[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Julia obserwowała leżącego mordercę, wciąż nieco oszołomiona. Nagle ciało zaczęło
się ciężko poruszać. Zmiałek wstawał wolno, z wyraznym bólem, trzymając się za klatkę
piersiową.
 Co jest?! On żyje! Jak to?  wrzasnął histerycznie inspektor.
 Gumowa kula  odezwał się spokojnie Bergen.
Julia spojrzała w jego stronę. Stał tuż przy oszołomionym inspektorze. Obok niego
uwijał się Piotruś z kamerą. Skierował obiektyw na inspektora.
 Nie będzie więcej trupów, panie inspektorze  powiedział spokojnie Bergen.
Julia poczuła, jak Duraj ściskają za ramiona i puszcza, zobaczyła jak podchodzi do
inspektora i mówi surowym, urzędowym tonem:
 Krzysztofie Grudziądz, jest pan aresztowany pod zarzutem podżegania do zbrodni.
 Nie kończ, gnoju!  warknął inspektor, tracąc całą swoją jowialność, przekrwione
oczy omiatały wściekle pokój.  Pieprzone cioty! Myślicie, że o was nie wiem? Hańba dla
policji! Hańba! I kto wam uwierzy? Idioci! Durnie!
 Ja w każdym razie chętnie wysłucham, co ci ludzie mają do powiedzenia  głos
wydał się Julii znajomy.
Do pokoju wszedł śmieszny, mały, zasuszony człowieczek w niedopasowanej za dużej
marynarce i z bujną, wzburzoną, siwą czupryną.
 Wujaszek!  krzyknęła Julia. Powiadomiła go o zaistniałej sytuacji, ale nie sądziła,
że przybędzie osobiście.
 Cześć, mała  uśmiechnął się do niej wuj Witold, po czym zwrócił się w stronę
Grudziądza, bezsilnie szamocącego się w stalowym uścisku dwóch rosłych policjantów.  Daj
spokój, Krzysztof. Wszystko skończone. Zabieramy cię do Warszawy, tam już czeka na
ciebie pani psycholog. Tego chłopca też wezmiemy ze sobą.
Kolejnych dwóch osiłków wyprowadziło zdziwionego Zmiałka, mrugającego oczami i
uśmiechającego się w głupkowaty sposób. Julia również wyszła przed dom, zostawiając
mężczyzn pogrążonych w rozmowie. Na zewnątrz roiło się od policji. Odjeżdżały właśnie
dwa radiowozy  ze Zmiałkiem i inspektorem w środku.
Otworzyła furtkę i wyszła na drogę. Zwitało, mijała właśnie godzina wilka. Lekka
mgła unosiła się nad łąkami, zapowiadał się piękny i słoneczny dzień. Szła wolno przed
siebie, uśmiechając się lekko. Po raz drugi w tym samym miejscu ogarnął ją całkowity
spokój. Taki, jakiego nie czuła od dawna. Opuściło ją napięcie, w którym żyła przez ostatni
tydzień. Była dziwnie obojętna na wszystko i po prostu bardzo zmęczona i śpiąca.
Usłyszała za sobą szybkie kroki. Obejrzała się. Bergen podszedł do niej. Był poważny,
inny niż zwykle. Popatrzyła na niego pytająco, zmęczonymi oczami. Odczuła, że się wahał.
Na czole miał guza, którego nabiła mu drzwiami. Nie był już tak nieskazitelnie sterylny, jak
pierwszego dnia na komisariacie. Uśmiechnął się do niej nieśmiało i podał jej chusteczkę.
Wzięła ją machinalnie i starła krew, cieknącą jej z nosa.
 Dziękuję ci  powiedział cicho.  Dziękuję, że mi zaufałaś.
Julia wzruszyła ramionami, chciała już tylko położyć się do łóżka.
 Gdyby nie to, że jestem gejem, oświadczyłbym ci się w tym momencie  zażartował.
Podszedł bliżej i położył jej rękę na ramieniu.  Julio, nie miej mi za złe tego, co powiem.
Proszę, odejdz teraz. Wycofaj się. Nie znasz go tak dobrze jak ja, nie dasz sobie rady, nie
wytrzymasz tego. Ciągłej niepewności. Powie ci, że idzie na browara z kolegą, a ty nie
będziesz wiedzieć...
 A ty?
 Ja mam trzydzieści osiem lat i znam życie trochę lepiej niż ty. Nie obraz się, ale tak
jest. Popełniłem kilka błędów, skrzywdziłem go, ale naprawię to. Nie przypiszę sobie tego
sukcesu. Schwytanie %7łniwiarza to tylko i wyłącznie zasługa twoja i... Dawida.
Julia patrzyła na niego w milczeniu. Znowu uniosła chustkę do nosa. Wytarła krew,
spojrzała na Bergena i powiedziała z pogardą:
 Możesz go sobie wziąć.
Odwróciła się. Chciała już być w pokoju i spać. Spać, choćby i cały dzień. Usłyszała
za sobą głos dziennikarza.
 Zawiezć cię?
Pokręciła głowa i poszła.
Rozdział dwudziesty drugi
Karty na stół
W salonie doktora Wawrzyckiego zebrało się sześć osób. Pani Lipska wraz z synem i
mecenasem Romańskim zajmowali skórzaną kanapę. Teofila Zubrzycka siedziała w fotelu,
popijając herbatę. Doktor Wawrzycki, nieco onieśmielony, siedział na krześle, a Julia zajęła
drugi fotel.
Było piękne, słoneczne popołudnie. Julia czuła się już zupełnie wypoczęta i spokojna.
Spała do południa, kiedy to została obudzona przez Lolę i powiadomiona, że przyjechali
Lipscy.
Sprawa była zakończona. Pozostało jedynie ostatnie wystąpienie. Wszyscy patrzyli na
nią wyczekująco. Gdy zaczęła mówić, czuła się trochę jak na egzaminie.
 Wszyscy już znamy tożsamość %7łniwiarza, więc teraz przedstawię państwu, w jaki
sposób ją odkryłam. Najpierw muszę powiedzieć, że natrafiłam na poważną barierę w postaci
muru milczenia. To, że nikt nic nie wie i nic nie widział, wydawało się na tyle
nieprawdopodobne, że aż niemożliwe. Ktoś kłamał, lub nie mówił całej prawdy. Możliwe też,
że ktoś nie wiedział, że posiadane przez niego informacje są istotne. To była pierwsza
trudność. Drugą był charakter mordercy. Wszyscy zgodnie twierdzili, że musiał to być
psychopata. Jedyną osobą, która sugerowała, że to osobisty wróg Agnieszki, była pani
Klimek; miała swoje powody, ale inne niż pierwotnie przypuszczałam. Nie bała się o swojego
syna, tylko o siostrzeńca. Potem przyszło mi do głowy, że skoro tyle osób uważa, że mordercą
jest człowiek chory psychicznie, to może rzeczywiście tak jest. Wszystko zresztą na to
wskazywało. Charakter zbrodni, zabranie głowy, ofiara również wydawała się przypadkowa.
Ale pojawiła się kolejna trudność. Kłamstwa. Pana córka, doktorze, Robert Kletowski,
Wojciech Stańdo i sierżant Duraj  wszyscy zachowywali się w sposób podejrzany. Pan
Stańdo zadziwił mnie na przykład spóznionym szokiem po stracie narzeczonej, a także swoim
niespodziewanym powrotem do Bułkowic, jak się okazało w celach osobistych. Myślę, że
mała recepcjonistka Monika niezle owinęła go sobie wokół palca... Olga natomiast była
pewna, że zabił jej chłopak, zaś Robert i pan, doktorze, podejrzewaliście Olgę.
Twarz doktora Wawrzyckiego zalała się purpurą. Julia uśmiechnęła się do niego
wyrozumiale:
 To była kolejna trudność, która opózniła rozwiązanie zagadki. Podejrzewał pan Olgę
już wcześniej, nie mam pojęcia dlaczego i nie wnikam w to, potem usłyszał pan fragment
mojej rozmowy z nią i miał pan już pewność. Postanowił pan wykorzystać swój wcześniej
obmyślony plan z grypą.
Doktor zmieszał się jeszcze bardziej, a wszyscy zebrani w pokoju spojrzeli na niego
zaskoczeni. Julia tymczasem kontynuowała, coraz lepiej czując się w roli, jaka jej przypadła.
 Oczywiście, nie miał pan zamiaru mnie zabić, ale postanowił mnie unieszkodliwić
na jakiś czas, miał pan nadzieję, że nie pojadę na pogrzeb i że będzie szansa wywiezć gdzieś
córkę, by ją chronić. Ale, jak mniemam, Olga wyjawiła panu wtedy prawdę.
 Tak było, jak mogłem ją podejrzewać. Okropny ze mnie ojciec. Naprawdę mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl