[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kotyjskiego włócznika, pragnącego wypruć wam flaki!
- Pulchny czeladnik krawiecki z ostrzyżonymi pod donicę włosami ruszył do ataku na siennik,
zasypując go gradem ochoczych ciosów. W chwilę pózniej zgiął się w pół, kaszląc od
wzbijających się ze słomy obłoków kurzu i plew.
- Dosyć! - Conan uniósł ręce w geście beznadziejności. - Wracajcie do fechtunku - tym razem
parami. Miedziak dla tego, który pierwszy trzepnie przeciwnika po uchu!
Przy akompaniamencie klekotania wymienianych bez zapału ciosów Conan ruszył w dół
zbocza, gdzie pod znudzonym okiem Bilhoata ćwiczyło jeszcze czterdziestu rekrutów. Conan
zatrzymał się obok byłego złodziejaszka, obecnie oficera.
- Czuję, że te osły nigdy nie zdołają stawić czoła Siódmemu Legionowi Strabonusa.
- Też tak sądzę. Znaczy to, że nie musimy obawiać się, że zabraknie dla nas pracy.
Pomarszczony najemnik mrugnął okiem jak jaszczurka i wrócił spojrzeniem do swoich
podopiecznych, którzy ćwiczyli w dwóch nierównych tyralierach natarcie w górę i w dół na
stoku.
- Mimo to może czegoś by się nauczyli, gdybyśmy mogli wydać im prawdziwe miecze. - Conan
skręcił swoją broń w pochwie przy pasie. - Wyczucie ciężaru ostrza to połowa szermierczego
rzemiosła.
- Na pewno nauczyliby się jedynie odcinać sobie paluchy u nóg. - Bilhoat pokręcił głową z
powątpiewaniem. - Ivor ma rację, że na razie nie daje im do rąk ostrej turańskiej stali.
- Być może. - Conan roześmiał się. - Czuję, że gdyby książę dodawał im zapału z miejskich
murów, wykazywaliby więcej ochoty przy ćwiczeniach. - Obejrzał się na podlegających mu
rekrutów. - Muszę wracać. Moje orły zaczęły się kłócić.
Cymmerianin wspiął się do miejsca, gdzie dwaj stajenni tarzali się po ziemi. Odrzuciwszy
drewniane kołki, radośnie przystąpili do wydrapywania sobie oczu i szarpania za uszy.
Barbarzyńca dzwignął oby- dwóch z ziemi za kołnierze kaftanów i pchnął ich w przeciwne
strony. Temu, który zatoczył się w górę stoku, dla większego impetu wymierzył kopniaka.
- Tego już za wiele! - krzyknął w krąg gapiów. - wiczenia na dzisiaj skończone! Wracajcie do
domów!
Gdy ostatni z rekrutów oddalił się powłócząc nogami, Conan przystanął w cieniu kępy
winorośli. Wkrótce pozostali instruktorzy poszli za jego przykładem, rozpuszczając do domów
kompanie milicji. Cymmerianin dołączył do trzech oficerów i ruszył z nimi niespiesznie w
stronę bramy miejskiej.
- Ech, Conanie, po całym dniu walenia cywilów po karkach żałuję, że do ciebie dołączyłem! -
odezwał się niski, żylasty Argosańczyk o wypomadowanych wąsach, obrzucając idącego przed
nim Cymmerianina pełnym irytacji wzrokiem.
- Ach, Pavlo, pamiętaj, że dostajesz teraz trzykrotnie więcej pieniędzy, nie mówiąc o ludzkim
szacunku! - zaśmiał się Conan.
- Duby smalone! - burknął korpulentny najemnik, idący na końcu. - Trzy razy nic to wciąż nic.
-Nasi kapitanowie nie przekonali mnie jeszcze, że w końcu nadejdzie dla nas dzień zapłaty! A
na szacunek ludzi to ja... Swoją mowę podsumował nieprzystojnym odgłosem, wywołując
śmiechy towarzyszy.
- Zwięta prawda, Tranos! - przyłączył się do niego Bilhoat. - Zauważyłeś, jak wzrosły ceny od
dnia, gdy książę Ivor rozkazał kupcom dawać nam kredyt? Mam wrażenie, że straciłem już
cały łup ze splądrowania Korszemiszu!
- Wcale się nie dziwię, wiedząc, jak żłopiesz grog - skomentował Pavlo, co spotkało się z
gwizdami i śmiechem.
- Przed nami straże miejskie, przyjaciele. Pokażmy im dziarskie miny.
Conan wskazał dyskretnym skinieniem głowy żołnierzy w szarych płaszczach, pełniących
wartę na tarasie-rogatce za bramą miejską. Wartownicy przyglądali się nadejściu najemników
z pozbawionymi wyrazu twarzami, wymieniając niesłyszalne dla nich komentarze.
- Zastanawiają się, czy zarekwirować nam broń - mruknął Conan. - Niech tylko spróbują!
Oficer straży na widok symbolizujących rangę proporców Cymmerianina i pozostałych
zezwolił im na przejście bez żadnego komentarza.
- Przeklęci mądrale! - burknął Bilhoat pod nosem. - Zawsze kręcą się po ulicach, rozglądając
się, jak by tu najzręczniej wydusić łapówkę.
Były złodziej wyraził swoją opinię o strażnikach za ich plecami wyjątkowo niepochlebnym
gestem zgiętego ramienia.
- Zgadza się, traktują nas jak zarazę. -rzekł Tranos. - Zwłaszcza podczas rozróby dwa dni temu,
gdy podpici Varg i jego przyjaciele próbowali dostać się w nocy do zakazanej dla nas części
miasta.
- Gdyby strażnicy wlezli mi w paradę, pokazałbym im, gdzie raki zimują. - Bilhoat ściągnął brwi
w srogim wyrazie.
- Pewnie - przyznał Pavlo. - Powinniśmy zapuścić czerwonego kura w tej zatraconej mieścinie i
patrzeć, jak zabiorą się do jedzenia takiej pieczeni. - Rzucił pełne gniewu spojrzenie
Conanowi. - Niezle nam się powodzi jako oficerom: przynajmniej możemy wejść do miasta z
bronią!
Najemnicy przemierzyli plac i przeszli pod rzezbionym kamiennym łukiem, którego
zwieńczenie zdobiło obite godło, przedstawiające nurkującego ku pędzącemu zającowi
czerwonego jastrzębia. Z drugiej strony łuku znajdowała się posępna sala wielkiego jak
stodoła szynku. W powietrzu gęsto było od dymu znajdującego się w głębi paleniska.
Kręcący się po sali tłum nie najlepszej jakości klienteli uniemożliwiał zorientowanie się we
wnętrzu, lecz Conan zdążył już dobrze poznać rozkład szynku. Pod tylną ścianą ciągnął się
kamienny kontuar, uniemożliwiający gościom dostęp do beczek z jęczmiennym piwem i
winem. Obsługa mogła dostać się za kontuar tylko wąską bramką z boku. Umeblowanie
szynku stanowiły wpuszczone w płyty posadzki kamienne ławy i stoły, łatwe do spłukania
wiadrami wody po zamknięciu tego przybytku opilstwa. W jednej z bocznych ścian
znajdowało się drugie łukowato sklepione wejście. W opinii Conana była to bezpieczna
knajpa dla pijanych żołdaków - a przynajmniej najbezpieczniejsza z możliwych.
Przybycie nowych gości, przeciskających się w głąb szynku wywołało na sali szmer powitań.
Przyjacielskie przekomarzania i wznoszenie kufli z piwem nie przeniosło się jednak do kąta
pod ścianą. Siedzący tam Zeno i garstka jego kompanów z kompanii Hundolfa i innych
zareagowali na pojawienie się Conana odwracaniem głów i gniewnymi szeptami. Zeno, jako
oficer, również był uzbrojony. Opuścił niespokojnie dłoń do rękojeści miecza, a drugą wzniósł
kubek do ust.
- Jakie popłuczyny dzisiaj pijemy? - zagrzmiał Cymmerianin. -Piwo, tak? Belda, dawaj tu cztery
garnce! - Zastukał srebrną monetą w blat szynku. - Bądz gotowa do pielęgnowania moich
druhów, bo widać, że mają ochotę spić się na umór!
Bezceremonialna szynkarka o matczynym wyglądzie rozstawiła kamionkowe kubki
i przyglądała się, jak ich szerokie dna w dłoniach najemników powoli uniosły się ku powale.
Cierpliwie ustawiła je obok siebie, nalała od nowa do pełna i podsunęła czwórce gości. Conan
i jego towarzysze oddalili się od szynkwasu. Przystanęli z chmurnymi minami przy jednym ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]