[ Pobierz całość w formacie PDF ]
%7łycie musi opierać się na uczciwości i szczerości
Dixie przypomniały się słowa Marka. Daję Nedo-
wi tydzień na skontaktowanie się z doktorem Camero-
nem.
Tydzień?
Siedem dni. Niech zadzwoni, albo jeśli ma utrud-
niony dostęp do telefonu, niech napisze list.
A jeśli nie wspomni o problemach z alkoholem?
Dixie nie sądziła, że ciotka zmusi ją do postawienia
twardego ultimatum.
Wówczas sama powiem Markowi o wszystkim. Jeś-
li Ned mnie do tego zmusi, może pożegnać się z pracą.
W telefonie zaległo wymowne milczenie.
Zgoda odezwała się w końcu ciotka. Powtórzę
Nedowi, że ma tydzień. Ale jeśli to wszystko obróci się
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 137
przeciwko mojemu synowi, odpowiedzialność spadnie na
ciebie. Przestanę uważać cię za członka naszej rodziny.
Dixie nie chciała pamiętać tych długich lat, w ciągu
których zabiegała o akceptację ze strony ciotki, jej męża
i syna. Przeżyłam utratę własnej rodziny, przeżyję utratę
przybranej, pomyślała.
Tydzień powtórzyła. Będę czekać.
Rozłączyła się i ukryła twarz w dłoniach. Rzeczywis-
tość przerosła jej obawy. Jaka była naiwna, wyobrażając
sobie, że Ned uległ wypadkowi samochodowemu i leży
gdzieś w jakimś szpitalu bez możliwości skontaktowania
się z kimkolwiek!
Jak on śmie ukrywać swój problem przed szefem? Jak
oni śmieją, on i jego matka, oczekiwać od niej, że
przystąpi do zmowy? Postanowiła całkowicie zdać się na
Marka. Cokolwiek zrobi, ona to uszanuje. A tymczasem
uporządkuje jeszcze jedną sprawę, która tym razem do-
tyczy bezpośrednio jej.
Energicznie podniosła się z krzesła i poszła prosto do
Marka. Akurat skończył przyjmować pacjenta.
Możesz mi poświęcić chwilkę? spytała. Chociaż
była zdenerwowana, starała się mówić spokojnym tonem.
Zaraz mam następnego pacjenta...
Ja też. Nie zajmę ci dużo czasu.
Mark otworzył drzwi pomieszczenia obok i zapytał:
Możemy porozmawiać tutaj?
Oczywiście odparła i od razu przystąpiła do sedna:
Popełniłam ogromny błąd.
Mark nie wyglądał na wstrząśniętego.
Cokolwiek to jest, prawdopodobnie nie jest aż tak
poważne, jak ci się wydaje. Mów. Słucham.
138 JESSICA MATTHEWS
Dixie wzięła głęboki oddech.
Gdy dowiedziałam się o pieniądzach, jakie Ned
zwędził z twojego konta, chciałam je natychmiast zwró-
cić. Skontaktowałam się z adwokatem i zleciłam mu, że-
by przelał całą sumę z mojego funduszu powierniczego
na twoje konto.
Aha...
Nie zrobiłam tego dla Neda. Może chciałam też
naprawić zło, jakie wyrządził, lecz chodziło mi głównie
o ciebie. Nie mogłam spokojnie myśleć, że zaciągnąłeś
pożyczkę w banku, że to ty spłacasz jego dług. Potem,
kiedy wybili ci okna, ucieszyłam się, że w ten sposób
mogę ci pomóc.
A potem ogarnęły cię wątpliwości, tak?
Tak, ale nie dlatego, że nagle przestałam chcieć ci
pomóc. Tamtej nocy, kiedy wybili ci szyby, obserwowa-
łam, w jaki sposób rozwiązałeś sprawę Robbiego i zro-
zumiałam, że Ned sam musi ponosić konsekwencje swo-
jego postępowania. Obojętnie jak ciężkie.
Doceniam twoją szczerość wtrącił Mark.
Powiedziałabym ci o tym wcześniej, ale zapom-
niałam ciągnęła. Dzisiaj sobie przypomniałam i po-
stanowiłam natychmiast z tobą porozmawiać, zanim Jane
otworzy kolejny wyciąg z konta i zaczniecie się za-
stanawiać, skąd się wzięły pieniądze. Powtarzam, nadal
chcę ci pomóc, więc jeśli zgodzisz się na pożyczkę, to
dobrze, a jeśli nie, chciałabym te pieniądze wycofać.
A co z Nedem?
Dixie uśmiechnęła się blado.
Sam stwierdziłeś, że to są sprawy pomiędzy wami.
Nie będę się wtrącać.
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 139
Wyśmienicie. Wiedziałaś, że nie przyjmę twoich
pieniędzy? Dixie kiwnęłagłową. Zaraz poproszę Jane,
żeby skontaktowała się z bankiem i wypisała ci czek.
Dziękuję, że mnie zrozumiałeś bąknęła Dixie
i wybiegła z pokoju. Ona naprawiła swój błąd.
Czas pokaże, czy Ned naprawi swój.
ROZDZIAA JEDENASTY
Minął weekend, zaczął się kolejny tydzień. Ociepliło
się, śnieg stopniał, chodniki pokryły się brudną szarą
breją.
Dixie nawet nie zauważyła tych zmian. Starała się
wykorzystać wpełni dni, które zostały do przyjazdu Ne-
da. Kto wie, co się wydarzy i jak będzie wyglądało jego
spotkanie z Markiem? O ile w ogóle do niego dojdzie.
Uprzedziła ciotkę Corę, że jeśli Ned nie przyzna się
Markowi do nałogu nie jest pierwszym lekarzem
z problemem alkoholowym, nie będzie ostatnim ona to
uczyni za niego. Wiedziała, że byłoby to najcięższe
wyzwanie w jej życiu ochranianie Neda weszło jej
niejako w krew lecz gdyby się teraz wycofała, zawiodła-
by i siebie, i Marka.
Czasami ogarniały ją jednak wątpliwości. Wewnętrz-
ny głos szeptał zdradziecko: po co się wtrącasz? To spra-
wa pomiędzy Markiem i Nedem.
Zgoda, odpowiadała sobie w duchu, lecz nie może
pozwolić kuzynowi zataić prawdy. Gdyby pod wpływem
alkoholu popełnił błąd, postawił złą diagnozę, nigdy by
sobie nie wybaczyła, że wiedziała o tym i milczała.
W czwartek Mark zatrzymał ją na korytarzu.
Jared i Annie zaprosili nas do siebie na drinka przed
walentynkowym balem poinformował. Pójdziesz?
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 141
Dixie, która kompletnie zapomniała o atrakcjach zwią-
zanych z Dniem Zakochanych, odpowiedziała:
Tak. Oczywiście. To bardzo miło z ich strony.
Mark przyjrzał się jej przez lekko zmrużone oczy.
Coś się stało? spytał.
Dixie zmusiła się do uśmiechu.
Dlaczego pytasz?
Od kilku dni sprawiasz wrażenie jakby nieobecnej,
zaabsorbowanej własnymi myślami.
Nieobecnej?
Tak. Wiem, że nie możesz znalezć tej Larissy Gray-
son i że to cię martwi, ale...
Nie, nie. Sam powiedziałeś, że Hope to małe mias-
teczko. Prędzej czy pózniej na nią wpadnę.
Jeśli martwisz się Nedem...
Nie martwię się nim zaprzeczyła, wpadając mu
wsłowo. Kontaktował się z tobą?
Z miny Marka od razu wywnioskowała, że zaskoczyła
go tym pytaniem.
Nie odparł. Sądziłaś, że się odezwie?
Dixie wzruszyła ramionami.
Miałam taką nadzieję. Ile to już czasu minęło, cztery
tygodnie?
Ponad cztery.
Naprawdę spodziewałam się, że da znak życia.
Chyba tylko ty jedna.
Nedowi pozostało jeszcze półtora dnia. Jutro w po-
łudnie minie termin postawionego przez nią ultimatum.
Na samą myśl o tym, że będzie musiała wykonać grozbę,
a na dodatek tłumaczyć się Markowi, dlaczego przez
tydzień ukrywała przed nim prawdę, ścisnęłoją wdołku.
142 JESSICA MATTHEWS
Niemniej nie zamierzała ustąpić. Gdyby to uczyniła, do
końca życia wstydziłaby się spojrzeć na siebie w lustrze.
Cóż zaczęła, starając się mówić lekkim tonem
myślę też o tym, że już wkrótce będę musiała wracać
do Chicago.
Mark natychmiast spochmurniał.
Ale do czternastego zostaniesz?
Tak uspokoiła go. Wzięłam kilka dni urlopu.
Nie musisz wracać rzekł. Możesz przenieść się
tutaj.
Niczego bardziej nie pragnęła, lecz nie był to właś-
ciwy moment na snucie jakichkolwiek planów na przy-
szłość.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]