[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powiodła wzrokiem po stertach pudełek i opakowań wypełniających cały
pokój.
- Jestem w środku takiego bałaganu, że chyba powinnam zostać w domu.
Pogniewasz się, jeśli odłożymy to na kiedy indziej?
- Sądząc po głosie, musisz być bardzo zmęczona. Jak minął dzień?
- Był bardzo pracowity. Prawdę mówiąc... - Marcie spojrzała na stos
zaadresowanych kopert - zabrałam jeszcze nawet pracę do domu.
- Naprawdę? - Marcie nie była całkiem pewna, czy Chance pytał
poważnie, czy żartował. - Zawsze sądziłem, że szef wydaje polecenia innym, a
sam nie pracuje po godzinach.
- 71 -
S
R
- Może tak to wygląda w świecie wielkich interesów. - Marcie
odchrząknęła nerwowo. - To nie dotyczy właścicieli małych przedsiębiorstw.
- Muszę wyjechać do San Francisco na dzień czy dwa. Skoro nie spotkasz
się ze mną dzisiaj, to może pojechałabyś ze mną?
- Sama nie wiem. Muszę pilnować interesów i...
- Możemy wyjechać w sobotę, kiedy już zamkniesz sklep. Noc spędzimy
w San Francisco. W niedzielę szybko załatwię moje sprawy i wieczorem
wrócimy. Co ty na to?
Marcie zacisnęła powieki, żeby opanować budzące się w niej podniecenie.
Nie musiała przecież zajmować się sklepem w niedzielę.
- Zgoda. To całkiem interesująca propozycja - powiedziała.
Rozmawiali jeszcze przez kilka minut. Marcie nigdy wcześniej nie
decydowała się na takie eskapady. Tym razem zrobiła to. I, co ciekawsze, wcale
nie miała poczucia winy. Najzwyczajniej w świecie wróciła po prostu do prze-
rwanych zajęć.
Porozwieszała i porozstawiała wszystkie ozdoby. Przygotowała świece.
Zawiesiła lampiony na patio. Pozostało tylko ustawić i ubrać choinkę. Ale na to
miała jeszcze dużo czasu. Spojrzała na zegar i ze zdumieniem zorientowała się,
że zbliża się północ.
W pośpiechu przygotowała się do snu i wskoczyła do łóżka. Jej myśli
same pobiegły do Chance'a Fowlera i wyjazdu do San Francisco. Zastanawiała
się, jakież to interesy miał do załatwienia w niedzielę.
Powieki ciążyły jej coraz bardziej. Usnęła. I śniła pełne erotyki i miłości
sny.
Szybko wyszli z samolotu. Wynajęli samochód i po kilku minutach
opuścili lotnisko San Francisco. Skierowali się w stronę centrum. Kiedy jednak
wjechali na Golden
Gate Bridge i omijając miasto, jechali dalej na północ, Marcie
zaniepokoiła się nieco.
- 72 -
S
R
- Wydawało mi się, że mówiłeś, iż masz dom w San Francisco? -
powiedziała.
- Nad Zatoką San Francisco, mówiąc ogólnie. A dokładniej, zaraz za
mostem, w Tiburon. Będziemy tam za kilka minut.
I rzeczywiście. Niedługo pózniej Chance wprowadził auto do garażu i
zaprowadził Marcie na taras.
- Och, Chance! Cóż za cudowny widok na całe miasto!
- Marcie pełną piersią wciągnęła orzezwiające powietrze znad oceanu. -
Mogłabym stać tak i patrzeć w nieskończoność.
Stali, głowa przy głowie, przytuleni.
- Kupiłem ten dom, kiedy jeszcze nie był gotowy. Tylko raz ujrzałem ten
widok i już wiedziałem, że muszę go mieć. - Pocałował Marcie w policzek.
Chłód nocy sprawił, że zadrżała.
- Zimniej tu niż w San Diego - mruknął jej wprost do ucha. - Chodzmy do
środka. Rozpalimy wspaniały ogień na kominku. - Odwrócił Marcie twarzą do
siebie. Musnął pocałunkiem jej wargi. - I będziemy kochać się jak szaleni
- szepnął głucho. - Co ty na to?
- To wspaniały pomysł. - Marcie zamknęła oczy i oparła mu głowę na
ramieniu.
Jak poprzednie, także i ta noc spełniła ich najśmielsze oczekiwania. Pełna
była miłości i zmysłowości, spokoju i zaspokojenia. Delikatne pocałunki i
łagodne pieszczoty nieubłaganie doprowadziły ich oboje na niespotykane
szczyty rozkoszy. I choć każde z osobna czuło, że coraz mocniej kocha drugie,
ich miłość wciąż pozostawała nie wypowiedziana.
Spali spleceni w uścisku, dopóki nie zbudziło ich słońce. Rozkoszując się
rześkimi powiewami znad oceanu i bajeczną panoramą San Francisco po drugiej
stronie zatoki, pili poranną kawę na tarasie.
Chance ujął jej doń i pocałował. Splótł palce z jej palcami. Chrząknął.
- Czy masz już jakieś plany na następną niedzielę? - spytał w końcu.
- 73 -
S
R
- Nic mi o tym nie wiadomo. Czemu pytasz?
- To dobrze - uśmiechnął się. - Na następną niedzielę ojczulek zarządził
doroczny, bożonarodzeniowy obiad rodzinny. Byłbym szczęśliwy, gdybyś
zechciała mi towarzyszyć.
Marcie nie była w stanie ukryć zdumienia.
- Chcesz mnie pokazać swojej rodzinie?
- Tak. Coś w tym rodzaju. - Nie takiej spodziewał się odpowiedzi. Przez
myśl mu nie przeszło, że ona tak może odebrać jego pragnienie, by widzieć przy
stole choćby jedną przyjazną twarz. Dostrzegł zmieszanie w jej oczach.
- Coś w tym rodzaju? Nie rozumiem - powiedziała.
- Trochę zle to zabrzmiało. - Chance zmusił się do uśmiechu. - Chodziło
mi tylko o twoje towarzystwo. O jedną uśmiechniętą twarz, która rozjaśni
ponurą atmosferę.
Marcie przyglądała mu się z przechyloną na bok głową. Choć mówił do
niej tonem lekkim i obojętnym, dostrzegła głęboki mrok na dnie jego oczu.
Wydało się jej nagle, że zrozumiała Chance'a doskonale. Dobrze znała
samotność świąt.
- Powiedziałeś to ze smutkiem - zauważyła.
Zamiast odpowiedzieć, Chance pochylił się i pocałował ją. Przyciągnął do
siebie i zamknął w ramionach.
- Naprawdę chodziło mi tylko o to, że twoja obecność wniosłaby powiew
świeżości do tego zgromadzenia. I że sprawiłabyś mi tym wielką przyjemność.
- Któż oparłby się chęci bycia powiewem świeżości - roześmiała się. -
Będę zaszczycona, mogąc ci towarzyszyć.
Umilkli, pogrążeni we własnych myślach. Marcie zastanawiała się nad
znaczeniem otrzymanego zaproszenia. Czy rzeczywiście było tak, jak Chance
powiedział, czy kryło się za tym coś więcej? Sprawy między nimi toczyły się
tak szybko, że chwilami zupełnie traciła głowę.
- 74 -
S
R
- Za godzinę mam spotkanie ze Scottem Blakiem - powiedział Chance. -
Musimy pojechać do Oakland, by obejrzeć dom, który remontujemy. Masz
ochotę pojechać ze mną, czy wolisz raczej zostać tutaj i odpocząć? Nie będzie
mnie tylko przez kilka godzin.
- Wolałabym z wami pojechać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie mam. - Chance pocałował ją w czoło i poszedł wziąć
prysznic.
Stał bez ruchu w strumieniach gorącej wody. Właściwie zupełnie nie
wiedział, czemu zaprosił Marcie do domu ojca. Miał tylko nadzieję, że nie
popełni błędu, pokazując ojcu, że w jego życiu pojawił się ktoś wyjątkowy.
Zniadanie zjedli w małej restauracji z widokiem na ocean. Potem
pojechali do Oakland. Scott Blake już czekał.
- To wygląda fantastycznie, Scott - powiedział Chance, gdy skończyli
oglądać dom. - Za kilka tygodni powinieneś już skończyć remont. -
Porozmawiam z agentem, czy od razu wystawić go na sprzedaż, czy raczej
zrobić to dopiero po świętach. A przy okazji poproszę, żeby zaczął rozglądać się
za następnym budynkiem.
Chance podpisał jeszcze niezbędne dokumenty i pożegnał się ze Scottem.
- Nie ma jeszcze południa, a nasz samolot odlatuje dopiero o dziesiątej
wieczorem - powiedział, gdy jechali z powrotem. - Czy jest coś, na co masz
szczególną ochotę? - spytał Marcie.
- Czy wystarczy nam czasu na wycieczkę do winnic w Napa albo w
Sonoma?
Chance spojrzał na zegarek i uśmiechnął się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]