[ Pobierz całość w formacie PDF ]

agent.
Charley patrzył na niego bez słowa.
- Czy miał pan wcześniej sygnały, może groźby, że coś takiego może się wydarzyć, panie Barton?
Charley potrząsnął głową.
- Dostaniemy ich. Może pan być pewien.
- Oni nie są ważni. Chcę odzyskać dzieci. - Charley wyprostował się w fotelu i poraził policjantów
strachem. - Posłuchajcie mnie - powiedział. - Oni chcą pieniędzy i dostaną je. Zależy mi na tym, żebyście to
zrozumieli, panowie. Dopóki nie odnajdę dzieci, trzymacie się z daleka od tej sprawy. Obserwacja, kontakt,
wypłata, wszystko pozostaje poza waszymi kompetencjami, dopóki dzieci nie wrócą.
- Do pewnego stopnia zgadzam się z panem, panie Barton.
- Zapomnijmy o pewnych stopniach - odrzekł powoli Charley. - Ja się tym zajmę. Trzymajcie się z daleka,
póki dzieci nie znajdą się w domu - dodał, podnosząc głos. -Rozumiemy się? A może chcecie, żeby
prezydent wyjaśnił to waszemu szefowi? Powtarzam: sprawa nie należy do was aż do chwili, gdy bliźnięta
wrócą. - W nagłym napadzie strachu Charley huknął dłonią w podłokietnik fotela. - Inaczej być nie może!
Potem wstał, odwrócił się plecami do funkcjonariuszy, wyszedł z gabinetu i energicznym krokiem
pomaszerował w stronę dziecięcego pokoju.
Usiedli z Mae na łożu z baldachimem w kształcie piramidy, w sypialni w stylu wnętrz egipskich faraonów, o
ścianach wyłożonych czerwonym piaskowcem.
- Uwierz mi, kochanie - powiedział Charley. - Rocco chce wyłącznie pieniędzy i dobrze wie, że je dostanie.
Dzieciom nawet włos z głowy nie spadnie. Pokazał ci swoją twarz, żebyś wiedziała, że nie zamierza zrobić
im krzywdy. Jego żona sama urodziła przecież czwórkę. Zajmie się nimi, jest naprawdę dobrą matką.
- Dlaczego Rocco to zrobił? Gdzie się podział strach, jeżeli rzeczywiście pokazał mi twarz z tego powodu, o
którym mówisz?
- On wie, że zapłacimy. Wie też, że dzieci są o wiele ważniejsze niż pieniądze.
- Ale co ze strachem, który powinien czuć, Charley?
- No cóż, Mae... Jeśli mu nie zapłacimy, może wysłać bliźnięta do jakiejś zabitej dechami dziury w starym
kraju, gdzie spędzą resztę życia.
Mae jęknęła, a Charley znowu wziął ją w ramiona.
- Ale tak się nie stanie, Mae. Ani FBI, ani gliny nie będą robić szumu wokół tej sprawy. Zadzwonię teraz do
prezydenta, a on każe im trzymać się z daleka i nie przeszkadzać. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
- Naprawdę tak myślisz, Charley? I naprawdę zadzwonisz do prezydenta?
- Za chwilę. Rocco jest zbyt sprytny, żeby kontaktować się z nami bezpośrednio. Skorzysta z pośrednika, a
FBI będzie w tym czasie dłubać w nosie. Nie wiem jeszcze, jak to zrobi, ale dowiemy się o warunkach
wymiany w taki sposób, że oprócz Rocca i nas nikt nie będzie o niej wiedział. Powie mi ile, a ja zbiorę
pieniądze. Dam mu gotówkę, a on przekaże mi Rado i Angiera. Przysięgam ci, że tak będzie.
Twarz Mary Barton zamieniła się w kamienną maskę.
- A kiedy dzieci bezpiecznie wrócą do domu, zajmiesz się moim kochanym kuzynem.
- Możesz na to postawić swoją słodką dupcię, skarbie.
Charley starał się mówić wyraźnie, żeby podsłuchujący rozmowę agent FBI nie uronił ani słowa, ale przede
wszystkim dlatego, żeby Mae uwierzyła, iż gliny naprawdę będą się trzymać z daleka od sprawy porwania.
- Panie prezydencie, mam nadzieję, że nie przeszkadzam w ważnych zajęciach...
- W czym problem, Charley?
- Dziś po południu moi siedmiomiesięczni bliźniacy zostali porwani.
- Mój Boże!
- Chcę prosić o przysługę, panie prezydencie.
- Co tylko zechcesz. Mów.
- Chcę prosić, żeby zakazał pan FBI zajmować się tą sprawą, dopóki nic złożymy okupu. Zależy mi także,
żeby na razie wyłączyć ze sprawy nowojorską policję..
-
Kidnaping to jedna z najohydniej szych zbrodni, Charley. To, o co prosisz, może być bardzo
niebezpieczne. To ukrywanie przestępstwa.
- Tylko w taki sposób mogę mieć pewność, że dzieci powrócą do matki całe i zdrowe.
- Moi ludzie mają wielkie doświadczenie w podobnych sprawach. Dla ciebie to wszystko jest nowe,
Charley.
- Zapłacę porywaczom, odzyskam bliźnięta, a wtedy będę współpracował najlepiej jak potrafię z każdą
agencją federalną czy stanową, z jaką będzie trzeba.
- Wiesz, że dla ciebie mógłbym postawić na nogi nawet Gwardię Narodową, Charley. Możesz mieć do
dyspozycji FBI, CIA i Narodową Agencję Bezpieczeństwa, jeśli tylko...
- Proszę cię, Frank.
- Czy media już wiedzą?
- Na pewno będą o tym trąbić w wiadomościach o siódmej.
- Porozmawiam z moimi ludźmi. - Prezydent przerwał połączenie.
Rozdział 45
Bliźniacy byli szczęśliwi jak nigdy dotąd pod troskliwą opieką Mary Sestero w Atlantic City. Rocco bawił
się z nimi rano i późnym popołudniem przed pójściem do kasyna. Potem malcy dostawali mleko na
dobranoc.
- Piękne dzieciaki, prawda? - rozczuliła się Mary.
- I bardzo nadziane - dodał Rocco.
- Mają dobre charaktery. Zawsze są grzeczne, płaczą tylko wtedy, gdy są głodne. Mae musi być wspaniałą
matką.
- Podobno zatrudnia niańki, ale nie mają nic do roboty. Kiedy Mary zajmowała się chłopcami, Rocco
roztrząsał z Beppinem krzywdę, którą Angelo wyrządził Santowi Calandrze.
- Skąd wiesz, że właśnie Angelo to zrobił, tatku?
- Nie powiedziałem, że to zrobił. Powiedziałem, że to załatwił.
- Ale skąd ta pewność, że to on?
- Ten tuman Santo powiedział mi przez telefon, że złożył wizytę Angelowi i oznajmił mu, że przejmuje
interesy.
- To kretyn. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl