[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zmierzchało. Woda w wannie przestała parować,
zapewne wystygła, ale Shannon i tak postanowiła się
wykąpać. Przedtem jednak chytrze podstawiła pod
drzwi krzesÅ‚o, oparciem pod klamkÄ™. Lepiej nie ryzy­
kować. Na stole obok tacy staÅ‚a butelka wina. Zwiet­
nie. Z butelką w ręku Shannon powoli zanurzyła się
w chłodnej wodzie. Popiła raz, drugi, przymknęła
oczy, znów pociągnęła łyk... i znów...
Potem ubrała się w śnieżnobiałą atłasową koszulę
i położyła się na łóżku. Przypomniała sobie poprzedni
wieczór. Drzwi też były zamknięte, ale Malachi i tak
wdarł się do środka. Domagał się swoich praw, jakby
takowe posiadał.
A teraz już je posiadał. Teraz Shannon naprawdę
była jego żoną.
Zamknęła oczy. Na stoliczku, w zasięgu ręki, leżał
naładowany kolt. Jeśli Malachi zjawi się tutaj, ona
zażąda, żeby się wyniósł. Jeśli jej nie posłucha, swoje
słowa poprze czynem. Po prostu go zastrzeli i już!
Ale tej nocy, tej ich najprawdziwszej nocy poÅ›lub­
nej, Malachi się nie zjawił. Ani o północy, ani nad
ranem.
187
O brzasku Shannon znów zaczęła płakać. Przecież
jest jej mężem. Ma obowiązek tu być, a ona ma prawo
tego oczekiwać od niego!
Ale nie przyszedł.
ROZDZIAA DZIESITY
OkoÅ‚o drugiej nad ranem Malachi zaczÄ…Å‚ siÄ™ nie­
spokojnie wiercić na łóżku. W głowie mu łupało,
w ustach ciągle czuł smak alkoholu, a język sztywny
byÅ‚ jak koÅ‚ek. Uszy, osobliwie teraz wrażliwe, wyÅ‚a­
pały nieprzyjemny dzwięk. Miarowe tykanie zegara
w drewnianej obudowie, dziwnie teraz gÅ‚oÅ›ne. Ze­
gar... Malachi zwlókł się z łóżka. Spojrzał na cyferblat
i jęknął. Czujnym wzrokiem rozejrzał się dookoła.
Iris nie byÅ‚o. Poczciwa dziewczyna. Zgodnie z obiet­
nicą pojechała do Sparks. A on pospał sobie w jej
pokoju. A Shannon...
Daj, Panie Boże, żeby spała. Bo jeśli czuwa, to na
pewno szykuje mu piekielnÄ… awanturÄ™.
Z powrotem rzuciÅ‚ siÄ™ na łóżko. Do diabÅ‚a z Shan­
non! Na pewno znów by się pożarli i nic dobrego by
z tego nie wynikło. A tych awantur już wystarczy,
najwyższy czas podejść do wszystkiego na chłodno,
z największym opanowaniem. Przypomnieć sobie
wreszcie, że jest się dżentelmenem, dżentelmenem
189
z Południa. - Honor nade wszystko i nienaganne
maniery. Poza tym wszelkie emocje wyciszyć, fakty
analizować możliwie na chłodno.
Oni wzięli ślub ?
Niestety, serce od razu zabiło żywiej. Ożenił się,
ożenił się z Shannon. Naprawdę. I gdyby teraz
przyszła mu ochota, mógłby przejść na drugą stronę
ulicy i wziąć Shannon w ramiona. Robić z nią
wszystko, czego domagała się jego wzburzona krew.
WywoÅ‚ać ten niebieski pÅ‚omieÅ„ w jej oczach, zanu­
rzyć dłonie w złocistym gąszczu jej włosów. Ukryć
twarz w ciepłej miękkości kremowych piersi. Pieścić
skórę gładszą niż atłas. Mógłby... zgwałcić swoją
własną żonę. Przecież ona na pewno nie przyjęłaby go
z otwartymi rękami.
Chciała przecież, żeby go powiesili! Jędza... On ma
teraz pełne prawo być wściekły i rozgoryczony. Nie
dość, że ugania siÄ™ za Kristin po obcym, niebezpiecz­
nym terytorium, to ma jeszcze na karku jej siostruniÄ™.
Przecież on, między Bogiem a prawdą, powinien być
teraz w Meksyku albo w Londynie czy w Paryżu. Nie
było sensu tu zostawać, Południe już nie istniało. Nie
było czego bronić.
Wszystko skończone.
A do niej nie pójdzie. Na pewno pozamykała się
tam na cztery spusty. Jest noc, w całym domu cisza,
wszyscy usłyszeliby ich wrzaski... Wrzasków by nie
byÅ‚o, postanowiÅ‚ przecież być opanowany. A Shan­
non zapewne wolałaby załatwić sprawę krótko.
Strzelić i koniec.
Nie będzie strzelać. W końcu jest jej mężem. A ona
190
jego żoną, która aż pali się do rozwodu. Albo do
wdowieństwa.
W głowie znów łupnęło. Nie powinien był tyle pić.
Zwlókł się z łóżka i podszedł do umywalki. Ochlapał
twarz zimną wodą, różaną wodą Iris przepłukał sobie
usta. Poczuł się o wiele lepiej. Niestety, tylko na
krótką chwilę. Ciągle czuł się okropnie... A gdyby tak
jednak przelecieć przez tę ulicę, wyważyć drzwi
i rzucić jej w twarz, że teraz ona należy tylko do niego
i nie ma prawa zamykać drzwi przed rodzonym
mężem!
Jęknął i ukrył twarz w dłoniach. Przecież oni oboje
są zaprzysięgłymi wrogami, połączył ich durny splot
wydarzeń, najbardziej absurdalny, jaki można sobie
wyobrazić. Ona nadal kocha zmarłego Jankesa, a on
nie kocha nikogo.
Chociaż... troszeczkÄ™ jest jednak zakochany, w pew­
nych... rzeczach, które posiada tylko Shannon. Tak.
Chyba jest zakochany. Może rzeczywiście granica
między miłością a nienawiścią jest bardzo krucha,
może oni oboje tę granicę zaczynają przekraczać.
Podszedł do okna i spojrzał w noc. Na niebie był
księżyc w nowiu, a pusta ulica rozjaśniona była
srebrzystą poświatą.
Doszło do tego, że on i Shannon zapominają, po co
właściwie przybyli do Kansas, po co przebyli taki
szmat drogi i narażajÄ… siÄ™ oboje na Å›miertelne niebez­
pieczeństwo! Niepojęte...
Podszedł znów do łóżka i położył się wygodnie na
plecach. Ręce podłożył pod głowę. Spokojnie, teraz
trzeba czekać na powrót Iris. Wtedy będzie wiadomo,
191
co dalej. Do Cole'a na pewno dotarła już wieść
o porwaniu Kristin, a i Jamie też chyba już wie.
Zapewne obaj są już w drodze.
A Malachi i Shannon powinni teraz ogÅ‚osić zawie­
szenie broni i swoje osobiste problemy odłożyć na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl