[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej zrobić cesarskie cięcie, zanim doszło do stanu krytycz-
nego.
- Tak się bałam. - Zadrżała i ukryła twarz na jego pier-
si. - Tak strasznie się bałam.
- Już w porządku, kochanie - mruknął i przytulił ją
mocno. - Nikomu nic nie grozi. Musisz poznać moją małą
bratanicę. Jest malutka, różowa i śliczna. Dali jej na imię
Kayla.
- Kayla. - Uśmiechnęła się. Wiedziała, że Melanie i
Gabe wybrali wcześniej to imię. Gdyby był chłopiec, na-
zwaliby go Kyle. - Powinniśmy zadzwonić do Abby i Syd-
ney. Na pewno siwieją ze zgryzoty.
- Callan już się tym zajął. - Odgarnął jej włosy z twa-
rzy.- Przestań już się martwić.
Sydney odebrała Kevina ze szkoły i przywiozła go do
domu. Abby została z Emmą. Cara i Ian byli w drodze z Fi-
103
S
R
ladelfii, a Reese i Callan zjawili się w szpitalu dosłownie
parę minut temu.
Raina był pod wrażeniem. Wszyscy Sinclairowie sta-
wili się szybko i bez zbędnych pytań. Emma jest członkinią
tego klanu, pomyślała z radością. Co by się nie działo, każ-
dy krewny pomoże córce Luciana. Aączyła ich silna więz.
Emma zawsze będzie mogła liczyć na ich bezwarunkową
miłość.
W błysku chwili wszystko stało się jasne jak słońce.
Wiedziała już, co powinna zrobić. Nie mogła myśleć tylko
o sobie.
Wyprostowała się, wzięła głęboki wdech. Lucian spoj-
rzał na nią. Jego oczy skojarzyły się jej ze szmaragdami.
- Lucianie& - Sama zdziwiła się siłą swojego głosu. -
Jeśli nadal chcesz się ze mną ożenić, to odpowiedz brzmi
tak".
- Lucianie, mówię ci, że jeśli zaciśniesz szczękę jeszcze
mocniej, to połamiesz sobie zęby.
Lucian zmarszczył czoło i skrzyżował ręce na piersi.
Popatrzył ponuro na Reese'a.
- A ty, brachu, jeśli się nie pozbędziesz tego uśmieszku
wyższości, za chwilę stracisz parę zębów.
- Coś mi się zdaje, że ktoś jest dziś nieco drażliwy. -
Callan odepchnął się od barierki werandy i stanął koło Re-
ese'a.
Było piękne, wiosenne popołudnie. Błękitne niebo.
Ciepło. Powietrze przesycone zapachem róż.
- To pewnie dlatego, że się dziś żenisz - powiedział
Reese. - Więc ci wybaczymy.
104
S
R
Lucian oczywiście wiedział, że to nastąpi. %7łarty i do-
wcipy. Sam nie oszczędzał braci, gdy się żenili. Odgrywali
się teraz. Szarpnął jedwabny krawat i zrobił krok w ich
stronę.
- Wiecie, gdzie mam wasze przebaczenie?
- Spokojnie, chłopcy - strofował ich Ian.
- Czemu to tak długo trwa? - zapytał Lucian. - Mamy
zacząć za dziesięć minut.
- Za pięć, jeśli chodzi o ścisłość. - Ian wyszczerzył zę-
by i poklepał pana młodego po ramieniu. - Nie dziwi mnie
twoja niecierpliwość. Ja już widziałem pannę młodą.
Panna młoda!
Lucianowi zaschło w gardle, zabrakło mu powietrza w
płucach. Dobry Boże, żeni się!
Chciał tego. Najbardziej na świecie chciał, by Emma
nosiła jego nazwisko. Chciał, by czuła, że jest w pełni ak-
ceptowana, nie tylko przez niego, ale przez wszystkich Sin-
clairów.
Wiedział, dlaczego Raina zmieniła zdanie i czemu
przełożyła lot do Nowego Jorku. Strach o Melanie i małą
Kaylę był powodem tej zmiany. On też czuł lęk. Uświado-
mił sobie wtedy, że rodzicielstwo, odpowiedzialność za
drugie życie każe człowiekowi zmierzyć się z własną
śmiertelnością. Ta świadomość była dla niego szokiem.
Upokorzyła go.
Nie było rzeczy, której by nie zrobił dla własnego
dziecka.
Jutro Raina zabierze Emmę do Nowego Jorku. Ustalili,
że może do nich przyjeżdżać kiedy tylko będzie chciał.
Obiecała mu też, że będzie odwiedzała Bloomfield tak czę-
sto, jak tylko praca jej na to pozwoli.
105
S
R
To za mało. Zdecydowanie za mało. Ale będzie musia-
ło wystarczyć.
Zamrugał. Bracia gapili się na niego. Zdaje się, że się
zamyślił.
- Co? - zapytał, poirytowany rozbawieniem malującym
się na ich twarzach.
- Właśnie dali znak. - Ian wskazał na drzwi. - Idz.
- Raino, na litość boską, przestań się wiercić. - Melanie
siedziała na wyłożonym poduszkami fotelu w swojej sypial-
ni. Na rękach trzymała śpiącą Kaylę. - I nie obgryzaj pa-
znokci. Rozmażesz szminkę i zniszczysz lakier.
- Wcale się nie wiercę. - Raina splotła ciasno dłonie na
brzuchu. - Po prostu chciałabym mieć to już z głowy.
- Każda panna młoda tak mówi. No, możemy iść. -
Sydney zapięła zamek sukienki z kremowego jedwabiu i
podała Rainie żakiet od kompletu. - Doskonale.
Raina wygładziła strój. Tę samą sukienkę włożyła na
chrzciny Emmy. Teresa przysłała ją z Nowego Jorku. Do-
starczono ją zaledwie trzy godziny temu, przez co wszystkie
kobiety osiągnęły niemalże stan przedzawałowy. Zwłasz-
cza, gdy Raina wyciągnęła z walizki małą czarną i oznaj-
miła, że włoży ją zamiast tamtej. %7łartowała. Sama musiała
przyznać, że jej ulżyło, gdy kurier zadzwonił do drzwi.
- Och, Raino, wyglądasz ślicznie!
Komplementy i entuzjazm kobiet dodawały Rainie
otuchy. Mimo że to nie był prawdziwy ślub ani prawdziwe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]