[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ją zaraz odebrać? Czy modliła się błagając Go, by uczynił dla niej to, czego
nigdy jeszcze nie uczynił dla nikogo, by pozwolił jej zachować do ostatniego
dnia życia urok, świeżość i wdzięk? A potem, zrozumiawszy, że na próżno
zaklina Nieznanego, który nieubłaganie rządzi czasem, czy tarzała się, łamiąc
ręce, po dywanie w swojej sypialni, czy biła głową o sprzęty, dławiąc w gar-
dle szaleńczy krzyk rozpaczy?
Musiała z pewnością przeżyć wszystkie te tortury. Oto bowiem, co się
stało.
*
Pewnego dnia (miała wówczas trzydzieści pięć lat) zachorował jej syn,
wówczas piętnastoletni.
101
Kazano mu leżeć w łóżku, choć nie ustalono jeszcze co to za choroba i
skąd się przybłąkała.
Nauczyciel, ksiądz, czuwał nad chłopcem, nie odstępując go ani na krok,
pani Hermet zaś rano i wieczór dowiadywała się o jego zdrowie.
Rano przychodziła w nocnym negliżu, uśmiechnięta, już uperfumowana,
i pytała od progu:
No, jak tam, Jerzy? Lepiej ci?
Chłopiec leżał czerwony, z twarzą spuchniętą, gorączka trawiła go, a jed-
nak odpowiadał:
Troszkę lepiej, mateczko.
Zostawała chwilę w pokoju syna, oglądała butelki z lekarstwami, krzywiąc
wargi z obrzydzeniem, potem nagle wykrzykiwała: Ach, zapomniałam
o czymś bardzo pilnym i uciekała co prędzej zostawiając za sobą smugę
subtelnego zapachu.
Wieczorem wpadała w dekoltowanej sukni, z jeszcze większym pośpie-
chem, zawsze się bowiem spózniała; miała zaledwie czas zapytać:
No i co powiedział doktor?
Ksiądz odpowiadał:
Sam jeszcze nie wie, co o tym myśleć.
Wreszcie pewnego wieczoru ksiądz rzekł:
Syn pani jest chory na ospę.
Krzyknęła przerazliwie i uciekła.
Kiedy nazajutrz rano weszła do niej pokojówka, poczuła najpierw w sy-
pialni silny zapach palonego cukru; pani jej leżała w łóżku z szeroko otwar-
tymi oczami, z twarzą pobladłą po nieprzespanej nocy, dygocąc ze strachu.
Pokojówka otworzyła okiennice, a pani Hermet natychmiast zapytała:
Jak się miewa Jerzy?
O, bardzo dziś niedobrze, proszę pani.
Pani Hermet wstała w południe, zjadła dwa jajka, wypiła filiżankę herbaty,
jakby to ona była chora, po czym wyszła, aby dowiedzieć się od aptekarza,
w jaki sposób można się uchronić od zarażenia ospą.
Wróciła dopiero na obiad, obładowana flaszeczkami, i zamknęła się
w swoim pokoju, gdzie skropiła się obficie środkami dezynfekującymi.
Ksiądz czekał na nią w jadalni. Na jego widok wykrzyknęła ze drżeniem:
Więc jak?
Nic mu nie lepiej. Doktor jest bardzo niespokojny.
102
Zaczęła płakać; nie mogła nic przełknąć, tak była zgnębiona.
Nazajutrz o świcie przysłała po wiadomości o zdrowiu syna; nie usłyszała
nic pocieszającego. Spędziła dzień u siebie sypiąc na rozżarzone węgle ja-
kieś silnie pachnące trociczki. Pokojówka zapewniała, że przez cały wieczór
z pokoju pani dolatywały jęki.
Tak minął tydzień; pani Hermet wychodziła na godzinę lub dwie przed
obiadem, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.
Dowiadywała się teraz co godzinę o stan chorego i szlochała, jeśli wiado-
mości były złe.
Jedenastego dnia ksiądz kazał się zaanonsować, wszedł do jej pokoju
z twarzą poważną i bladą i nie siadając na wskazanym przez nią krześle,
powiedział:
Z synem pani jest bardzo zle, chce panią widzieć.
Padła na kolana krzycząc:
Mój Boże! Mój Boże! Nigdy się nie odważę! Mój Boże! Mój Boże!
Pomóż mi!
Ksiądz dodał jeszcze:
Lekarz nie ma wielkiej nadziei, a Jerzy na panią czeka.
Po czym wyszedł.
W dwie godziny potem, kiedy chłopiec czując, że umiera, znowu wzywał
matkę, ksiądz poszedł po nią i zastał ją wciąż jeszcze klęczącą. Płakała
powtarzając bez przerwy:
Nie chcę... nie chcę... boję się... nie chcę...
Starał się ją namówić, dodać odwagi, zaprowadzić siłą. Osiągnął tylko to,
że dostała ataku nerwowego; trwało to bardzo długo, wrzeszczała wniebo-
głosy.
Lekarz, który przyszedł jeszcze raz przed wieczorem, dowiedział się o jej
tchórzostwie i oświadczył, że czy chce, czy nie chce, on ją zaprowadzi. Ale
kiedy wyczerpał wszystkie argumenty i wziął ją w pół, by zanieść do syna,
przytrzymała się drzwi i uczepiła się ich z taką siłą, że nie można jej było
oderwać. Puścił ją wreszcie, wówczas padła do nóg lekarzowi prosząc
o przebaczenie, oskarżając się, że jest nędznicą. Krzyczała:
Ale on nie umrze, niech mi pan powie, że on nie umrze, proszę, niech
mu pan powie, że go kocham, że go ubóstwiam...
Chłopiec konał. Czując, że zbliża się ostatnia chwila, błagał o skłonienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]