[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przytłoczony wlewającym się do pokoju żarem. Otwarte okno nie dawało nawet złudzenia
wentylacji. Natomiast mogłem przez nie obserwować rozleniwionych wczasowiczów, którzy po
śniadanku wybierali się na plażę. Sam też chętnie poszedłbym się po-byczyć na słoneczko, ale po
śniadaniu czekały mnie inne zajęcia.
Pfeyszło mi na myśl, że. pogoda jest wymarzona na urlop. Właśnie dokładnie taka, jak trzeba.
Pan ma zachwaszczoną wyobraznię, kapitanie perorował szczupły mężczyzna w
okularach wielkich jak wrrota stodoły. Skrzywienie zawodowa...
Pięknie powiedziałem. Niech pan od razu uzna mnie za idiotę. Po co te wstępy? Po
co tyle gadać wr taki upał?!
Mój rozmów-ca, inżynier Juliusz Marzec, był naczelnikiem wydziału w zjednoczeniu
nadzorującym Polmer . Pogawędka nam się jednak nie kleiła. Marzec nie miał nastroju do zwierzeń.
Podobnie zresztą jak siedząca obok Weronika Gródecka, żona dyrektora Polmeru , o której w-arto
napisać kilka słów.
Pani Gródecka miała co najmniej o trzydzieści kilo mniej niż mój ideał kobiety i przypominała
raczej wysuszoną strzygę. Stanow-czo dyrektor Gródecki nie miał dobrego dnia, kiedy stanął na
ślubnym kobiercu. Ta napuszona baba odznaczała się nie tylko wielkim mniemaniem
o własnym intelekcie, ale przede wszystkim blond peruką noszoną nawet w czasie
największego upału, makijażem aktorki z kiepskiej komedii i dwoma złotymi zębami, co miało
przesądzać o guście
i elegancji właścicielki. Obłęd. Stanowczo urok osobisty nie był jej mocną stroną. Nie da się
ukryć, że Gródecka działała mi na nerwy.
Przepraszam zmitygował się Marzec ale zdenerwowałem się...
Właśnie wsparła go Gródecka jesteśmy zdenerwowani tym wszystkim i chyba pan
rozumie, że...
- W porządku. Pan jest zdenerwowany, pani jest zdenerwowana, ja jestem zdenerwowany.
Wszyscy mamy skołatane nerwy. To już ustaliliśmy. Przejdzmy może do tematu... Co mnie to
obchodzi, że są zdenerwowani. Mam ważniejsze problemy.
Mniej więcej godzinę temu Jańczak wywiązał się z zadania na piątkę i otrzymałem kompletną
listę osób, które bawiły w Rusałce . Większość przebywała na wczasach z błogosławieństwem
dyrekcji i rady zakładowej. Ponadto figurowało na liście kilku znajomych Jańczaka oraz dwie osoby,
z którymi właśnie rozmawiałem.
Może nieco jaśniej poprosił Marzec z delikatną ironią.
Co państwo robili wczoraj w nocy?
zapytałem.
Graliśmy w brydża, w moim pawilonie wyjaśniła z godnością Gródecka.
Nie rozumiem jednak celu tych indagacji. Czy pan nas podejrzewa?
Pawilon znajduje się jakieś osiemdziesiąt metrów od miejsca zbrodni...
Powiedziałem i powtarzam - przerwał mi inżynier. Wszyscy siedzieliśmy razem mniej
więcej do drugiej. Nic nie widzieliśmy, bo było ciemno. Nic nie słyszeliśmy. To wszystko.
Kto grał jeszcze w brydża?
Nie rozumiem wtrąciła Gródecka.
W brydża nie grywa się w duecie wyjaśniłem ze słodyczą.
Gródecka i Marzec wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Może zresztą tak mi się tylko
wydawało.
No więc grał pan magister Klimowicz.. kierownik zbytu w ,.Polmerze i... pani Wójcik
powoli wyliczył Marzec. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
Interesujący wydał mi się skład personalny tego brydżyka. Fisza ze zjednoczenia, kierownik
działu i pretensjonalna żona dyrektora, a tu nagle zwyczajna szeregowa pracownica. Pani Wójcik
musiała mieć nadzwyczajne walory osobiste, jeżeli tyle osób czuło do niej sentyment, z
wicedyrektorem Wolańskim włącznie. Coraz bardziej miałem ochotę ją poznać. Niestety, wyjechała
nad ranem wezwana służbowo do zakładów. Rozminęliśmy się w drodze. Szkoda.
Szkoda również, że od rana zapodział się gdzieś Klimowicz, który w zakładach był
zwierzchnikiem Kołodziejczyka. Wprawdzie z tego faktu nie powinienem wyciągać zbyt daleko
idących wniosków, ale dla spokoju sumienia chciałem pogawędzić z panem kierownikiem.
A co do składu osobowego czwórki brydżystów... %7łyjemy w demokratycznym państwie, każdy
dobiera sobie towarzystwo według uznania, ale istnieją tak zwane układy i hierarchia służbowo-
towarzyska. Marzec i Gródecka zajmowali najlepsze domki campingowe, a raczej dość luksusowe
pawilony. Byłem zupełnie spokojny, że nie muszą także czekać na kelnerkę przy obiedzie czy stać w
kolejce po kajak. Co prawda z faktu, że ktoś wykorzystuje stanowisko służbowe do ułatwienia sobie
życia, nie wynika nic interesującego dla milicjanta, ale daje trochę do myślenia. Alicja Wójcik nie
bardzo pasowała do tego towarzystwa. Może po prostu brakowało czwartego do brydża? Zdarza się.
Miałem więc całą masę pytań.
Nie mam żadnych pytań odpowiedziałem Marcowi. Tylko jedno. W jaki sposób pani
Wójcik pojechała w nocy do Warszawy? Przecież nie pociągiem, ani autobusem...
Znów odniosłem wrażenie, że para moich gości wymieniła porozumiewawcze spojrzenie. Coś
za dużo mi się wydaje. Będę musiał wpaść do lekarza.
Nie mam pojęcia... odparł ostrożnie Marzec. Może zabrała się z kimś.
Zgaduj zgadula. Może z kimś sio zabrała, może pojechała autostopem, może na rowerze. O
trzeciej w nocy! Pięknie. Sama mi to wyjaśni.
Ludzie na pewnym poziomie za-ćwierkała Gródecka nie interesują się sprawami
prywatnymi innych. Dlaczego więc...
Nareszcie ktoś zwrócił uwagę na moje braki w wychowaniu. Miałerę ogromną chęć powiedzieć
kilka słów Gródeckiej, ale spojrzałem na nią i mi przeszło. Z równym powodzeniem mógłbym
noworodka uczyć logarytmów.
Nie jestem człowiekiem na odpowiednim poziomie wyjaśniłem. Popełniono
morderstwo i chcę ująć sprawcę. Bez pomocy innych ludzi nic nie zdziałam. Cieszę się, że mi
państwó tak bardzo pomogli. Wszystko. Dziękuję.
Po wyjściu doborowej pary zjawił się wywiadowca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]