[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jakby wbrew własnej woli rycerz oddał mu honory i na złamanie karku pognał w dół
zbocza.
Stojąc obok mrocznego kamienia ofiarnego Xaltotun omiótł wzrokiem dolinę, widząc
na jej tarasach poległych i ranionych, w głębi oblepiony krwią Aquiloński korpus, w dole zaś
przemieszczające się stalowe szeregi. Podniósł oczy w niebo, a potem opuścił ku
spoczywającej na ciemnym kamieniu białej postaci. I unosząc sztylet zdobiony archaicznymi
hieroglifami zaintonował pradawne zaklęcie:
- Secie, boże ciemności, okryty łuską panie mroków, przez krew dziewicy i
siedmioraki symbol wzywam twych synów z głębi czarnej ziemi! Dzieci otchłani spod ziemi
czerwonej i spod ziemi czarnej, przebudzcie się i wstrząśnijcie waszymi straszliwymi
grzywami! Niech się góry zakolebią, a głazy runą na mych nieprzyjaciół! Niech nad ich
głowami pociemnieją niebiosa, niechaj pod ich stopami rozkołysze się ziemia. Niech powiew
z serca czarnej ziemi spowije ich nogi, sczerni i zmarszczy ciała&
Przerwał nagle, wciąż unosząc sztylet. Gnany wiatrem ryk obu armii zburzył
zgęstniałą w napięciu ciszę.
Po przeciwnej stronie ołtarza stał mąż w czarnej szacie, której kaptur ocieniał bladą
delikatną twarz i ciemne, zadumane, przesycone spokojem oczy.
- Psie Asury! - wyszeptał Xaltotun głosem, co był jak syk rozwścieczonego węża. -
Czyś oszalał, że zguby szukasz? Do mnie, Baalu, Chironie!
- Krzyknij raz jeszcze, psie z Acheronu - odparł tamten wybuchając śmiechem. - I
wołaj głośniej, bo nie usłyszą, chyba że twój wrzask sięgnie piekieł!
Z kępy drzew porastających skraj górskiego grzbietu wyszła surowa, odziana na
wieśniaczą modłę stara kobieta o spadających na ramiona włosach. Wielki szary wilk stąpał
za nią krok w krok.
- Kapłan, wiedzma i wilk - mruknął ponuro Xaltotun, a potem się roześmiał. - Głupcy
jesteście, że mierzycie swój znachorski bełkot z mymi kunsztami! Zmiotę was z mej drogi
jednym machnięciem ręki!
- Twe kunszta to zdzbła trawy na wietrze, pythonijski kundlu - odparł kapłan Asury. -
Zastanawiałeś się może, dlaczego Shirki nie wylała, żeby uwięzić armię Conana na tamtym
brzegu? Pojąłem twój plan ujrzawszy w nocy błyskawice i rozegnałem chmury, nim zdołały
zrzucić swe ulewne brzemię. Nawet nie wiedziałeś, że zawiodło twoje zamawianie deszczu.
- Ażesz! - wrzasnął Xaltotun, ale z jego głosu zniknęła pewność. - Czułem, że
obrócono przeciwko mnie potężną magię& ale nie ma na ziemi człeka, co zdoła odczynić
rzucone już deszczowe zaklęcie nie mając w swej mocy samego zródła magii.
- A jednak planowana przez ciebie powódz nie przyszła - odparł kapłan. - Spójrz na
swych sprzymierzeńców w dolinie, Pythonijczyku! Powiodłeś ich na rzez! Wpadli w szczęki
potrzasku i pomóc im nie możesz. Patrz!
Wyciągnął dłoń. Za poitaińskimi szykami wypadł z wąskiego wylotu górnej doliny
jezdziec wymachując nad głową czymś, co błyskało w słońcu. Straceńczo pognał w dół
pomiędzy szeregami Gunderów, którzy wydali głęboki ryk, gromowo waląc włóczniami w
pawęże. Na tarasie pomiędzy obiema armiami osadził spienionego rumaka i wrzeszczał jak
opętany, wywijając trzymanym w dłoni przedmiotem. Był to strzęp szkarłatnego sztandaru;
słońce krzesało oślepiające lśnienie z łusek wijącego się na nim złotego węża.
- Valerius poległ! - zakrzyknął Hadrathus dzwięcznie. - Mgła i bęben przywiodły go
ku zgubie! Ja przywołałem tę mgłę, psie z Pythonu, i ja ją rozegnałem! Ja za pomocą mej
magii, co potężniejsza jest od twojej!
- A co to ma za znaczenie! - ryknął Xaltotun, który z gorejącymi oczyma i skrzywioną
konwulsyjnym grymasem twarzą przedstawiał okropny widok. - Valerius był głupcem. Nie
potrzebuję go. Sam skruszę Conana bez ludzkiej pomocy!
- Czemuś tak długo zwlekał? - zakpił Hadrathus. - Czemu aż tylu swym
sprzymierzeńcom pozwoliłeś lec z dziurą od strzały albo włóczni?
- Bo rozlew krwi sprzyja wielkiej magii! - zagrzmiał Xaltotun głosem, od którego
zadrżały kamienie. Jego straszliwą twarz otoczył jaskrawy nimb. - Bo żaden czarnoksiężnik
nie marnuje bezmyślnie swoich sił. Bo pragnąłem zachować swą moc na wielkie dni, co
dopiero nadejdą, zamiast ją trwonić w górskiej bijatyce. Ale teraz, na Seta, wszystkie je
spuszczę ze smyczy! Patrzaj, psie Asury, fałszywy kapłanie zmarniałego bożka, i zobacz
rzecz, co twą duszę rozniesie w strzępy!
Odrzuciwszy głowę do tyłu Hadrathus wybuchnął śmiechem i był to śmiech piekielny.
- Teraz ty popatrz, czarny szatanie z Pythonu!
Jego dłoń wyłoniła się spomiędzy fałd sukni dzierżąc coś, co jarzyło się i płonęło w
słońcu pulsującą złotą poświatą, która nadała ciału Xaltotuna pozór trupiej bladości.
Acherończyk wrzasnął jak dzgnięty nożem.
- Serce! Serce Arymana!
- Tak! Jedyna moc potężniejsza od twojej!
Xaltotun zdawał się kurczyć, starzeć. Nagle biel błysnęła w jego brodzie, szron okrył
czuprynę.
- Serce! - wymamrotał. - Skradłeś je! Psie! Złodzieju!
- Nie ja to uczyniłem! Było w długiej podróży, daleko na południe. Ale teraz spoczywa
w moich rękach i nie sprostają mu twe czarne kunszta. Jak przywróciło ci życie, tak ciśnie cię
na powrót w Noc, skąd zostałeś przyzwany. Podążysz do Acheronu drogą milczenia i nocy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]