[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Strasznie ten Dylan rozmowny - mruknęła pod nosem i pogładziła Bena po
policzku. - Jeszcze zobaczymy. Jak było w szkole?
- W porządku. Jakiś ptak wleciał do klasy na matematyce i pani Lieter go goniła.
Ciągle uderzał w szyby.
- Ciekawe.
- No, ale potem otworzyła okno i wzięła szczotkę.
- Tricia upadła na boisku i nabiła sobie wielkiego guza. - Chris bawił się cienkim
złotym łańcuszkiem na szyi matki, który zawsze niezmiernie go fascynował. - Bardzo
płakała. Ja też upadłem, ale nie płakałem. No, w każdym razie mało - poprawił się
skrupulatnie. - Dylan chciał mnie wrzucić do pralki.
- Słucham? - Ręka Abby znieruchomiała.
- N o, wiesz, byłem cały w błocie i...
Dylan przerwał mu, zanim mały zdążył posunąć się w swej opowieści w
2
niebezpieczne rejony.
- Mały wypadek. Na dworze jest bardzo ślisko.
Ben posłał Dylanowi znaczące spojrzenie, będące mieszaniną poczucia winy i
wdzięczności.
- Rozumiem. - W każdym razie tak jej się wydawało. Zresztą wolała się nie
dopytywać. - To naprawdę wspaniała kolacja, chłopcy, ale więcej już nie zjem.
- Zanieście to na dół, dobrze? - zwrócił się do dzieci Dylan, zabierając od niej
tacę. - Zaraz do was przyjdę.
Gdy zostali sami, wziął do ręki termometr.
- Dylan, jestem ci bardzo wdzięczna. Nie wiem, co powiedzieć.
- To dobrze. - Włożył jej do ust termometr. - Teraz już na pewno nie będziesz nic
mówić.
Nie chcąc kolejnej przegranej bitwy, Abby posłusznie odczekała dziesięć minut.
- Spadła, prawda?
- Dwie kreski w górę - oznajmił, zbyt radośnie jak na gust Abby, i podał jej
aspirynę.
- Chłopcy bardzo liczyli na to jutrzejsze kino.
- Jakoś to przeżyją. - Kiedy chciał odejść, chwyciła go za rękę.
- Dylan, nie chcę być trudną pacjentką, ale przysięgam, że zwariuję, jeżeli spędzę
w tym łóżku sama choć jedną chwilę dłużej.
- To zaproszenie?
- Co? Nie, tak mi się jakoś powiedziało. Chciałam tylko...
- Zrozumiałem. - Dylan nachylił się i wziął ją na ręce razem z przykryciem.
- Co ty robisz?
- Wyjmuję cię z łóżka. Zaniosę cię na dół i położę przed telewizorem. Jestem
pewien, że i tak za godzinę zaśniesz.
- Spałam już przecież cały dzień.
W jego ramionach poczuła się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Choć przez ten jeden
wieczór chciała udawać, że Dylan jest tu dla niej, że się nią opiekuje i wspiera. Nie, dość
3
tych bajeczek. W ostatniej chwili powstrzymała się, by nie oprzeć głowy na jego ramieniu.
- Bardzo ci dziękuję za opiekę nad dziećmi. Ale nie chcę cię wykorzystywać. Mogę
poprosić sąsiadkę.
- Daj spokój. - Nie zamierzał się przyznawać, że było to bardzo miłe popołudnie.
- Dam sobie radę. W szkole byłem bramkarzem.
- No tak, takie doświadczenie może ci się z nimi przydać. Dylan, czy Chris sobie
coś zrobił, kiedy Ben go popchnął?
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Owszem, wiesz.
- Czy Chris wyglądał na kogoś, komu coś się stało?
- Nie, ale...
- No więc chyba nie chcesz, żebym był kapusiem, prawda?
- Mężczyzni zawsze trzymają sztamę, co? Uśmiechnęła się, kiedy kładł ją na
kanapie.
Nie odpowiedział, lecz po prostu włączył telewizor. Chciał jak najszybciej ją
położyć, nie czuć dłużej jej bliskości. Była taka drobna, taka słodka, taka delikatna.
A w takich sytuacjach mężczyzni popełniają największe błędy.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, będziemy w kuchni. Męskie sprawy, rozumiesz?
- Dylan...
- Posłuchaj, jeśli jeszcze raz mi podziękujesz, uduszę cię. - Zamiast tego pochylił
się, wziął jej twarz w dłonie i mocno ją pocałował. - Nie dziękuj mi i nie przepraszaj.
- Gdzieżbym śmiała... - Zanim zdążyła się zastanowić, tym razem to ona go
pocałowała.
Po raz pierwszy od wielu lat poczuła smak mężczyzny. I po raz pierwszy od wielu
lat go zapragnęła.
Jego smak, jego dotyk nie przypominał w ogóle Chucka, jedynego mężczyzny,
jakiego do tej pory znała. Był świeży i nowy, tak jak powinno być na początku.
Kiedy opadła na poduszki i zamknęła oczy, wiedziała, że Dylan na nią patrzy. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]