[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niezwykłego. Przed laty u wejścia do owej groty znaleziono cztery ciała białych, oskalpowane
i bestialsko okaleczone. Są tam pochowane; widziałem groby. Wszyscy jutro je zobaczymy.
Obcy przybysz wstał i wydał nam się bardzo wysoki w blasku dogasającego ognia, któ-
ry zapomnieliśmy podsycać przysłuchując się z zapartym tchem opowieści owego nieznajo-
mego.
 Było czterech  rzekł  Ramon Gallegos, William Shaw, George W. Kent i Berry
Davis.
Po owym wielokrotnie już powtórzonym apelu zmarłych odszedł w ciemność i nie
ujrzeliśmy go nigdy więcej.
W tej samej chwili jeden z naszych, który pełnił wartę, wpadł między nas nieco podnie-
cony, z karabinem w ręku.
 Kapitanie  rzekł  przez ostatnie pół godziny trzech ludzi stało tam na mesa. 
Wskazał w kierunku obranym przez nieznajomego.  Widziałem ich wyraznie, gdyż świeci
księżyc, ale ponieważ nie mieli broni, a ja trzymałem ich na muszce, uważałem, że do nich
należy zrobić pierwszy krok. Nie zrobili żadnego, ale niech to diabli! Zdenerwowali mnie.
 Wracaj na posterunek i zostań tam, dopóki ich znowu nie ujrzysz  rzekł dowódca.
 Reszta kłaść się na powrót, bo jak nie, to dam kopniaka i powrzucam was wszystkich do
ognia.
Wartownik posłusznie oddalił się klnąc pod nosem i nie powrócił. Gdy układaliśmy
sobie koce, porywczy Yountsey spytał:
 Przepraszam, kapitanie, za kogo, do diaska, ich pan wziął?
 Za Ramona Gallegosa, Williama Shawa i George'a W. Kenta.
 A co z Berry Davisem? Powinienem był go zastrzelić.
 Całkiem zbyteczne; nie mógłbyś uśmiercić go bardziej. Idz spać.
Posłowie
Nie jest to autor, który przynosi czytelnikowi pokrzepienie serc. Po jego lekturze nie odnajduje-
my się w świecie bezpiecznym i pewniejszym, nie odsłaniają się przed nami ukryte zręby ładu i
porządku kosmicznego, dając poczucie pewności i wskazując niezachwiane reguły postępowania.
Oto i czas, i przestrzeń przestają nas chronić. Wszystko jest bowiem wszechobecne. Pragniemy
wprawdzie zmartwychwstania umarłych, ale może silniej pragniemy ich pogrzebać. Pragniemy, aby
odeszli i nie nawiedzali nas więcej, aby przeszłość nie wracała i nie straszyła nas swoim krwawym
widmem. Ale Bierce odmawia nam tego prawa. Nie udaje się odgrodzić bezpiecznym murem od tego,
co wydarzyło się w przeszłości. Czas, miast unicestwiać rzeczy minione, odsuwa, odkłada je tylko w
inną warstwę rzeczywistości i pozwala im stamtąd wracać, aby budziły przerażenie żyjących. Tak
wraca śmierć powieszonego dziadka Johna Bartine'a, jak gdyby zamknięta w jego zegarku, tak wraca
morderstwo Janet McGregor w na pół rozwalonej chatce, w której po wielu latach nocuje narrator.
Przeszłości nie da się zabić, jest nieśmiertelna, nie sposób się od niej uwolnić, prześladuje nas
bez końca, czas bowiem nie jest linearny, jest gromadzeniem, nie zaś unicestwianiem; żyjemy w
atmosferze gęstej od wibracji minionych zdarzeń, wszystko jest współobecne. Zresztą nie tylko prze-
szłość, ale i przyszłość. Nie ma jednak żadnej pociechy w tej nieśmiertelności. Albowiem wynika z
niej tylko to, że dusząca ręka grozy nigdy nie opadnie z naszego gardła, że ból raz zadany powtarza się
wiecznie, jego krzyk nigdy nie umilknie, żadną ekspiacją nie uciszony, żadną ofiarą nie przebłagany.
Wszystkie religie świata wierzą w ekspiację, w zadośćuczynienie, w możliwość przywrócenia naru-
szonego przez zbrodnię ładu etycznego kosmosu. Dla Bierce'a owo przywrócenie ładu, raz naruszo-
nego, nie wydaje się możliwe. To co raz zranione, nigdy nie przestanie krwawić, stąd powtarzalność
nieubłagana tych samych gestów, tych samych zbrodni, od których wiemy, że nie uwolnimy się nigdy.
Tak Ramon Gallegos, William Shaw, George W. Kent i Berry Davis będą wiecznie krążyć wokół
pustej jaskini w górach Arizony, gdzie spotkała ich śmierć.
W The Devil's Dictionary Bierce pisze, że duch to zewnętrzny i widzialny znak wewnętrznego
strachu. Duchy pojawiające się w jego utworach nie dają się wyegzorcyzmować, powracają surowe i
nieubłagane. Nie obiecuje ani przebaczenia, ani zapomnienia. Wydani ciemnym siłom, nigdzie nie
znajdziemy ratunku. Ta nadprzyrodzoność pozbawiona jest Boga, tak jak pózniej dla nadrealistów
dziwność, nie dająca się objąć racjonalistycznymi ramami naszego społecznego świata, nie odwołuje
się do osobowego Boga, jest raczej przejawem absurdalności istnienia. Jeśli dla chrześcijanina dziwny
zbieg okoliczności może wydać się znakiem wyższej woli, owym  palcem Bożym (piorun spadający
na Balladynę jest znakiem wyższej sprawiedliwości), to tutaj nie wyraża on zasady ładu, ale po prostu
dziwność istnienia wymykającą się naszym kategoriom, szyderstwo istnienia, drwinę bezinteresowną,
choć naszym kosztem, jak owa śmierć Henry'ego Armstronga, który, pogrzebany żywcem, odkopany
zostaje przez studentów poszukujących trupów do sekcji, by zginąć, tym razem definitywnie, od ciosu
łopaty grabarza.
Twórczość Bierce'a osadzona jest w realiach  dzikiego zachodu i Kalifornii z drugiej połowy
zeszłego wieku. Bohaterami jego opowieści bywają często samotnie żyjący osadnicy lub poszukiwa-
cze złota wędrujący dzikimi wąwozami gór wśród utarczek z Indianami. Także życie małych miaste-
czek i amerykańskiej  middle class przyciąga jego uwagę. Ale nie tyle studium obyczajów, choć
nieraz i one znajdują w nim spostrzegawczego malarza, czy zgłębianie psychologii postaci, motywacji
postępków, sprężyn zbrodni (nie wiemy, dlaczego Manton zamordował żonę i dzieci!) absorbuje na-
szego autora. Opowieści jego przeniknięte są obecnością owej drugiej rzeczywistości, przed którą nie
ma ucieczki i wybawienia. A składa się na nią wszystko to, co silnie doznawane, nie wygasa nigdy.
Jak gdyby nasze przeżycia, te najintensywniejsze, oderwane od podmiotu, który ich doznał, nabierały
własnego istnienia i powracały wiecznie jak echo nigdy nie milknące. Niczego nie można zapomnieć
 głosi Bierce  choć nie musi być to pamięć jednostkowa, pamiętają ściany i kamienie, wszystko
gromadzi się i pozostaje w tym świecie. Silas Deemer wciąż sprzedaje w swoim sklepie, mimo że
dawno umarł. Kosmos jest wielką pamięcią, która przechowuje wszelkie ślady, i my sami jesteśmy
wiązką owych śladów.
Powiedziałem, że świat Bierce'a to świat, w którym nic nie umiera. Ale wiemy już, że nie jest to
dobra nowina. Wynika bowiem z tego tylko, że nigdy nie uda się nam przezwyciężyć przeszłości, że
zawsze ciążyć będzie ona na naszej psychice, że nie zdołamy stworzyć zintegrowanej osobowości
panującej nad przeżyciami, przeciwnie, oderwane od nas uczucia, uzyskując samodzielną egzystencję,
nie przestaną nas straszyć jawiąc się jako widma. Jest to proklamacja zwycięstwa żywiołu nad
porządkującą zasadą podmiotu. Nie ja władam moimi uczuciami, ale one, wyrwawszy się spod mojej
kontroli, błądzą po bezdrożach strasząc nocnych wędrowców.
Ambrose Bierce urodził się w ubogiej rodzinie farmera w 1842 r., zaginął w czasie rewolucji w
Meksyku w 1913 r. Pracował jako dziennikarz, głównie w San Francisco; jego życie rodzinne nie
ułożyło się szczęśliwie, starszy syn zginał w bójce, młodszy zmarł wskutek alkoholizmu.
Mógłby być uważany za jednego z prekursorów  czarnej literatury naszego wieku.
Jan Prokop
Spis treści [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl