[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Angie albo jedno z dzieci...
- Myślisz, że to ten sam człowiek?
- Może.
- Wyruszam j ak naj szybciej, będę u ciebie jutro rano. - Zawahał się. - Dan... -Tak?
- To nie wygląda dobrze...
Resztki nadziei Dana zawaliły się jak domek z kart. Musi spojrzeć prawdzie w oczy.
- Trzymaj się, Cassidy.
Odłożył słuchawkę. Będzie się trzymał, bo nie ma innego wyjścia. Musi znalezć Ellie.
Rozdział 71
Kiedy zjawił się ponownie, przyniósł ze sobą śniadanie. Wygładził lniany obrus, podsunął jej krzesło.
- Masz tu sok, płatki kukurydziane, odtłuszczone mleko, żytnie tosty, masło i dżem jagodowy. W termosie jest świeża kawa. Smacz-
nego, Ellie - powiedział cicho. I znowu zostawił ją samą.
Zapach kawy nie dawał spokoju. Niemal czuła jej smak. Otworzyła butelkę wody, upiła trzy spore łyki, po czym zjadła batonik kilku
zachłannymi kęsami.
Poczuła, że siły jej wracają. Gimnastykowała się przez chwilę, zanim wróciła na różowy taborecik.
Wrócił po jakimś czasie, żeby zabrać wózek z nietkniętym posiłkiem. Ellie obserwowała go spod zmrużonych powiek. Tym razem na
nią nie patrzył, nie odezwał się ani słowem.
Leżała na łóżku, liczyła minuty, zastanawiała się, co robić. Podeszła do lustra. Jej włosy przypominały jeden kołtun, miała podkrążo-
ne oczy, opuchniętą szczękę. Umyła twarz, wklepała krem nawilżający, który znalazła w szafce. Wyszorowała zęby, wypłukała usta,
rozczesała splątane włosy. Prysznic i czyste ubranie kusiły, ale nie mogła znieść myśli, że włoży seksowną koronkową bieliznę, którą
dla niej kupił.
Jak zwykle siedziała na różowym stołeczku, gdy wrócił z obiadem. Przynajmniej dzięki temu wie, która mniej więcej jest godzina.
Uniósł srebrną pokrywę. Twarz w kominiarce była zwrócona w jej stronę.
- Rosół z kury - oznajmił ochrypłym szeptem. - Pomyślałem, że może masz ochotę na coś lekkiego. Francuski chleb, wino, zielona
sałata.
Zatoczył ręką łuk nad wózkiem, pokazując jej smakowite jedzenie, świeżą różę w srebrnym wazoniku, delikatną lnianą serwetę,
kryształ, porcelanę, srebrne sztućce.
- Smacznego, Ellie - powiedział znowu. Zdawał się mówić to szczerze. Zauważyła, że ma głos kulturalnego, wykształconego czło-
wieka. Przypomniała sobie złotą zasadę babci: dobre maniery, troska o innych, nieegoistyczne
postępowanie. Nie pokona go siłą, może rozegra to psychologicznie. Będzie miła, spróbuje z nim porozmawiać.
- Dziękuję-powiedział cicho. - To bardzo miło z pana strony. Zupa pachnie wspaniale.
Oczy Bucka zwęziły się, jego usta wykrzywił uśmiech. Przechytrzył psychiatrów, udawało mu się to przez dwadzieścia lat; bez trudu
przejrzał jej intencje.
- Dobrze ci radzę, jedz, musisz być silna. - Zajął się otwieraniem wina.
- Dlaczego jest pan dla mnie taki miły? Podniósł głowę.
- A jak myślisz?
Wolała nie zastanawiać się nad odpowiedzią.
- Ale mnie pan uderzył, sprawił ból.
- Mówiłem ci, nie zostawiłaś mi innego wyboru. Nie chciałaś iść dobrowolnie.
- Jak miałam iść dobrowolnie?! - Z trudem panowała nad głosem. - Nie znam pana, nawet nie widziałam pańskiej twarzy.
- Zobaczysz. We właściwym czasie. Na razie radzę zająć się jedzeniem. Odprowadziła go wzrokiem do drzwi. Nie odwrócił się.
- Kim pan jest? - Była zdesperowana. Musi się dowiedzieć. Spojrzał na nią, uśmiechnął się pod kominiarką.
- Jestem twoim przyjacielem, Ellie. - Z tymi słowami wyszedł. Histerycznie waliła pięściami w drzwi, wrzeszczała ze strachu i zło-
ści. Buck westchnął z satysfakcją. To drobiazg, ale jakże przyjemny. Trzymał ją
w klatce, tak jak jego trzymała jej babka. Teraz przyszła jej kolej, żeby walić w ściany i wyć. Teraz on jest strażnikiem.
Wyczerpana Ellie opadła z powrotem na krzesło. Nie widzącym wzrokiem wpatrywała się w jedzenie, w apetycznie zastawiony sto-
lik. Była głodna i osłabiona i nie obchodziło jej już, czy potrawy są zatrute czy nie. Napiła się wina, ugryzła kawałek chleba. Jej dło-
nie drżały, kiedy podnosiła jedzenie do ust. Pieczywo drapało ją w suche gardło. Z trudem przełknęła więcej wina, zjadła odrobinę
zupy i drugą kromkę chleba. Po posiłku ułożyła się na łóżku i czekała na śmierć.
Mijał czas. Niecierpliwie kręciła się po pokoju. Do tej pory powinien tu zajrzeć, sprawdzić, czy zjadła. Od kiedy jątu trzyma? Od
dwóch dni? Trzech? Maya na pewno zauważyła jej nieobecność. I Dan już wrócił z Napa, chciał się z nią skontaktować. A Chan nie
da sobie rady sam w restauracji, stanie na głowie, żeby ją znalezć...
Wściekła na własną bezsilność, cisnęła karafką o ścianę. Szkło rozprysło się na tysiąc kawałków z głośnym hukiem. Wkrótce śladem
karafki podążyła porcelana z Limoges. Ellie podbiegła do szafy, zrywała z wieszaków nowiutką garderobę, rzucała na ziemię. Z szu-
flady wyciągnęła garść seksownej bielizny i cisnęła na stertę ubrań. Deptała je z bezsilną złością. Potem, pod wpływem impulsu, wy-
lała czerwone wino na białą satynową poduszkę.
Z niedowierzaniem patrzyła na coraz większą szkarłatną plamę. Oto jej sen staje się jawą, krew pełznie po pościeli, zaraz jej dosię-
gnie... Z jej ściśniętej krtani wyrwał się krzyk, wysoki, przenikliwy krzyk strachu i bezradności.
Buck zjawił się biegiem. Popatrzył na rozbitą zastawę, rozlane wino, poplamione łóżko, na wszystkie te śliczne rzeczy, które kupił
specjalnie po to, żeby sprawić jej przyjemność. Strażnicy w Hudson rozpoznaliby lodowaty błysk w jego oczach, martwy chłód głosu,
wiedzieliby, co oznacza zginanie i rozprostowywanie silnych palców.
Okrążył łóżko, podchodząc coraz bliżej. Ellie cofała się, nie spuszczając z niego wzroku. Nagle poczuła za plecami ścianę. Nie miała
dokąd uciekać. Poczuła, że oddech porywacza pachnie miętą.
Jego dłonie najej piersiach, jego ciało tuż przy niej. Drżał, wiedziała, że jest podniecony.
- Nie! - Przywarła do ściany, odwracała głowę w drugą stronę. - Nie, nie, nie....
Za jego plecami dostrzegła smugę światła - zostawił otwarte drzwi. Uskrzydlona nadzieją, wyrwała się z jego objęć, ukucnęła, złapa-
ła go za nogi i pociągnęła. Ciężko zwalił się na ziemię. Biegiem puściła się do drzwi. Złapał ją za rękę, nie puszczał.
W świetle lampy srebrny widelec błyszczał jak kryształ. W mgnieniu oka zacisnęła na nim palce. Zarejestrowała nawet dziwne, nie-
pokojące wrażenie, kiedy zęby widelca wnikały w miękkie ciało napastnika. Zatoczył się do tyłu, a ona znowu gnała do drzwi.
- Suka! - warknął. Nawet ranny, był od niej szybszy. Z całej siły uderzył ją w twarz. Walnęła głową o ścianę, lecz tym razem nie
krzyknęła. Patrzyła mu prosto w oczy.
Patrzyła na niego tak samo, jak jej babka. Z obrzydzeniem, pogardą. Jakby był nikim.
Rozglądał się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby ją związać. Jednym ruchem wyrwał sznur od lampy z gniazdka i skrępował jej
dłonie na plecach. Bardzo długą chwilę mierzył ją w wzrokiem. Potem wyjął z kieszeni nóż.
Czas stanął w miejscu. Ellie wpatrywała się w stalowe ostrze, które, jak przypuszczała, odbierze jej życie. On tymczasem odciął sznur
od lampy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]