[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powtarzał sobie nieustannie  jeno moc Bo\a obróciła tak niezmyślenie umysły
tego narodu ku nam..." Widząc w przedziwnym rozpędzie wypadków wyrazne
rozkazanie Bo\e, szedł w przód, wielki inkarnator Jagiellońskiej idei braterstwa
narodów, idei zdolnej przeobrazić i odmienić Europę. A idąc w szlachetnej swej
duszy znajdował bez trudu postępowanie, jakiego chwila wymagała, słowa
potrzebne, jedyne, które nieufną Moskwę przekonać mogły o jego szczerości i
prawdzie.
Nie wprowadził wojska do stolicy, a\ na prośby bojarów.
Nie obsadził załogami oddających mu się z dobrawoli zamków. Sąd ustanowił
sprawiedliwy, a surowszy dla swoich nizli dla miejscowych. Uszanował świętości
ruskie, niezmierną wra\liwość ciemnego tłumu na punkcie swoich obrządków i
zwyczajów. Ujednał sobie i dla swej myśli pozyskał starego patriarchę,
niechętnego zrazu, a z nim całe duchowieństwo. Zaprowadził w stolicy nie
widziany od kilkudziesięciu lat bezpieczny spokój i ład. Jak pod Carowym
Zajmiszczem spojrzeniem, tak teraz ramionami objął serdecznie Moskwę i
przygarnął ku sobie. Ulitował się pierwszy jej ran nieustannie
krwawiących, jej wieczystej ciemnoty i cierpliwej, pokornej niedoli.
Przestały go razić grubość obyczajów tego ludu, dzikość jego, odkąd przyczyny
ich zrozumiał. Z radosnym dr\eniem przeczuwał koniec niedoli tej i
barbarzyństwa, niknących w świetle dobrobytu i swobody. Myśl lotna obejmowała
nieobeszłe moskiewskie ziemie, hen, a\ po krańce nieznane w nocy całorocznej
brodzące. Z uczuciem braterskim wspomniał a\ do owych ludów bajecznych,
pogańskich, niedzwiedzie lub chochoły ze stru\yn i słomy czczących,
przemykających się zimą na płaskorogich renach ku Moskwie, by skórki gronostaja,
sobola, lisa białego na chleb suszony zamienić. Podnieść ich 
uczłowieczyć, Boskiego Imienia nauczyć! Apostolskie dzieło rozszerzyć!
Dziedziny ludzkości zwiększyć!...
Powstał z krzesła, porwany wielkością zamierzeń, lecz równocześnie, niby
szarpnięty tym ruchem płaszcz, zimne zwątpienie opadło mu na ramiona gasząc
uniesiony zapał. Zatruło myśli, wstrząsnęło szyderskim śmiechem:
 Ej\e, hetmanie! Nieskoro! Nieskoro! Nie rozpędzaj swych koni tak szybko! Do
Eskimosów ci spieszno? Laponów?... A bli\ej? Popatrz no bli\ej! Koło własnej
chaty... Na ziemi twojej
rodzonej..."
 Na mojej ziemi?..."
 Popatrz, co się dzieje z Rusią? Spójrz, jako twoi rodacy braterstwa'i polskiej
złotej wolności ją uczą..."
 Nie przypominaj!... Milcz!..."
Zakołysał rozpaczliwie głową, jak gdyby pragnąc odegnać wspomnienie
rzeczywistości bolesnej, dręczącej.
Ruś!... Ruś!...
Kraj wielki, mocny, bogaty, o bogactwie i mocy swojej nie
wiedzący, kraj bliski, rodzony, swój...
By jeszcze sto lat Jagiellonowie rządzili, nie ostałby cień ró\nicy między
Polakiem a Ruskim... Połączyłyby się, zlały w jedno umysły i wiara. Có\ zaś
dzisiaj? Och, lepiej nie myśleć,
385
25__Złota wolność
nic myśleć!... Kraj oddany we władanie kilku satrapów, Wiśnio-wieckich,
Ostrogskich, srogie samorządy tam wiodących. Obracają wolne ludzie w
niewolniki... Zciągają śydów-pijawki. Puszczają im w arendę podatki, czynszowe,
Strona 197
Kossak Zofia - Złota wolność
mostowe. W dwójnasób, w trójnasób wyciśnie je z biedoty śyd. Maluczko, có\ się
ostanie z dotychczasowego braterstwa, pogodnego przenikania się, łączenia w
jedno? Nienawiść ostanie, tajna, trująca nienawiść bezsilnych, co kiedyś, kiedyś
wybuchnie. Hej, poło\yć temu koniec, zanim zarzewie podkładane ślepymi rękami
zadufanych w pysze ludzi rozgorzeje po\arem nad Rzecząpospo-litą i zatrzęsie jej
gmachem!... Poło\yć kres... Jeno jak?
Roześmiał się gorzko, boleśnie, do reszty z poprzednich marzeń
otrzezwiony. Znał swą niemoc. Samotny był zawsze i odosobniony, przyzwyczajony,
\e wszelkie poczynania jego i myśli, nie poparte, nie zrozumiane przez nikogo,
na zagładę są z góry skazane. Przecie\ oderwać się od tych marzeń nie zdołał.
Duszę byłby chętnie oddał, by do dusz rodaków trafić... Zawładnąć nimi.
Przemówić do ich sumienia. Przymusić do zastanowienia, do wglądnięcia w
samych siebie, harde, niespokojne duchy panów Herburtów, Zbaraskich,
Stadnickich  niczego krom swojej dumy i swobodnego zachcenia nie znające...
Poło\yć koniec krzywdzie, uciskowi słabych, poddaństwu, niewoli kmiecej.
Przyniewolić pysznych, wyniosłych junaków, by uszanowali w najlichszym swoim
poddanym człowieka. Zakończyć krwawe walki między chrześcijańskimi narodami,
stworzyć wielkie braterstwo słowiańskie, w Chrobro-wej myśli przed prawiekami
poczęte. Zapobiec wojnom... Wojnom...
Orzeł bitew, strategos genialny, jednym błyskawicznym rzutem
rozstrzygający natarcia, wojownik chwałą stu zwycięstw okryty, któremu
Chodkiewicz zazdrościł  zatęsknił naraz \arliwie, gorąco za Królestwem
Bo\ym pokoju. Zapragnął widzieć zmierzch orę\a, zmierzch sławy wojennej,
której szkarłat zbyt drogo się przepłaca. Przenikliwymi oczami patrząc na
wskroś ludzkich spraw, umiał dojrzeć za sławą polotną, grzmiącą radośnie na
pobojowisku, nieuchronny posępny jej cień. Czujne ucho mając, poprzez zwycięski
dzwięk surmów umiał dosłyszeć ciche skomlenie wlokącej się w pyle niedoli
istnień, trafem w splot wojny porwanych  istnień, co nie mają udziału w sławie
ani korzyściach zwycięstwa, a na schylonych nisko 386
głowach dzwigają przecie cały cię\ar krzywd wojennych, nieszczęścia
i łez...
I znowu poczuł się nagle z myślami tymi sam, sam jeden w całej Rzeczypospolitej.
Kto go zrozumie? Kto pójdzie ku celom tym razem z nim? Nikt...
Nikt...
Czy\ nikt?... W roz\alonej pamięci zabłysły jakieś oczy, zaprzysięgłe w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl