[ Pobierz całość w formacie PDF ]

linę, ale jestem pewien, że osiągnąłem jeden z lepszych czasów. W jednej chwili byłem na
górze, a w następnej leżałem płasko na dachu wyciągając linę. Zamykałem klapę, gdy na dole
zabłysło światło.
- Przeszukaj prawą stronę, Bukai - usłyszałem bezbarwny głos. - Zaglądaj za pudła,
otwieraj te, w których może się ukryć człowiek.
Ostrożnie spuściłem klapę, omal nie tracąc przy tym palców. To, że wlezą na dach, nie
ulegało wątpliwości. Wejdą wszędzie tam, gdzie może wejść człowiek. Toteż ja musiałem
być tam, gdzie nie może.
Odkryta powierzchnia dachu nie była zbyt sprzyjającym miejscem do ukrycia się, a w
odległości pięciu jardów znajdowała się jego krawędz. Postanowiłem zbadać, co jest po
drugiej stronie i odkryłem, że metal powleczony jest cienką warstwą lodu. Poślizg był
gwałtowny i po chwili zatrzymałem się z nogami dyndającymi poza dachem. Pamiętając, że
moment otwarcia klapy jest coraz bliższy, powoli podciągnąłem się do szczytu i wyjrzałem.
Oczywiście druga strona dachu była równie beznadziejnie gładka jak tamta.
Odwiązałem linę i ruszyłem pełznąc po szczycie i robiąc co się da, aby nie zjechać na
krawędz, bo oznaczało to pewny, acz niezbyt przyjemny sposób skręcenia karku.
Zlizgawica na dachu dawała mi do wiwatu, aż dach się skończył, a ja, spoglądając
przez ramię, widziałem klapę doskonale, co znaczyło, że sam byłem równie dobrze widoczny.
Lina pomogła mi poprzednio i będzie to musiała zrobić ponownie. Powoli wyciągnąłem
młotek i wsunąłem gwózdz w zaczep. Jeśli dach był cienki, to mógł zadziałać jak pudło
rezonansowe, ale musiałem ryzykować. Jednym muśnięciem wbiłem gwózdz w szczyt dachu
i okręciłem linę grabiejącymi palcami. Zawiązałem na niej pętlę, w której umieściłem nogę i
zsunąłem się z dachu.
Klapa odskoczyła z głośnym hukiem. Wisiałem cicho, słysząc wyraznie rozmowę.
- Widzisz kogoś, Bukai?
- Nie. Mogę wracać?
Zwietnie, di Griz! Znowu ich przechytrzyłeś!
- Nie. Przejdz się po dachu i sprawdz.
To były automaty nie ludzie! %7ładen inteligentny człowiek nie wylazłby na ten dach.
Wiedziałby, co go może spotkać. Te cymbały wypełniają instrukcje na ślepo.
Odgłosy sapania i skrzypienia przybliżały się, a moja lina drgnęła, gdy ktoś za nią
pociągnął. Spojrzałem w górę i zobaczyłem pozbawione wyrazu oblicze, wychylające się nad
krawędz dachu jakieś pół jarda nad moją głową.
15
Jego oczy malowniczo się rozszerzyły, gdy mnie zobaczył. Obrócił głowę i krzyknął:
- Ahiru!
Wyciągnąłem rękę, aby się go pozbyć, ale w tym momencie się poślizgnął. Pierwszy
raz zobaczyłem jakikolwiek wyraz na twarzy tubylca - autentyczne przerażenie. Drapiąc dach
zjechał za krawędz i zniknął. Poza odgłosem uderzenia ciała o ziemię nie było żadnego
innego dzwięku.
Wisiałem na linie czekając, co będzie dalej. Poprzez uchylone drzwi doszło mnie
przyciszone pytanie.
- Czy Bukai powiedział coś?
- Moje imię.
- Gdy się ześlizgiwał?
- Tak.
- To niedobrze.
- Nie, lepiej, że jest martwy. Człowiek, który okazuje emocje... - Drzwi zamknęły się.
Przyjemniaczki. Bukai miał miłych kumpli. Zanim do reszty przymarzłem do liny,
zdecydowałem, że pora się ruszyć - przy pustym dachu i zamkniętych drzwiach z pewnością
na górze było bezpieczniej i przyjemniej niż tu. Zrobiłem to jeszcze ostrożniej niż schodząc,
przed oczyma miałem twarz Bukai i to było wystarczającym powodem.
Na dachu spędziłem długie jak wieczność dziesięć minut. Po czym, szczękając
zębami, zabrałem się do zejścia na strych. Miałem nadzieję, że jest pusty, ale tak właściwie to
zaczynało mi być wszystko jedno.
Na szczęście był pusty.
Są granice wysiłku i napięcia, jakie może znieść człowiek. Ja swoją osiągnąłem na
strychu. Ledwie zamknąłem klapę, zwaliłem się na podłogę i zasnąłem. Nie wiem, jak długo
spałem. Kiedy się obudziłem, nie wiedziałem, jak się mają sprawy za drzwiami i jaką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl