[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kelner przyniósł zamówione sałatki i kawę dla Gretchen oraz gazowaną wodę
mineralną dla Philippe'a, który powiedział w końcu:
- A więc lubisz kwiaty.
- Uwielbiam - przytaknęła rozmarzona. - Hoduję szlachetne odmiany róż i
ozdobne krzewy.
- Mój ojciec ma bzika na punkcie orchidei - powiedział, bez pośpiechu jedząc
sałatkę. - Mówi, że to jego wnuczęta i nadaje im wyszukane imiona. - Uśmiechnął się
do swoich myśli. - Kiedyś posłał do więzienia służącego, który zapomniał podlać
chorującą orchideę, która w końcu całkiem zmarniała. Mój ojciec jest mściwym
człowiekiem.
- Doskonale go rozumiem - odparła z uśmiechem. - Sama bardzo się troszczę o
róże, którym coś dolega. Mam szczęśliwą rękę i niemal wszystkie znów pięknie
kwitną.
- Niestety - odparł z roztargnieniem Philippe. Na jego twarzy pojawiły się
głębokie bruzdy świadczące o rozgoryczeniu. - Są dolegliwości, których nie wyleczy
dotknięcie najczulszych rąk.
Nieustannie ją zaskakiwał. Obserwowała jego dłonie, poruszające się z
ogromną zręcznością i gracją. Spostrzegł, że mu się przygląda, i ogarnął go niepokój.
- Moje blizny budzą obrzydzenie, prawda?
- Mój Boże, nie! - zaprotestowała natychmiast i podniosła wzrok. Bez wątpienia
mówiła szczerze. - Patrzyłam, jak zręcznie poruszasz rękoma. Tutaj wszyscy,
zwłaszcza mężczyzni, mają tyle wdzięku. U nas jest inaczej.
Odprężył się i z apetytem zaczął jeść sałatkę. Sam był sobie winien, ponieważ ją
zwodził i przez te niedomówienia łatwo tracił humor. Tak dłużej być nie może. Jest
jak jest, a rzeczywistości nie można zmienić.
- Staramy się żyć bez pośpiechu, więc tak samo się poruszamy - odparł z
prostotą.
- Gotowa jestem się założyć, że nie macie tylu problemów z chorobami układu
krążenia jak my w Stanach - powiedziała Gretchen.
- Słuszna uwaga. - Skończył jeść, odsunął talerz i obrzucił ją badawczym
spojrzeniem czarnych oczu. - Wkrótce znajdziesz się w kraju całkiem różnym od
twojego i słabiej rozwiniętym niż Maroko. Brak tam wielu współczesnych
udogodnień. Na przykład elektryczność dostępna jest od niedawna. Spora część mie-
szkańców Qawi jeszcze parę lat temu prowadziła koczowniczy żywot. Gdy
Europejczycy podzielili między siebie szejkanat, doszło do powstania, po którym wiele
rodów zostało zdziesiątkowanych. Pobyt w tym kraju wymaga ogromnej tolerancji
oraz umiejętności dostosowania się do tamtejszego stylu życia, który niewiele ma
wspólnego z nowoczesnością.
- Uważasz, że powinnam wrócić do domu? - spytała otwarcie Gretchen,
odkładając widelec.
Philippe chętnie odpowiedziałby twierdząco. Powinien jej doradzić, żeby
uciekła, póki może, lecz gdy podniósł wzrok, uświadomił sobie, że nie potrafi się już
obyć bez tej dziewczyny. Była mu niezbędna, więc zachował dla siebie wszelkie
obiekcje.
Gretchen, zadowolona, że nie potwierdził jej domysłów, dodała:
- Od pierwszej chwili polubiłam Maroko i dlatego sądzę, że w Qawi szybko
poczuję się jak w domu, o ile szejk okaże się pobłażliwy wobec mojej nieznajomości
tamtejszych zwyczajów.
- Moim zdaniem potrafi się na to zdobyć. - Philippe spoglądał na nią
zmrużonymi oczyma.
- Mam nadzieję, że tak będzie - odparła z przejęciem. Po namyśle ciągnęła: -
Ten wyjazd jest dla mnie jak skok na głęboką wodę. Wyruszam w nieznane. Maggie
słusznie powiedziała, że moje życie w Teksasie to wegetacja. Siedziałam w jednym
miejscu, otoczenie wydawało się monotonne. Nie miałam pojęcia, że świat jest taki
ciekawy, a ludzie bardzo różni. Cokolwiek się wydarzy, przynajmniej będę miała co
wspominać.
- Ja również nie zapomnę tych chwil - zapewnił zduszonym głosem, jakby z
trudem mu przyszło to wyznanie. Tak mocno ściskał kieliszek, że Gretchen martwiła
się, czy szkło nie pęknie. Zadawała sobie pytanie, dlaczego Philippe'a tak często
ogarnia ponury nastrój.
Zpiewaczka oraz jej akompaniatorzy na niewielkiej estradzie byli już gotowi do
występu. Zabrzmiała przejmująca hiszpańska pieśń o miłości. Zasłuchana Gretchen
przymknęła oczy, chłonąc muzykę i tekst.
- Rozumiesz słowa? - zapytał.
- Tak. - Uniosła powieki i popatrzyła na niego. - Mówią o kobiecie i mężczyznie,
którzy są w sobie szaleńczo zakochani, ale nie mogą się pobrać, bo on idzie na wojnę.
Dlatego się żegnają. To bardzo smutne.
- Widzę, że dobrze znasz hiszpański - pochwalił z uśmiechem.
- Tak. Mówię fatalnie, ale swobodnie czytam i prawie wszystko rozumiem, jeśli
mój rozmówca zbytnio się nie spieszy.
- Hiszpański należy do moich ulubionych języków. - Wyciągnął rękę ponad
stołem, ujął jej dłoń i wolno splótł palce, spoglądając na meksykańską śpiewaczkę.
Gretchen przestała słuchać cudownych pieśni, bo dotykając jego ciepłej,
smukłej ręki, zapomniała o całym świecie. Przymknęła oczy, rozkoszując się delikatną
pieszczotą.
Recital trwał krótko. Wkrótce pieśniarka ukłoniła się i odłożyła mikrofon, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]