[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w ten sposób wyjaśni Karen swe dzisiejsze, trochę dziwne
zachowanie. Została jednak zupełnie nie zrozumiana. Po pierwsze
Karen zbeształa ją, że tak ważną rzecz utrzymała przed nią w ta-
jemnicy, po drugie zaś od razu podważyła stan zdrowia jej umysłu.
- Rozmawiałyśmy już o tym - westchnęła ze zniecierpliwieniem
Brandy. - A poza tym, dobrze wiesz, Karen, że niewiele mam
wspólnego z hollywoodzkimi gwiazdami...
- Och, co ty o tym wiesz, Brandy! - Tej reprymendzie
towarzyszył uśmiech pełen politowania. - A jeśli się z nim nie
umówisz, nigdy się tego nie dowiesz. Można mieć tylko nadzieję, że
nie straciłaś go już na rzecz tej... Evans.
- Nie miałam go, więc nie mogłam go stracić - podkreśliła
Brandy, poczuła jednak ukłucie bólu w sercu.
Karen zupełnie zbagatelizowała tę uwagę i mówiła dalej:
- A może się pokłócili i on szuka u ciebie pocieszenia? Tak, to
by wyjaśniało, dlaczego tak długo zwlekał, zanim ponownie się do
ciebie odezwał,
- Możliwe - zgodziła się Brandy. Rzeczywiście, to było
możliwe... Choć pomysł, że mężczyzna tak opanowany i pewny siebie
potrzebuje pocieszenia wydawał się dość niezwykły.
Gdy podeszły do niepozornego budynku wejściowego,
zatrzymały się na progu, ponieważ po jaskrawym słońcu dnia ich oczy
musiały przywyknąć do panującego wewnątrz półmroku. Przy kasie z
88
R S
biletami znajdowało się kilka osób, ustawiły się więc za nimi w
kolejce.
Aysiejący mężczyzna w staroświeckiej, wykrochmalonej koszuli,
z podwiązką na jednym rękawie, uśmiechnął się uprzejmie, gdy
podeszły do okienka.
- Witam panie - odezwał się z zawodową galanterią.
Brandy z powodu nagłego zdenerwowania tak zaschło w gardle,
że nie mogła przemówić, wyręczyła ją więc Karen.
- Pan Corbett miał zostawić dla nas przepustki - zaczęła. -
Nazywam się...
- Zapewne panna Justin i panna Ames - wtrącił, nim Karen
zdążyła się przedstawić. Twarz jego pełna była teraz przyjacielskiego
ciepła. Przez chwilę błyszczące, jasnoniebieskie oczy spoczęły na
Brandy. - Pan Corbett poinformował mnie, że panie dziś przyj adą.
Proszę chwilę zaczekać, zaraz zawiadomię kogoś, kto się paniami
zajmie.
- To miło z pana strony. - Karen uśmiechnęła się, po czym obie z
Brandy usunęły się na bok, żeby nie przeszkadzać ludziom stojącym
za nimi w kolejce.
- Panno Ames - rzucił za nimi bileter.
Brandy odwróciła się zaciekawiona.
- Fotografia w gazecie nie była wobec pani sprawiedliwa -
zawyrokował. - W rzeczywistości jest pani o wiele ładniejsza.
Mogło chodzić tylko o jedną fotografię, pomyślała Brandy. Tę,
którą zrobiono jej i Jimowi, gdy odnaleziono ich na pustyni. Miała
89
R S
nadzieję, że po upływie paru tygodni ten incydent zostanie puszczony
w niepamięć. A jednak... Na myśl o tym, że nieznajomy mężczyzna
zapamiętał jej nazwisko oraz że Jim załatwił dla niej specjalną
przepustkę poczuła, że oblewa ją fala gorąca.
- Dziękuję - odrzekła, nieco zakłopotana komplementem, i
szybko odsunęła się od okienka.
W oczekiwaniu na pojawienie się swego przewodnika
przyglądały się fotosom ze znanych filmów kręconych w Old Tucson,
Po upływie kilku minut bileter skinął na nie, by podeszły.
Po drugiej stronie wejścia czekał mężczyzna ubrany w strój
kowbojski z gwiazdą przypiętą do piersi i kaburą wokół bioder.
Wrażenie, że był prawdziwym szeryfem z Dzikiego Zachodu, psuły
przeciwsłoneczne okulary oraz krótkofalówka, którą trzymał w lewej
ręce. Bileter wyszedł z kabiny i przedstawił gościom malowniczego
przewodnika.
- To jest Dick Murphy - powiedział. - Zabierze was na plan
filmowy. Dick - zwrócił się do mężczyzny z porozumiewawczym
błyskiem w oku - oto panna Ames i panna Justin. Są gośćmi pana
Corbetta, więc dobrze się nimi zajmij.
- Witam panie. - Dick Murphy na powitanie uchylił rąbka
kapelusza, po czym gestem wskazał, by podążyły za nim.
- Witają nas tu, jakbyśmy były ważnymi osobistościami, no nie?
- szepnęła Karen podnieconym głosem.
Brandy nie odpowiedziała, tylko zgromiła ją wzrokiem, po czym
podążyły za Dickiem Murphym na główną ulicę miasteczka.
90
R S
Wszystko tu wyglądało jak w czasach Dzikiego Zachodu. Wysoki
płot, który zasłaniał parking, pozwalał cofnąć się w czasie, a widoczne
w oddali, niezmiennie takie same góry tworzyły wspaniałe tło dla tej
westernowej scenerii.
- Ponieważ jesteście stąd - wyjaśnił Dick Murphy - zapewne
wiecie, że to miasteczko zostało wzniesione w 1939 roku na użytek
filmu Arizona", a potem stale rozbudowywane.
- Słyszałam o tym - odpowiedziała Karen. - Właściwie to
Brandy... to znaczy panna Ames pochodzi z Tucson. Ja mieszkam tu
zaledwie od dwóch lat. Pochodzę z Breckenridge w Kolorado.
- Och, to jest w Górach Skalistych. Całkiem tam inna sceneria i
klimat - zauważył mężczyzna z miłym uśmiechem.
- Mnie nie musi pan tego mówić! - zawołała Karen, a potem
rozejrzała się wokół. Po szerokich chodnikach spacerowali turyści,
podziwiając doskonałe rekonstrukcje domów z ubiegłego stulecia. -
Nigdy tutaj nie byłam podczas kręcenia filmu - zastanawiała się
głośno. - Ciekawa jestem, jak udaje się trzymać tych ludzi z dala od
filmowego planu?
- Na czas kręcenia poszczególnych scen zamyka się
odpowiednią część miasta - wyjaśnił Dick.
Brandy zaciekawionym wzrokiem popatrzyła przed siebie.
- Gdzie dzisiaj kręcą? - zapytała.
- W meksykańskiej wiosce. - Gestem ręki wskazał kierunek. -
Tam właśnie zmierzamy.
91
R S
Skręcili w wąską drogę, a po kilkudziesięciu metrach obeszli
blokującą ją barierkę. Stał tam strażnik ubrany podobnie jak Dick
Murphy. Gdy przechodzili obok, mężczyzna skinął im głową na znak
przyzwolenia.
Po opuszczeniu głównej ulicy Brandy spostrzegła, że fasady
domów zmieniły wygląd; nie było tu już malowanych, drewnianych
domów, tylko budynki z wypalonej cegły. Zobaczyła przed nimi jakiś
tłum. Gdy podeszli bliżej, zorientowała się, że rozpoczęto filmowanie
ujęcia.
Wokół panowała nabożna niemal cisza i skupienie. W milczeniu
podeszły za Dickiem Murphym do grupy ludzi, z uwagą śledzącej
każdy szczegół na planie. Nie mogły stąd dojrzeć aktorów, ponieważ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]