[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stanowiła, że już nigdy więcej nie rozpłacze się na oczach Marca. - Do zobaczenia w
przyszłym tygodniu, Janice. - Podniosła się i ruszyła do wyjścia.
R
L
T
- Zostań. To ja powinienem wyjść, ty jesteś wśród swoich.
Poczuła rozpaczliwy ból, a sądziła, że Marc nie jest w stanie już bardziej jej zranić.
Podniósł się, ale Janice przytrzymała go za rękaw.
- Byłeś zakochany w tej dziewczynie od piątej klasy. I widzę, że nadal jesteś. Mi-
łość to ogromny dar. Nie wolno go odrzucać. To moja wina, że wtedy cię zostawiła - za-
wołała Janice.
- Proszę, nie - jęknęła Beth.
- To na moją prośbę odeszła - Janice z całych sił wbiła palce w rękę syna. - Błaga-
łam o to. Nie mogłam znieść, że ją tak kochasz, że planujesz studia i wyjedziesz. Chcia-
łam cię przy sobie zatrzymać. Nikogo oprócz ciebie nie miałam.
Marc pobladł i w milczeniu przyglądał się matce.
- To dla niej, nie dla McKinleya? - spytał, patrząc na Beth.
- Wierzyłam, że tak będzie najlepiej. - Chwyciła torebkę i zaczęła się bezceremo-
nialne przepychać przez tłum. Wszyscy udawali, że nic nie słyszeli i nie widzieli. Podob-
ne, o ile nie bardziej wstrząsające wydarzenia, były udziałem każdego z nich.
Pragnęła się gdzieś schować. Oczywisty wybór padł na dach.
Przeskakując po dwa schodki, pokonała cztery piętra. Z trudem łapiąc oddech, pa-
trzyła na migające w oddali światła miasta. Siąpił deszcz. Wcisnęła się w osłonięty od
wiatru kąt tuż za przewodem wentylacyjnym.
Kiedy po zaledwie kilku minutach usłyszała skrzypienie drzwi, wiedziała, że zle
wybrała kryjówkę.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? - spytała zrezygnowana.
- Zastanowiłem się, gdzie ja bym uciekł na twoim miejscu.
Milcząc, stali w półmroku, nie zwracając uwagi na siąpiący deszcz.
- Przepraszam za moje zachowanie. - Wydawał się autentycznie zmieszany.
- Nikt nie lubi takich niespodzianek.
Roześmiał się z przymusem.
- Obie naraz... to trochę za dużo. - Rozejrzał się dookoła. - Przyjemnie tu - zauwa-
żył.
Beth nie wiedziała, czy ma się na niego gniewać, czy cieszyć, że przyszedł.
R
L
T
- Potrzebowałam chwili samotności. Często tu zaglądam po spotkaniach AA, żeby
zebrać myśli i nacieszyć się widokiem.
- Przysięgam, nie wiedziałem, że będziesz. Inaczej bym nie przyszedł - zmienił te-
mat.
Beth nie była psychicznie gotowa na kolejną poważną rozmowę i na wysłuchiwa-
nie zapewnień o uczuciach, z których i tak nic nie wynika.
- Nie możemy wszystkiego roztrząsać co kilka miesięcy. To zbyt bolesne - powie-
działa.
- Nie chciałem cię zranić.
- Ale to ty otwierasz zamknięte drzwi, kiedy dzwonisz do moich rodziców albo ku-
pujesz przez agenta mój obraz.
- Ciągle o tobie myślę. Nie mogę przestać. Szukam ukojenia w kontaktach z oso-
bami, które są ci bliskie. Bardzo się staram, ale to jest silniejsze ode mnie. Podnoszę słu-
chawkę, wykręcam twój numer. Jakimś cudem rozłączam się, zanim odbierasz.
- Witaj w moim świecie - odparła.
- To nie to samo - żachnął się Marc.
- Bo nikogo nie krzywdzisz? Oboje wiemy, że to nieprawda. Mam nadzieję, że
kiedyś wspomnisz kobietę, a dopiero pózniej osobę uzależnioną, i odpowiesz sobie na
pytanie, dlaczego ciągle do mnie wracałeś.
Miała rację. Tak było, odkąd przyznała się do nałogu. Wykreślił ze swego słowni-
ka termin niepijąca", a skoncentrował się na słowie alkoholiczka". To oznaczało, że
była słaba. A on najbardziej na świecie obawiał się słabości.
Właściwie nie miał moralnego prawa oceniać siły woli. Wystarczyło, że znalazł się
w jednym pokoju z Beth, a już bardzo pragnął jej dotknąć. To on był tym zaślepionym
uczuciem nastolatkiem, o którym wspominała na plaży, tłumacząc mechanizm uzależ-
nienia. W dodatku nigdy nie uwolnił się od tej obsesji.
Ależ ze mnie hipokryta, pomyślał. Beth jest tylko człowiekiem. Jej organizm do-
magał się alkoholu, a ona dzielnie walczyła. Blask oczu, świeża cera i jedwabiste włosy
świadczyły o zwycięstwie.
R
L
T
Mimo dziesięcioletniego nałogu wykazała się taką siłą, jakiej jemu brakowało
przez całe życie. A i teraz nie potrafił powstrzymać się od pretekstu, żeby się z nią zoba-
czyć.
Szybko podjął bolesną decyzję. Zaniecha wszelkich kontaktów nie tylko dlatego,
że prosiła o to Beth. Musi sprawdzić, czy wystarczy mu siły woli. Jeśli nie, już nigdy nie
będzie nikogo oceniać.
R
L
T
ROZDZIAA DZIESITY
Wytrwał w postanowieniu pełne cztery tygodnie. Jednak Beth nie mogła go zbyt-
nio winić. Natychmiast odpowiedziała na mejla z zaproszeniem na przejażdżkę statkiem.
Na usprawiedliwienie powtarzała sobie, że powinni się pożegnać. Trzeci raz.
Masochistka.
- Nie wyobrażam sobie, jak można tak codziennie - zauważyła Beth z wzrokiem
utkwionym w przeciwległy brzeg. To był jej sposób na powstrzymanie choroby morskiej.
Tymczasem Libertine coraz silniej kołysała się na falach zatoki. Zatoka Holly.
- Oddychaj głęboko. Przyzwyczaisz się - odezwał się Marc zza steru.
- To chyba niemożliwe - rzucił korpulentny rudowłosy Amerykanin, przyciskając
do ust torebkę.
Nad głowami pasażerów górnego pokładu krążyły mewy w oczekiwaniu na prze-
kąskę. Ktoś z dołu rzucił im kawałek bułki. Zapikowały po nią z przerazliwym piskiem,
co jeszcze bardziej rozstroiło skołatane nerwy Beth.
- Dzięki, że przyjechałaś - szepnął Marc.
- Długo się wahałam. Sądzę, że powiedzieliśmy sobie wszystko, co było do powie-
dzenia. Nic nas nie łączy. Odrzuciłeś moją przyjazń rok temu. Pózniej zadałeś sobie trud,
żeby przyjechać do Perth i powtórzyłeś dokładnie to samo. Trzeci raz przypomniałeś mi
o tym na dachu. Co teraz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]