[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znak, że włączam się w życie szkoły. Tak kupiłam sobie dodatkową godzinę.
Idę prosto do Wszechstronnego Centrum Edukacji. Do tamtejszego kibla. Zamykam się w
kabinie, ściągam szkolny mundurek i przebieram się we własne ciuchy. Mundurek zamierzałam
zostawić - już nigdy nie będzie mi potrzebny - ale w ostatniej chwili wpycham go do torby. Mam ze
sobą tak niewiele ubrań, przyda się jako dodatkowa warstwa.
Dwie minuty pózniej jestem z powrotem na ulicy. Nadjeżdża autobus. Dobiegam do
przystanku i wsiadam. Znajduję wolne miejsce z tylu. Wyglądam przez okno.
Niezbyt mnie interesuje, dokąd jedzie ten autobus, wystarczy, że zabiera mnie stąd szybciej,
niż byłabym w stanie iść. Serce wali mi jak młot, zamykam na chwilę oczy i staram się uspokoić.
Udało mi się! Uciekłam! Uciekłyśmy. Nie jesteśmy jeszcze bezpieczne, ale z każdą minutą, z każdą
sekundą jesteśmy dalej - od domu, od szkoły, od Niego, od Adama.
Adam.
Kiedy tak siedziałam naprzeciwko niego, rysowałam go, przyglądałam mu się naprawdę,
byłam z każdą chwilą bardziej pewna, że to chłopak z moich koszmarów. Ale z bliska nie jest
przerażający. Jest dziwny, owszem, wciąż się wierci i nie może usiedzieć w miejscu. I ma taki
dziwny sposób patrzenia na człowieka, jakby widział przez niego na wylot.
Ale mnie to nie przerażało, chciałam tylko odwzajemnić spojrzenie.
W moim koszmarze jestem przerażona. On jest tam ze mną, pośród płomieni, i zabiera
najcenniejsze, co mam: moje dziecko. Zabierają z moich ramion i wchodzi z nią w ogień. Ale Adam
z koszmaru jedną stronę twarzy ma zniekształconą i okropną. Adam ze szkoły ma piękną skórę -
gładką, ciepłą, w kolorze cappuccino. Kiedy jej dotknęłam, kiedy wyciągnęłam rękę i dotknęłam
jego policzka, w dotyku okazał się taki sam jak z wyglądu. Doskonały. On ma idealną twarz. Przez
jedną szaloną chwilę wyobrażałam sobie własną twarz tuż obok jego, jego oczy wpatrzone w moje,
jego wargi muskające moje usta...
Autobus podskakuje, a ja podnoszę powieki. I spoglądam prosto w skaner na suficie.
Cholera! Oczywiście! Wszędzie są skanery. Muszę wysiąść. Natychmiast. Wciskam guzik i
staję przy drzwiach. No, szybciej, szybciej. Wydaje się, że następny przystanek jest odległy o
kilometry. W końcu się zatrzymujemy, a ja wyskakuję przez drzwi i odchodzę najszybciej jak się
da. Staram się nie biec - ludzie to zauważą i zapamiętają.
Przy tej ulicy skanery są co jakieś sto metrów, a na rogu jest wielki ekran informacyjny. Na
takich ekranach wyświetlają zdjęcia zaginionych. Już je widywałam. Nigdy nie pomyślałam, że to
mogą być ludzie tacy jak ja - którzy nie chcą być znalezieni. Czy moja twarz niedługo się tam
pokaże?
Gdy tylko można, skręcam w boczną uliczkę. Idąc, zastanawiam się gorączkowo: Co mam
robić? . Jeśli pójdę do hotelu, będą chcieli dowodu tożsamości. Potrzebuję fałszywych papierów
albo muszę iść gdzieś, gdzie o dowody nikt nie pyta. Muszę prześlizgnąć się, wymknąć systemowi,
zniknąć. To nie jest coś, co człowiek może zrobić sam, bez kontaktów.
Nagle do mnie dociera, jak wygląda moja sytuacja - szesnastolatka z zamkniętego osiedla, w
ciąży, sama w obcej części Londynu, z dwoma tysiącami euro w gotówce. Co ja, do cholery, sobie
myślałam?! Jak zamierzałam uciec?
Zerkam na zegarek. 16:40. Za jakieś dziesięć minut mama zacznie się zastanawiać, gdzie
jestem. Nie mam czasu!
Na końcu ulicy przejeżdża z hukiem sznur wagonów. Pociągiem dotarłabym dalej.
Gdyby udało mi się wsiąść do jakiegoś niepostrzeżenie, do wieczora mogłabym być
dwieście, trzysta kilometrów stąd, gdziekolwiek w Wielkiej Brytanii. Mam forsę. Uda się.
Właśnie. Muszę się dostać na dworzec Paddington.
Trochę utrudnia to fakt, że nie wiem, gdzie właściwie jestem. Muszę zaryzykować -
wrócić na główną ulicę i wsiąść do kolejnego autobusu. Mama nie zadzwoni na policję
przed szóstą, nie? Do tego czasu już może mnie tu nie być.
Tak, Paddington to najlepsze miejsce.
Po powrocie na główną ulicę nie czekam długo na autobus. Podciągam kołnierz, chociaż to
niewiele zmieni, ipatrzę w podłogę. Docieram do dworca, kupuję butelkę coli i staram się ustalić,
gdzie są skanery, znalezć miejsce, skąd będę mogła popatrzeć na tablicę odjazdów, wymyślić,
dokąd pojechać. I żeby nikt mnie przy tym nie widział. Ale, oczywiście, ktoś mnie widzi. Szybko
się orientuję, że ktoś mnie obserwuje.
Podchodzi do mnie facet.
- Jesteś tu nowa? Nie masz gdzie się zatrzymać?
- Nie - odpowiadam. - Wszystko w porządku. Czekam na kogoś.
On mierzy mnie wzrokiem i uśmiecha się obleśnie.
- To mogę być ja.
Teraz stoi za blisko. Wkracza w moją przestrzeń.
- Nie. Niczego mi nie trzeba.
- No, to nie jest miłe miejsce, kiedy człowiek jest sam.
Teraz czuję jego zapach, tani płyn po goleniu konkurujący z oddechem ziejącym wódą.
- Odpieprz się, ale już! - W tych słowach jest więcej odwagi niż we mnie.
Przechodzę przez halę, olewając skanery. Chcę tylko znalezć się dalej od niego.
Muszę kupić bilet, wsiąść do pociągu, wydostać się stąd. Nie jestem tylko pewna dokąd, to
wszystko. Gdzie mam jechać?
Przy kasie stoi dziewczyna. Jest niewiele starsza ode mnie. Skórzana kurtka, kółka wzdłuż
całego brzegu ucha. Patrzyła, kiedy szłam w jej stronę, uciekając przed tym obleśnym
podrywaczem.
Zatrzymuję się i upijam łyk coli.
- Są niemożliwi, nie? - zagaduje dziewczyna.
- Kto?
- Ci kolesie. Myślą, że mogą się przystawiać tylko dlatego, że jesteś sama. Pojeby.
- No.
Podaję jej butelkę.
- Dzięki - mówi i popija. - Jedziesz gdzieś?
- Tak, daleko od Londynu.
- W jakieś fajne miejsce?
- Gdziekolwiek.
- Wiesz, przy kupowaniu biletu pytają o dowód.
- Ooo. - Nie wiedziałam.
- Jeśli nie masz dokąd pójść, mam mieszkanie. Mogłabyś się zatrzymać na kilka dni, aż
sobie wszystko uporządkujesz. Jest kanapa...
- Naprawdę?
- Tak, jasne. - Kiwa głową. - Sama byłam tam, gdzie ty. Wiem, jak to jest.
Potrzebujesz miejsca na początek. Bezpiecznego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]