[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-Postaramy się załatwić to jak najszybciej - obiecała pani
Fayne.
29
I faktycznie tak się stało. Można by więc rozważyć dwie
możliwości. Albo pani Fayne była osobą nadzwyczaj wydajną
w pracy, albo zdarzył się kolejny mały cud. W każdym razie z
robotą papierkową uporano się w tempie, które można by
określić tylko i wyłącznie jako rekordowe. Pół godzinki i było
już po wszystkim. Sporządzono odpowiednie dokumenty,
podpisano, ochrona wyprowadziła złodzieja w kajdankach.
Sunny i Chance spełnili swój obywatelski obowiązek i teraz
można było przystąpić do kolejnego punktu programu, czyli
dzwonić do firmy.
Chance stał obok, kiedy Sunny wyłuszczała całą sprawę
swemu kierownikowi. Pan Wayne Beesham nie był
zachwycony, musiał się jednak nagiąć do rzeczywistości.
-A jak nazwisko tego pilota- MacCall. Chance MacCall.
-Chwileczkę. Sprawdzę w komputerze. Sunny czekała
cierpliwie. W firmie mieli bazę danych na temat czarterów,
zarówno prywatnych, jak i linii komercyjnych. A trzeba było
być ostrożnym, bo w czarterowym biznesie nie brakło różnych
typków spod ciemnej gwiazdy, nierzadko zamieszanych w
handel narkotykami.
-Gdzie jest jego baza macierzysta? - spytał po chwili pan
Beesham.
Sunny powtórzyła głośno pytanie i Chance odpowiedział:
-Phoenix.
-Phoenix - rzuciła Sunny do słuchawki.
-W porządku, mam go - oznajmił pan Beesham. - Wygląda
na to, że facet jest w porządku. A ile on bierze za jeden lot?
-Ile bierzesz za lot? - spytała Sunny, a kiedy Chance
wymienił kwotę, powtórzyła ją szefowi.
Pan Beesham chrząknął.
-Trochę dużo.
-Ale on jest tu, na miejscu. I zaraz możemy lecieć.
-A jaki to samolot?- Nie mam zamiaru dawać forsy na lot
jakimś złomem do obsiewania pól, którym i tak nie dolecisz na
czas.
Sunny westchnęła.
30
-To może pilot sam powie, co to za samolot. Chance odebrał
od niej słuchawkę.
-MacCall, dzień dobry panu. Słuchał przez chwilę, a potem
zaraportował.
-Cessna Skylane, zasięg około tysiąca dwustu kilometrów
przy wykorzystaniu siedemdziesięciu pięciu procent mocy, w
powietrzu mogę być nie przerwanie przez sześć godzin. Gdzieś
w połowie drogi będę musiał nabrać paliwa, na przykład na
Roberts Field w Redmond, w Oregonie. Zapowiem się przez
radio, a oni już tam wszystko przygotują, nie stracimy więc
dużo czasu. Kiedy znajdziemy się w rejonie Pacyfiku, zyskamy
godzinę. Panna Miller doleci do Seattle co prawda w ostatniej
chwili, ale zdąży doręczyć przesyłkę na czas. Rozumiem. Tak.
Już oddaję słuchawkę.
Teraz Sunny przyłożyła słuchawkę do ucha.
-No i jaka decyzja?
-Zgoda - powiedział pan Beesham. - Lećcie z Bogiem.
Sunny odwiesiła słuchawkę i uśmiechnęła się do Chance'a.
-Kiedy możemy wzbić się w powietrze?
-Za kwadrans będziemy przy samolocie. Jeśli, oczywiście,
pozwolisz mi nieść swoją torbę.
Bardzo niezręcznie jest odmawiać komuś, kto po prostu chce
być wobec nas uprzejmy. Ale ona swojej torby nie powierzała
nikomu. Nigdy.
-Dziękuję, ale ta torba wcale nie jest ciężka - powiedziała,
jeszcze mocniej zaciskając palce na rączce. - Prowadz!
Jasne, że się zdziwił, bo jedna z ciemnych brwi podjechała do
góry. Ale przynajmniej nie dyskutował, tylko ruszył przodem,
torując drogę przez tłum pasażerów. Pokonali kilka korytarzy,
zeszli po jakichś schodach i w końcu wyszli z terminalu.
Samoloty prywatne stały nieco dalej niż samoloty komercyjne.
Gorące popołudniowe słońce paliło w głowę. Chance nałożył
ciemne okulary, zdjął kurtkę, przewiesił ją przez ramię i ruszył
pierwszy po gigantycznej betonowej płycie. Sunny szła
posłusznie za nim i po chwili zatrzymali się oboje przed
jednym z samolotów. Niewielkim, jednosilnikowym, z szaro-
31
czerwonym pasem. Chance wstawił do samolotu bagaż Sunny,
zabezpieczył siatką, potem ulokował swoją pasażerkę na
miejscu drugiego pilota. Sunny samodzielnie zapięła pasy i z
ciekawością rozejrzała się po kabinie. Nigdy jeszcze nie
siedziała w samolocie prywatnym, i to w takim maleństwie, ale
zadziwiająco wygodnym i przytulnym. Fotele kryte popielatą
skórą, metalowa podłoga wyścielona dywanikami. Były też
dodatkowe szyby przeciwsłoneczne, jak w samochodzie.
Sunny, zachwycona, opuściła jedną z nich i uśmiechnęła się
pod nosem. Do jednej z szyb przymocowane było małe
lusterko.
Chance obszedł samolot, sprawdzając po raz ostatni, czy
wszystko w porządku. Zajął miejsce za sterami, zapiął pasy i
nałożywszy na głowę hełmofon, porozumiał się z wieżą. Potem
silnik zakaszlał, zapalił, śmigło na nosie samolotu zaczęło się
kręcić, szybko, coraz szybciej, póki nie stało się prawie
niewidoczną plamą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]