[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Verity. - Mamy gałązki jedliny, ostrokrzewi i jemiołę. Pani Simpkins przyniesie ze
strychu wstążki, bombki i dzwoneczki. Dęb... pani Hollander i ja wybierzemy spośród
nich najładniejsze. Jutro dom ma cały lśnić. Mogę śmiało powiedzieć, że będą to
najpiękniejsze i najweselsze święta, jakie kiedykolwiek spędziłam w życiu.
Mówiąc to, popatrzyła wicehrabiemu Folingsby prosto w oczy. On tylko uniósł
brwi, a na ustach wykwitł mu drwiący uśmieszek. Wcale tym Verity nie zmylił. Raz już
go widziała bez maski znudzonego cynika i światowca. Widziała go, gdy niczym
niesforny uczniak wspinał się na drzewo. A robił to nie tylko na jej prośbę, lecz
głównie dlatego, że skoro drzewo istnieje, to należało na nie się wdrapać. Doskonale
pamiętała tajemny błysk w jego oczach i roześmianą, radosną twarz.
A poza tym wciąż czuła... och, jak bardzo czuła!... jego pocałunek. I wcale nie
miała do niego o to pretensji. Zasłużył na ten pocałunek; nie za pięćset funtów, lecz za
samo zerwanie jemioły. Jemioła sankcjonowała pocałunek - długi i bardzo namiętny.
- Wszystko wskazuje na to, że spędzimy z państwem święta - odezwał się
wielebny Moffatt, kiedy obaj młodzi dżentelmeni wraz z uszczęśliwionymi dziećmi
opuścili salon. - Nie wiem jednak, jak wyrazić wdzięczność za serdeczność, z jaką się
tu spotkaliśmy. Czasami odnoszę wrażenie, że to Bóg kieruje naszymi krokami,
wiodąc nas tam, gdzie wcale nie zamierzaliśmy iść, i gdzie spotykamy ludzi, których
nawet nie spodziewaliśmy się spotkać. Aż serce mi rośnie na widok, z jaką radością
przygotowują się państwo do świąt.
- Zawiesimy pod sufitami gałązki jemioły, aby ludzie mogli się całować -
oświadczyła z wielkim ożywieniem Debbie. - W moim rodzinnym domu również
panował taki zwyczaj. Nikt nie uniknął kilku siarczystych całusów. Och, prawie już o
tym zapomniałam... Tak, Boże Narodzenie zawsze było dla mnie najpiękniejszym
świętem.
- Ma pani całkowitą rację, pani Hollander - odrzekła z uśmiechem żona
pastora. - To naprawdę piękny czas, którego nie potrafi nawet zmącić fakt, że musimy
spędzić go z dala od naszych bliskich. Pani mąż okazał naszym dzieciom wiele serca.
Pani mąż również - dodała, spoglądając z wdzięcznością na Verity. - Malcy cały dzień
spędzili w powozie i teraz rozpiera ich energia.
- Z tego, co pani mówi, pani Folingsby, wynika, że dziś i jutro droga do wioski
będzie nie do przebycia - stwierdził wielebny Moffatt. - A zatem nikt nie będzie mógł
udać się do kościoła. Chciałbym choć w niewielkim stopniu spłacić dług wdzięczności,
jaki u państwa zaciągnęliśmy. Jestem gotów odprawić tu pasterkę. I udzielić
wszystkim komunii świętej. Oczywiście jeśli pan Hollander wyrazi na to zgodę.
- Doskonały pomysł. Henry! - poparła pomysł męża pani Moffatt.
Verity przyłożyła dłonie do piersi i zamknęła oczy. Nieoczekiwanie
przypomniała sobie pasterki w rodzinnej wsi, dzwięk dzwonów głoszących narodziny
dzieciątka, płonące świece i piękny żłobek ustawiony obok ołtarza, ojca w najlepszej
sutannie, spoglądającego z uśmiechem z ambony na swą trzódkę. Boże Narodzenie
stanowiło dlań największe święto w roku liturgicznym.
- Będziemy pana dłużnikami - zwróciła się do kapłana, mrugając powiekami,
by odpędzić napływające jej do oczu. - Jestem pewna że pan Hollander i wice... mój
mąż nie będą mieli nic przeciwko nabożeństwu.
- Czekają nas cudowne święta - odezwała się Debbie. - Nie spodziewałam się
tego. Nie spodziewałam.
- Niezbadane są wyroki boskie - stwierdziła z zadumą w głosie pani Moffatt.
- Julianie, czy nie odnosisz wrażenia, iż czasami wydarzenia nabierają takiego
tempa, że kontrola nad nimi zaczyna wymykać się nam z rąk? - zapytał Bertie, który
wraz z przyjacielem czekał w salonie, aż zejdą się na wigilijną wieczerzę wszyscy
domownicy.
Dom nabrał już odświętnego wyglądu. Zciany przystrojono jedliną starannie
udekorowaną czerwonymi bombkami, wstążkami i srebrnymi dzwoneczkami. Obok
kominka, spod sufitu, zwisał pęk jemioły. Salon przenikał intensywny zapach żywicy,
a z kuchni dochodziły smakowite wonie.
- A czy ty nie odnosisz czasami wrażenia, iż nie należy z góry przyczepiać
kobietom etykietek? - odrzekł Julian, puszczając mimo uszu retoryczne pytanie
Bertiego.
- A czy miałeś przez trzy lub cztery lata kucharkę i dopiero po upływie tak
długiego czasu odkryłeś, że potrafi znakomicie gotować? Nie próbowałem jeszcze
robionych dziś przez nią przysmaków, lecz sądząc po dochodzących z kuchni
zapachach...
Od rana trwały w domu gorączkowe przygotowania do świąt, a ton
wszystkiemu nadawała jedna osoba - panna Blanche Heyward. Julian zastanawiał się,
czy to przypadkiem nie ona, za pomocą jakichś czarów, wywołała z zamieci pastora i
jego rodzinę. Sprawy wzięły tak nieoczekiwany obrót.
- Czy ktoś zauważył, że na palcach naszych pań pojawiły się pierścionki? -
spytał Julian.
Bertie otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale w tej samej chwili rozwarły się
drzwi i do salonu wkroczyły obie młode kobiety. Debbie popatrzyła na odświętnie
ubranych mężczyzn.
Czy po to zawieszałam jemiołę, aby mój pan stał sobie obojętnie z boku? -
zapytała. - Marsz pod gałązki!
- Znowu? - zapytał Bertie, ale posłusznie ruszył do wskazanego kąta.
Po zawieszeniu jemioły wszyscy zdążyli się już solidnie wycałować. Nawet
wielebny Moffatt ucałował swoją żonę, a następnie cmoknął w policzek Debbie i
Verity.
- I co ty na to. Blanche? - zapytał Julian, lustrując dziewczynę od stóp do głów.
Miała na sobie ciemnozieloną aksamitną suknię, włosy skromnie zaczesała w kok. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl