[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niedawno pochowałem żonę. . . odrzekł bliski płaczu Wes.
Jan w końcu zmiękła.
186
Bardzo mi przykro powiedziała. Biedaczek.
Zginęła w wypadku na międzystanówce numer dziewięćdziesiąt pięć, na
północ od Jacksonville dodał Wes.
Jan wstała, żałując, że nie zaparzyła świeżej kawy.
Tak mi przykro powtórzyła. Kiedy to się stało?
Dwanaście dni temu. Jeden z moich przyjaciół polecił mi mecenasa Carso-
na.
Masz wrednych przyjaciół, biedaku, pomyślała, zakręcając buteleczkę lakieru
do paznokci.
Napije się pan kawy? Dwanaście dni temu? Jak na dobrą sekretarkę
przystało, czytała wiele gazet, zwracając uwagę na zdarzające się w okolicy wy-
padki, z nadzieją że któryś z poszkodowanych zapuka do ich drzwi.
Pukali do wszystkich, tylko nie do drzwi Trevora. Aż do dzisiaj.
Nie, dziękuję odrzekł Wes. Wpadła na nią ciężarówka Texaco. Kie-
rowca był pijany.
O mój Boże! wykrzyknęła Jan, zasłaniając ręką usta. Nawet Trevor by
z tym sobie poradził.
Do sekretariatu zawitały duże pieniądze, wysokie honorarium, a ten dureń od-
sypiał lunch.
Pan mecenas odbiera zeznania powiedziała. Zobaczę, czy znajdzie
chwilkę dla pana. Zechce pan usiąść. Chciała zamknąć frontowe drzwi, żeby
im nie uciekł.
Mam na imię Yates. Yates Newman rzucił usłużnie Wes.
O właśnie, dziękuję. Wbiegła do korytarza, delikatnie zapukała do drzwi
i weszła do gabinetu. Obudz się, stary kretynie! syknęła przez zaciśnięte
zęby tak głośno, że usłyszał ją Wes.
Co jest? wysapał Trevor, zrywając się na równe nogi, gotów do walki
wręcz. Bynajmniej nie spał. Czytał stary numer People .
Niespodzianka! Masz klienta.
Kogo?
Wdowca, którego żona zginęła pod kołami ciężarówki Texaco. Chce się
z tobą widzieć.
Jest tu?
A jakże. Trudno w to uwierzyć, prawda? W Jacksonville jest trzy tysiące
adwokatów, a ten biedak wybrał akurat ciebie. Polecił cię jakiś przyjaciel. . .
Co mu powiedziałaś?
%7łe powinien poszukać sobie innych przyjaciół.
A tak naprawdę?
%7łe odbierasz zeznania.
Nie robiłem tego od ośmiu lat. . . Poproś go.
187
Spokojnie. Zrobię mu kawy. Kończysz ważną sprawę, jasne? Udawaj bar-
dzo zajętego. I trzeba by tu trochę posprzątać. . .
Dobrze, dobrze. Idz, przypilnuj go, bo jeszcze nam ucieknie.
Ten kierowca był pijany dodała, otwierając drzwi. Tylko niczego nie
zawal.
Trevorowi opadła szczęka, oczy zrobiły się szkliste, lecz jego otępiały umysł
momentalnie ożył. Jeśli kierowca był naprawdę pijany i jeśli zażądają odszkodo-
wania za straty moralne, dostanie jedną trzecią dwóch, trzech, diabła tam, nawet
dziesięciu milionów dolarów. Chciał posprzątać przynajmniej biurko, ale nie mógł
się ruszyć.
Wes patrzył w okno, na domek po drugiej stronie ulicy, z którego obserwowali
go kumple. Stał tyłem do drzwi, ponieważ słysząc rozmowę w gabinecie, bał się,
że nie wytrzyma i parsknie śmiechem. Wtem kroki i głos:
Mecenas zaraz pana przyjmie.
Dziękuję odrzekł, nie odwracając głowy.
Biedaczysko, pomyślała Jan, wchodząc do brudnej kuchni, żeby zaparzyć ka-
wę. Wciąż ją opłakuje.
Odbieranie zeznań skończyło się w trymiga, a składający je klient zniknął
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jan zaprowadziła go do zagraconego
gabinetu, przedstawiła mecenasowi, przyniosła kawę, a kiedy w końcu wyszła,
Wes zwrócił się do Trevora z niecodzienną prośbą:
Czy jest tu jakaś knajpka, gdzie parzą naprawdę mocną kawę?
Tak, oczywiście wybełkotał Trevor. Choćby w Beach Java. To tylko
kilka ulic stąd.
Czy pańska sekretarka mogłaby. . .
Jasne! Natychmiast!
Naturalnie. Małą, średnią czy dużą?
Zrednią.
Trevor wypadł na korytarz, a kilka sekund pózniej na ulicę wypadła Jan. Kie-
dy zniknęła za rogiem, z domku naprzeciwko wychynął Chap. Ponieważ frontowe
drzwi kancelarii były zamknięte, otworzył je własnym kluczem, wszedł do środka
i założył łańcuch, nie bacząc na to, że biedna Jan mogła utknąć na ganku z kub-
kiem gorącej kawy w ręku.
Potem niespiesznie wkroczył do gabinetu.
Przepraszam, ale. . . wychrypiał zaskoczony Trevor.
Wszystko w porządku przerwał mu Wes. Ten pan jest ze mną.
Chap zamknął drzwi, wyszarpnął zza pazuchy pistolet kalibru dziewięć mili-
metrów i wycelował w Trevora.
Adwokat wybałuszył oczy.
Co jest. . . zapiszczał i umilkł, bo zamarło mu serce.
Zamknij gębę powiedział Chap, podając pistolet Wesowi.
188
Broń powędrowała od jednego do drugiego, wreszcie zniknęła. Przerażony
Trevor śledził ją wzrokiem i myślał: Co ja takiego zrobiłem? Co to za oprychy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]