[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jeśli nie odpowie pan na moje pytanie, będę czul się zwolniony z obowiązku odpowiedzi
na pańskie - rzekł Darling. - Myślę, że nie zaprzeczy pan, iż ma pan w kieszeni wspomnienie
pośmiertne o mnie?
Z tym podejrzeniem Wiberg spotykał się w swej praktyce tak często, że odpowiedział na
nie gładko, zachowując pozory absolutnej szczerości.
- Jasne, że mam. Niewątpliwie orientuje się pan, iż wielkie dzienniki, jak na przykład
Times, czy wielkie koncerny prasowe przechowują w swych kartotekach - tak na wszelki wypadek
- wspomnienia pośmiertne o wybitnych lub ciekawych żyjących jeszcze ludziach. Trzeba je często
uaktualniać, to samo przez się zrozumiałe. A każdy reporter wysyłany w celu przeprowadzenia
wywiadu sam przygotowuje się najpierw na podstawie tych kartotek, co też jest normalne.
- Zaczynałem kiedyś jako dziennikarz - odparł Darling. - Stąd też wiem, iż wielkie
dzienniki nie maja zwyczaju wysyłać swoich głównych korespondentów zagranicznych z misją
godną początkujących reporterów. - Nie każdy, z kim przeprowadza się wywiad, jest laureatem
Nagrody Nobla. A gdy ten ktoś w dodatku liczy sobie osiemdziesiąt lat i z wiarygodnych zródeł
wiadomo, że jest chory, wywiadu, który może być już ostatnim, nie zleca się byłe żółtodziobowi.
Jeśli chce pan traktować to po prostu jako uaktualnianie wspomnienia pośmiertnego, nie mogę
panu w tym przeszkodzić. Na pewno jest w tym coś niesamowitego, ale przecież pan wie równie
dobrze, jak ja, że w ten sposób można określić znaczną część pracy dziennikarza.
- Wiem, wiem - mruknął gniewnie Darling. - l w tej sytuacji, mimo że pan z taką
skromnością starał się tego nie podkreślać, fakt, iż właśnie panu powierzono tę misję, winienern
przyjąć jako dowód uznania dla mojej osoby. Hę?
- No cóż - odrzekł Wiberg - tak, sir, można by to i tak ująć. - Zciśle biorąc, zamierzał to ująć
dokładnie w ten sposób.
- Bzdura!
Wiberg wzruszył ramionami.
- Jak już wspomniałem, nie mogę przeszkodzić, by widział pan tę sprawę w świetle, jakie
panu odpowiada. Bardzo jednak żałuję.
- Nie powiedziałem, że widzę to w innym świetle. Powiedziałem: bzdura! Pańskie
tłumaczenie jest w dużej mierze prawdziwe, ale równocześnie wykrętne, wprowadzające w błąd.
Miałem nadzieję, że przedstawi mi pan konkretne fakty, do czego, wydaje mi się, mam prawo.
Zamiast tego uraczył mnie pan porcją banalnej paplaniny, jaką zbywa się trudnych klientów.
Wiberg, coraz bardziej zaniepokojony, odchylił się na oparcie fotela.
- Proszę mi więc wyjaśnić, co uważa pan za konkretne fakty?
- Nie zasługuje pan na to, ale byłoby nonsensem ukrywać przed panem coś, co jest panu
dobrze wiadome. To dokładnie pokrywa się z tym, co chciałem, aby pan wiedział o mnie - odparł
Darling. - No więc dobrze, pozostańmy chwilowo przy prasie.
Sięgnął do kieszonki na piersiach i wyjął papierosa, potem dotknął przycisku na szafce
nocnej. Natychmiast zjawiła się pokojówka.
- Zapałki - powiedział.
- Sir, doktor...
- Do diabła z doktorem, teraz już wiem, kiedy umrę, i to z dokładnością do jednego dnia.
Nie przejmuj się, moja mała, nie rób takiej zmartwionej miny, po prostu przynieś mi zapałki, a
wracając rozpal w kominku.
Dzień był ciepły, ale mimo to Wiberg z przyjemnością : popatrzył na mały ogienek
rozbłyskujący za kratą kominka. Darling zaciągnął się i spojrzał z uznaniem na papierosa.
- Swoją drogą ta statystyka to cholerny nonsens - odezwał się. - Moja uwaga ma zresztą
bezpośredni związek z przedmiotem naszej rozmowy. Gdy przekroczy pan sześćdziesiątkę, panie
Wiberg, stanie się pan niemal fanatykiem nekrologów. Najpierw zauważy pan, że przenoszą się do
wieczności bohaterowie pańskiego dzieciństwa, z kolei niektórzy pańscy przyjaciele, potem
zacznie się pan niepostrzeżenie interesować zmarłymi ludzmi, których pan nie znał lub też nic dla
pana nie znaczyli, a wreszcie nawet takimi, o których nic pan nie słyszał. Rozrywka raczej w
niezbyt dobrym guście, gdy człowiek z pewną satysfakcją powtarza sobie: Cóż, o n umarł, ale j a
wciąż jeszcze żyję . Oczywiście, jeśli ma pan jakie takie skłonności do introspekcji, może to
obudzić w panu coraz większą świadomość rosnącego osamotnienia w świecie. I jeśli nie
zrównoważy tego odpowiednie bogactwo ducha, zacznie pan coraz bardziej lękać się śmierci.
Szczęśliwie jedną z moich wieloletnich pasji jest nauka, a zwłaszcza matematyka. Po przeczytaniu
mnóstwa nekrologów w New York Timesie, w londyńskim Timesie, a także w kilku innych dużych
dziennikach, które śledziłem z początku dorywczo, potem zaś bardzo pilnie, zacząłem uświadamiać
sobie całe serie zbiegów okoliczności. Czy dotąd wszystko dla pana jasne?
- Sądzę, że tak - odparł ostrożnie Wiberg. - O jakie zbiegi okoliczności panu chodzi?
- Mogę przytoczyć konkretne przykłady, ale myślę, że wystarczy aspekt ogólny. Aby
doszukać się takich zbiegów, trzeba czytać zarówno pomniejsze nekrologi, jak i takie, którym
towarzyszą nagłówki w gazetach oraz uroczyste wspomnienia pośmiertne. I nagle znajduje pan,
powiedzmy, dzień, w którym umiera zadziwiająco duża liczba lekarzy. Kiedy indziej znów -
prawników. I tak dalej... Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę w dniu katastrofy lotniczej, w
której zginęło niemal całe kierownictwo dużego amerykańskiego przedsiębiorstwa budowy
maszyn. To mnie uderzyło, ponieważ przedtem firmy amerykańskie nigdy nie pozwalały
podróżować tym samym samolotem więcej niż dwóm menedżerom. Tknięty podejrzeniem
przebiegłem wzrokiem pomniejsze nekrologi i stwierdziłem, że był to w ogóle fatalny dzień dla
inżynierów. I jeszcze jedna zaskakująca zbieżność: niemal wszyscy zginęli w różnych wypadkach
podczas podróży. Katastrofa samolotu była tym nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, który
pozwolił mi odkryć coś wyglądającego na autentyczny szablon. Zacząłem prowadzić zestawienia.
Odkryłem jeszcze sporo innych współzależności. Na przykład w tego typu wypadkach giną często
całe rodziny i cóż się wtedy okazuje? %7łe żonę często łączą z mężem nie tylko więzy małżeńskie,
ale również zawodowe.
- Interesujące... i trochę niesamowite - zgodził się Wiberg. - Ale, jak już pan zauważył, to
tylko oczywisty zbieg okoliczności. Taka mała próbka...
- Nie jest to mała próbka, jeśli obserwacje prowadzi się od dwudziestu lat - przerwał
Darling. - I absolutnie nie wierzę tu w jakiekolwiek zbiegi okoliczności, wyjąwszy może pierwszą
katastrofę lotniczą, która popchnęła mnie do śledzenia tej sprawy. W tej chwili zresztą nie jest to
już kwestia wiary. Prowadzę dokładne zapisy, co jakiś czas dzwonię do centrum obliczeniowego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]