[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Valeria poruszała się jak widmo, ciągle zmieniając pozycję, nieustannie tnąc, siekąc i kłując.
Nieustannie miecze przeszywały powietrze nie godząc jej, a ich właściciele umierali z jej klingą
wbitą w serce lub gardło, słysząc szyderczy śmiech Aquilonki.
W bitewnym amoku walczący nie zważali na płeć czy rany przeciwników. Jeszcze nim Conan i
Valeria przyłączyli się do walki, pięć xotalancańskich kobiet padło w bitwie, a na każdego rannego
osuwającego się na posadzkę czekało cięcie nożem po bezbronnym gardle albo miażdżące czaszkę
kopnięcie obutą w sandał stopą.
Od ściany do ściany, od drzwi do drzwi przelewały się fale potyczki, rozlewając się po
przyległych komnatach. W końcu wielkiej sali tronowej pozostali na nogach jedynie Tecuhltlanie i
ich jasnoskórzy sprzymierzeńcy. Ledwie żywi, spoglądając na siebie pustym wzrokiem, bladzi, jak
pozostali przy życiu po końcu świata. Na szeroko rozstawionych nogach, ściskając poszczerbione i
ociekające krwią miecze, spływające swoją i cudzą krwią, patrzyli na siebie poprzez posiekane ciała
przyjaciół i wrogów. Brakowało im sił, by krzyczeć, jedynie zwierzęce, oszalałe wycie triumfu
wydarło się z ich ust.
Conan chwycił Valerię za ramię i obrócił ją twarzą do siebie. Jesteś ranna w łydkę mruknął.
Spojrzała w dół, po raz pierwszy uświadamiając sobie, że pieką ją mięśnie prawej nogi. Któryś z
umierających na posadzce wojowników ostatnim wysiłkiem wbił w nią swój sztylet.
Sam wyglądasz jak rzeznik roześmiała się.
Strząsnął czerwień ze swoich rąk.
To nie moja krew. O, draśnięcie tu i tam. Nie ma się czym przejmować, a twoją nogę trzeba
zabandażować!
Olmec przebrnął przez pobojowisko. Wyglądał jak zjawa, potężne nagie ramiona i czarną brodę
miał zbryzgane krwią, a przekrwione oczy paliły się w wykrzywionej radością twarzy.
Zwycięstwo! wycharczał w oszołomieniu. Waśń skończona! Xotałancańskie psy są
martwe! Dwadzieścia martwych psów! Dwadzieścia czerwonych ćwieków dla czarnego słupa!
Lepiej zajmijcie się swoimi rannymi mruknął Conan odwracając głowę. No, dziewczyno,
pokaż mi nogę!
Poczekaj chwilę! odtrąciła go niecierpliwie. Skąd możemy wiedzieć, czy to są wszyscy?
To mogła być tylko część nieprzyjaciół.
Nie podzieliliby klanu na taką walkę jak ta powiedział Olmec, potrząsając głową i
odzyskując nieco zdrowego rozsądku. Bez purpurowej togi wyglądał bardziej na drapieżne zwierzę
niż na księcia.
Tascela podeszła, wycierając miecz o nagie udo i trzymając w drugiej ręce przedmiot zabrany
przywódcy Xotalancan ubranemu w pióra.
Piszczałki obłędu powiedziała. Jeden z wojowników powiedział mi, że Xatmec otworzył
bramę Xotalancom i został zarąbany, gdy wdarli się do strażnicy. Ten wojownik nadbiegł właśnie z
dalszej komnaty i zdążył to zobaczyć, a także usłyszeć ostatnie tony posępnej muzyki, od której niemal
stracił duszę. Tolkmec mówił kiedyś o tych piszczałkach, Xuchotlanie przysięgali, że są ukryte gdzieś
w katakumbach razem z kośćmi starożytnego czarnoksiężnika, który używał ich za swojego żywota.
Xotalancańskie psy zdołały je jakoś odnalezć i odkryć ich tajemnicę.
Trzeba pójść do Xotalanc i zobaczyć, czy ktoś nie został tam żywy powiedział Conan.
Pójdę, jeżeli ktoś mnie poprowadzi.
Olmec spojrzał na swoich ludzi. Jedynie dwudziestu Tecuhltlan przeżyło bitwę, przy czym kilku z
nich leżało, jęcząc na posadzce. Tascela jako jedyna wyszła zupełnie bez ran, chociaż sądząc po jej
wyglądzie, walczyła równie zaciekle jak reszta.
Kto pójdzie z Conanem do Xotalanc? zapytał Olmec.
Techotl podszedł utykając. Do starej rany w udzie doszła nowa, tym razem w lewym boku. Z obu
sączyła się krew.
Ja pójdę!
Nie, ty nie sprzeciwił się Conan. I ty też nie, Valerio. Za chwilę twoja noga będzie
sztywna.
Ja pójdę! zgłosił się wojownik owijający bandażem zranione ramię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]