[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przecież, żeby nie zostawiał jej niczego pod drzwiami, prawda? Taki wrzód na dupie. Na
myśl o tym za każdym razem musiała się uśmiechnąć. Prezenty zwykle zjawiały się w soboty,
przypominając o dniu ich pierwszego spotkania.
Dzień po badaniu USG Joss otworzyła rano drzwi i znalazła w przedsionku papierową
torbę z księgarni. W środku była popularna książka na temat ciąży, którą zdążyła już kupić
sobie sama - co zresztą w niczym nie umniejszało wartości tego przemyślanego prezentu.
W następną sobotę pod drzwiami nie było niespodzianki. Ani rano, ani po południu.
Joss zanurzyła się w telefonach i mailach związanych ze zbieraniem funduszy, żeby nie
myśleć o tym, jak jest rozczarowana. Do końca weekendu zdążyła przekonać samą siebie, że
właściwie się z tego cieszy. Teraz była jeszcze bardziej zdeterminowana, by trzymać się z
dala od tego mężczyzny, który powoli, ale nieubłaganie osłabiał jej wolę i zdobywał serce.
Przez cały kolejny tydzień ośrodek, wypełniony podekscytowanymi dzieciakami,
przypominał dom wariatów. W środę było święto Halloween i wszyscy czekali niecierpliwie
na doroczną kostiumową paradę, która miała się odbyć wieczorem. Rodzice pozwalniali się w
tym dniu wcześniej z pracy, żeby pomóc dzieciom, a potem impreza trwała tak długo, aż
ostatnie dziecko wróciło do domu. Była to świetna, choć wyczerpująca zabawa, ale wielkie
dawki czekolady dodały jej energii.
Joss wróciła wieczorem do domu, podekscytowana perspektywą wizyt małych
przebierańców. Uwielbiała Halloween, odkąd była dzieckiem - był to jedyny dzień w roku,
kiedy można było udawać kogoś innego. A ponieważ tutaj domy stały tak blisko siebie,
Fairlington było doskonałym terenem dziecięcych łowów - z pewnością dziesiątki dzieciaków
będą ją zabawiały przez cały wieczór.
Zaparkowała samochód i jej uwagę natychmiast przyciągnęły frontowe drzwi. Tam,
między wydrążonymi dyniami, pajęczyną, którą oplotła słupy ganku i wielkim szkieletem
zawieszonym na drzwiach, stało kartonowe pudło.
Rzuciła okiem w stronę domu Brady ego i wysiadła.
Wniosła pudło do domu, postawiła je na kuchennym blacie i otworzyła najszybciej,
jak umiała.
Uśmiechnęła się na widok obrazka na plastikowym opakowaniu; rozdarła je i
rozwinęła znajdujący się w środku materiał. Wybuchnęła śmiechem.
Przysłał kostium na Halloween dla niemowlaka. I to nie zwykły kostium. Było to
oficjalny kostium dziecięcy Armii Stanów Zjednoczonych. Uszyty z materiału moro, miał
rękawki obszyte miękkim flauszem, którym wyłożony był też dołączony do ubranka hełm .
Do tego płócienne wykończenia i czarna wojskowa naszywka na piersi.
Przycisnęła kostium do siebie i śmiała się aż do łez. A potem naprawdę zaczęła
płakać. Brady robił wszystko, żeby pokazać jej, że o niej myśli. Jak bardzo mu zależy.
Czy naprawdę postępuje słusznie, starając się wykluczyć go z życia tego dziecka?
Brady wyłożył właśnie jajecznicę na talerz, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zlizał tłuszcz
z kciuka i otworzył.
Na progu stała księżniczka, pirat i kot.
- Cukierek albo figielek!
- Och, no tak. Halloween. - Cholera! Na to nie był przygotowany. Co ma teraz zrobić,
do diabła?
Pirat wyciągnął swój miecz.
- Cukierek albo figielek i zatopimy twój statek!
Brady podrapał się po głowie.
- Cóż, rozumiecie... zapomniałem kupić słodyczy.
Kotu zaczęła drżeć broda.
Pirat się skrzywił.
- No dobra, zaczekajcie. - Coś przyszło mu do głowy. - To zajmie tylko sekundę.
Pobiegł na górę, do kubka na drobne, który stał na toaletce. Chwycił garść
drobniaków, choć nie był pewny, jakie są obecnie stawki okupu dla piratów. A ostatnią
rzeczą, jakiej sobie życzył, było zostać okrzykniętym halloweenową kutwą. Sam był kiedyś
dzieckiem. Pamiętał, co się robiło z domami, z których wynoszono tylko zdrową żywność
albo pojedyncze, zeschłe czekoladki. No i miał swoją dumę.
Z powrotem przy drzwiach pogrzebał w monetach i wrzucił po kilka do wiaderek
dzieciaków.
- Dziękujemy panu - powiedział pirat. Dziewczynki się uśmiechnęły. A potem
wszyscy się odwrócili.
Brady, zadowolony z siebie, już miał zamknąć, kiedy przypomniał sobie pudełko
pozostawione na ganku Joss. Pchnął siateczkowe drzwi i wyjrzał za mały ogródeczek, który
oddzielał ich ganki. Pudełka nie było.
Tak, do diabła!
Wrócił do jadalni z przyjemnym uczuciem zwycięstwa. Ciekawe, czy kostium się jej
spodobał? Czy ją rozbawił? Czy teraz zechce z nim rozmawiać?
Tęsknota, jaką za nią odczuwał, była niczym pragnienie, którego nie sposób ugasić.
Po tym, co wyznał Nickowi i Marcowi na cmentarzu, miał taką jasność co do swoich uczuć,
jakiej chyba nigdy dotąd nie doświadczył. Nie łudził się, że wszystkie jego problemy zostały
rozwiązane - kolejne wizyty u psychoterapeuty niezbicie tego dowodziły. Ale miał już wizję
tego, jakiego chce dla siebie życia, a nawet, co więcej, odkrył, że ma w sobie dość wiary w
siebie - w to, że może stać się kiedyś kimś, kim chciałby być - a to dało mu nadzieję.
I niech go diabli, jeśli ta nadzieja nie była największą siłą, jakiej kiedykolwiek
doświadczył.
Bał się, oczywiście, że może to wszystko spieprzyć. Bardzo się bał. Po tym, jak Joss
go wyrzuciła, przez kilka dni miał wrażenie, że jakiś demon usiadł mu na piersi. Przypominał
sobie raz za razem całą tę rozmowę, przyglądał się jej od każdej strony. Może drzewa
przesłoniły mu las, ale jego umysł uczepił się dwóch zdań, które podtrzymywały w nim
nadzieję. Tego, w którym Joss powiedziała, że chce rzeczy, której nie może mieć. I tego, że
jej zdaniem obojgu im będzie łatwiej, jeśli nie będą ze sobą rozmawiali.
Czy on jest tą rzeczą, którą chciałaby mieć? To znaczy, gdyby nie okazał się
narwańcem i tchórzem pierwszej wody? Co do tego miała całkowitą rację. To był dla niego
mocny kopniak w tyłek. Tak czy inaczej, jakaś jej część ciągle go pragnęła, ciągle czuła ten
magnetyzm, który przyciągnął go do niej tamtego słonecznego popołudnia i żałowała, że
sprawy nie potoczyły się inaczej. Założyłby się o wszystko, że tak jest. A ponieważ nie mógł
zmienić przeszłości - była to gorzka pigułka, którą wreszcie potrafił przełknąć - postanowił,
że zrobi wszystko, by odzyskać jej zaufanie, zasłużyć na jej wiarę.
Bardzo dokładnie przemyślał jej słowa i doszedł do wniosku, który niemal powalił go
na kolana - bardziej bał się pustego życia pełnego żalu i szans, których nie miał odwagi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]