[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmierdział. Wszyscy uciekinierzy byli czarni od dymu, a
starszy z synów - Elijah? - miał na twarzy białe smugi od łez.
Manodorata pokręcił głową, gdy zaczęła mu zadawać pytania.
- O nic nie pytaj, signora. Błagam, połóż chłopców do
łóżka. Ja muszę wracać. - Twarz wykrzywił mu grymas bólu. -
Rebecca...
Zrozumiała i natychmiast wzięła chłopców na ręce.
Manodorata odwrócił się i pobiegł aleją.
- Tato! - krzyknął Elijah. Wymagał pocieszenia.
- Tata zaraz wróci - powiedziała Simonetta, mając
nadzieję, że tak będzie.
Z osmalonej twarzy chłopca wyzierały zalęknione
niebieskie oczy.
- A mama?
Nie wiedziała, co odrzec.
- Tata poszedł jej szukać. A teraz chodzmy do domu,
musicie się umyć i położyć do ciepłego łóżka.
Elijah poddał się bez protestu jej zabiegom, a Jovaphet
wsadził kciuk do buzi i przestał zawodzić. Gdy niosła go do
kuchni, bawił się jej włosami. Simonetta czuła zamęt w
głowie, bo nigdy dotąd nie miała do czynienia z dziećmi. W
jej sferze kobiety oddawały dziecko pod opiekę mamki i
niańki, Simonetta nie widywała często braciszków i
siostrzyczek, kuzynów i kuzynek. Położyła małego Jovapheta
na futrze przy kominku i rozejrzała się, żeby wybrać coś,
czym mógłby się pobawić. Chiński dzbanuszek na przyprawy
wydał jej się odpowiedni i rzeczywiście małemu spodobały się
żywe kolory i małe wężowate smoki, więc mogła się zająć
obmywaniem z brudu twarzy Elijaha. Na szczęście zauważyła,
że Jovaphet zsuwa się w stronę paleniska i zdążyła do niego
podbiec, ale ubranko pokryła świeża warstwa sadzy. Na
dodatek udało mu się otworzyć dzbanuszek i wkładał do buzi
pachnący czarny gozdzik. W ostatniej chwili wyjęła mu go z
rączki, a rozsypaną przyprawę starannie zebrała. Ledwie z tym
skończyła, musiała biec do Elijaha, który potrącił miskę z
wodą, zalewając sobie zziębnięte nogi. Simonetta nie
wiedziała, czy ma się śmiać z własnej bezradności, czy płakać
nad sobą, ale wystarczyło, by spojrzała na wyraz twarzy
Elijaha. Chłopiec drżał cały, usta zacisnął w wąską linię. W
świetle z kominka widziała zaszklone od powstrzymywanych
łez oczy. Przecierając mu twarz, a potem ośmielając go, by
pomagał jej umyć buzię i rączki młodszego brata, Simonetta
zmusiła się do szczebiotu, czując jego sztuczność. Wreszcie
zaniosła ich na górę i położyła we własnym łóżku,
przykrywając malców opończą z wiewiórczych skórek.
Wiedziała, że musi zejść na dół dopilnować zbiorów, więc
ucieszyła się, że Jovaphet natychmiast zasnął z kciukiem w
buzi. Tymczasem z oczu Elijaha trysnęły łzy i ściekały mu po
policzkach na uszy. Nie odrywał od Simonetty wzroku,
ściskając kurczowo jej rękę. W jednej chwili zrozumiała, co
powinna zrobić. Zniknęła bezradność i poczucie
niekompetencji. Jedną ręką, bo drugą trzymał Elijah, uwolniła
się z peleryny, weszła na łóżko i położyła się obok małego.
Przytuliła się do niego i przymknąwszy oczy, całowała jego
jasnozłotą główkę, wdychając słodko - gorzką woń dymu z
drewna. Przemknęło jej przez myśl pytanie, dlaczego ci
chłopcy mają blond włosy, i w tymże momencie przeklęła
własną ignorancję. Przecież nie muszą mieć czarnych włosów,
śniadej cery i wschodnich rysów. Od momentu, gdy dotknęła
wargami głowy Elijaha i posmakowała jego łez, narastało w
niej pragnienie, żeby chronić malca i jego braciszka. Czuła, że
kocha go jak własnego syna. Tuliła go, póki nie usnął, i
dopiero wtedy niechętnie wyplątała palce z jego paluszków,
pocałowała w śpiące usta i zeszła na dół do robotników.
Odwróciła się jeszcze przy drzwiach i szepnęła do
pogrążonych we śnie, że wszystko będzie dobrze, chociaż
sama w to nie wierzyła.
* * *
O szarym brzasku Manodorata wracał do Saronno.
Wcześniej w nocy nie musiał kierować się blaknącymi
gwiazdami, gdyż wskazywała mu drogę czarna chmura dymu
unosząca się nad żydowską ulicą. Zbliżywszy się do domu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]