - Nie, Kelido, mylisz się. %7ładną miarą nie
mogłaś temu zapobiec.
- Gdybym oddała ci miecz, zamiast udawać, że posiadając miecz, mogę
rościć sobie jakieś prawo do Hauka... Audziłam się, że dał mi go, bo... bo
mnie polubił. Myślałam, że będzie mnie pamiętał i może...
- Nie! - krzyknął krasnolud ochrypłym głosem.
Echo tego okrzyku odbiło się od ścian jaskini, zaznaczając daremność
protestu krasnoluda. Towarzyszył temu zgrzyt szponów o kamienie.
Darknight wydał z siebie głęboki, gardłowy pomruk. Po przeciwnej stronie
pieczary błysnęły żółte ślepia. Bestia nawet nie drgnęła, Stanach jednak
był pewien, że smok się śmieje.
Ujął ramię Kelidy w lewą ręką, pozwalając prawej opaść bezwładnie w
dół.
- Przykro mi, Kelido. Bogowie świadkami, że bardzo tego żałuję.
Zmierć Hauka... nigdy nie zdołałabyś jej zapobiec.
- Ależ tak... gdybym tylko... - Dziewczyna przełknęła ślinę i potrząsnęła
głową.
- Nie - szepnął Stanach.- Hauk nie żyje, ale to nie twoja wina, Kelido,
najpewniej był już martwy, zanim opuściliśmy Long Ridge.
Odsunęła się odeń tak raptownie, jak cofnęłaby się przed niespodzianie
obnażonym sztyletem. - Ale mówiłeś... - Ucichła nagle i zdanie
zakończyło się przejmującym westchnieniem, gdy zrozumiała znaczenie
słów krasnoluda. - Mówiłeś, że...
- Kłamałem. Chciałem odzyskać miecz. Okłamałem cię.
Kelida jęknęła cichutko.
Stanach oparł głowę o głaz i zamknął oczy. Nie powtórzył, że jest mu
przykro, choć Reorx świadkiem, że niczego nie żałował tak bardzo, jak
właśnie tego swojego postępku. Nawet utrata Ostrza Burzy nie poruszyła
go tak mocno. Dla wyrażenia swych uczuć nie potrafił znalezć słów, nie
sądził zresztą, że w jakimkolwiek języku istnieją słowa, którymi mógłby
oddać swą rozpacz.
Po długim czasie, gdy w jaskini słychać było jedynie łkania Kelidy i
chrapliwy oddech smoka, Stanach poczuł delikatny dotyk dziewczęcej
dłoni na prawym ramieniu. Kelida podniosła jego bezwładną dłoń.
Krasnolud wiedział, iż trzymała ją w palcach, ponieważ usłyszał szelest,
gdy dotykała bandaży.
Na smaganych wiatrem Równinach Zmierci szalał pożar. Rozległy front
nacierającego ognia poprzedzały pojedyncze, niewielkie płomienie,
wyglądające niczym harcownicy dzierżący jaśniejsze od słońca proporce.
%7łądne łupu ogniste jęzory szalały na moczarach i bagnach, z jednaką
ochotą łykając suchą trawę i wyschnięte łodygi bylin.
Stojący przy roboczym stole w Komnacie Czarnego Księżyca Realgar
obserwował pożar, patrząc w gładką powierzchnię szkła. Proste zaklęcie
przywołało żądany obraz i mag widział pożar tak, jakby go oglądał
człowiek stojący na szczycie wysokiej góry.
Rad temu, co zobaczył, przesunął dłoń nad powierzchnią szklanej płyty
i wyszeptał jakieś słowo. Obraz, który oglądał, zmienił się, stając się
wyrazniejszy i bardziej przybliżony.
Realgar ujrzał więc bagiennego szczura przepływającego porośniętą
trzcinami sadzawkę i ginącego o krok od swej nory, kiedy zagotowała się
nagle podgrzana woda.
Błękitnogłowa kaczka ugrzęzła i spłonęła podczas bezowocnych prób
ucieczki przed płomieniami.
%7łuraw o długiej szyi i srebrny lis pędzili obok siebie, uciekając przed
wspólnym wrogiem. Bezlitosny guyll fyr schwytał ich i zabił tak samo
obojętnie, jak każde inne stworzenie na swej drodze. Zimne jeszcze nie tak
dawno temu powietrze nad równinami dygotało w ognistym upale. Wiatr,
wieczny i samowolny wędrowiec, podążał teraz szlakiem płomieni.
Magowi wydało się, iż ogień jest dziką i oszalałą bestią, która miota się
i wierzga, znacząc swe ślady płomieniami. Pożar pędził ku górom,
kwitując sykiem przejście przez bagna i radosnym rykiem witając
perspektywę lepszej uczty wśród gęstwin puszczy, gdzie będzie mógł sycić
się żywicznymi sosnami i przerażoną, szukającą ucieczki zwierzyną.
Realgar odwrócił się od tych scen zniszczenia. Układały się w piękny
obraz nagłych śmierci, była jednak jeszcze jedna nić, którą należało weń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]