[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyglądały bardziej skośnie niż zwykle. Usta miała opuchnięte, a pod
jednym
- 71 -
i drugim uchem brzydki siniak. Mimo dużej wilgotności nie zdjęła
sweterka - czyżby ręce też miała posiniaczone?
Kucharz ze mnie kiepski, ale zaproponowałam, że podsmażę kiełbaski do
sałatek - z kapusty i z ziemniaków -którymi ciągle się zajadam.
Pappy potrząsnęła z uśmiechem głową.
- Poproś Klausa, żeby nauczył cię gotować - poradziła.  Jest w tym
genialny, a ty masz temperament sprzyjający kucharzeniu.
- Jaki temperament sprzyja kucharzeniu? - spytałam.
- Jesteś szybka i dobrze zorganizowana - odparła, pozwalając głowie opaść
na fotel.
Wiedziałam, co się stało. Sponiewierał ją jeden z weekendowych gości.
Nie chciała się do tego przyznać, nawet mnie. Miałam chęć powiedzieć, że
naraża się na potworne ryzyko, kiedy idzie do łóżka z mężczyzną, którego
ledwie zna, ale coś mnie powstrzymało. Dałam temu spokój. Chociaż
przyjazń z Pappy jest pod wieloma względami lepsza niż dawna przyjazń z
Merle - dawna, uuuuuuła, ciekawe słowo mi się wypsnęło! - miałam
dziwne uczucie, że dzielą nas płoty, przez które nie powinnam nawet
próbować zerknąć. Merle i ja byłyśmy poniekąd równe sobie, nawet jeśli
ona miała kilka romansów, a ja żadnego. Natomiast Pappy jest ode mnie
dziesięć lat starsza i nieporównanie bardziej doświadczona. Nie mogę
nawet udawać, że jej dorównuję.
Bolała nad tym, że ostatnio rzadko się widujemy - nie jemy wspólnych
lunchów, nie chodzimy razem do Queens i z powrotem. Zna Chris
Hamilton i zgodziła się ze mną, że to wredna baba.
- Uważaj - doradziła mi.
-Jeżeli chcesz powiedzieć, żebym nie oglądała się na mężczyzn, to takie
ostrzeżenie już dostałam - odparłam. - Szczęśliwie się składa, że mamy
okropnie dużo pracy, więc kiedy ona szykuje herbatkę dla jakiegoś pacana
-72-
w białych spodniach, ja popycham naprzód robotę. - Odchrząknęłam. - Jak
się czujesz?
- Tak sobie - odparła z westchnieniem, po czym zmieniła temat. - Hm,
poznałaś już Harolda? - spytała od niechcenia.
Zdziwiła mnie tym pytaniem.
- Nauczyciela, który mieszka nade mną? Nie.
Nie pociągnęła dalej tego wątku, więc ja też go nie zgłębiałam.
Kiedy wyszła, usmażyłam sobie parę kiełbasek, najadłam się sałatek, a
potem ruszyłam na górę w poszukiwaniu towarzystwa. Kto by się zrywał
świtkiem rano, zaczynając pracę o dziesiątej. Wiedziałem, że jeśli pójdę
spać za wcześnie, obudzę się razem z ptakami. U Jim i Bob odbywało się
jakieś spotkanie. Zza ich drzwi dobiegał rozgwar przerywany czyimś
głośnym, rżącym śmiechem. Drabina Toby'ego była spuszczona, więc
poruszyłam dzwonkiem zainstalowanym dla odwiedzających. Zaprosił
mnie na górę.
Stał przed sztalugami, trzymając w zębach trzy pędzle, w prawej ręce
cztery, a w lewej jeden i rozcierając maciupeńką kropkę farby na suchej
powierzchni. Wyglądało to jak smużka oparów.
-Jesteś leworęczny - rzekłam, siadając na białym sztruksie.
- Wreszcie zauważyłaś - mruknął.
Domyślałam się, że obraz, nad którym pracuje, jest znakomitym dziełem,
lecz nie mnie było o tym sądzić. Ja widziałam na nim coś, co
przypominało parującą hałdę w czasie burzy, muszę jednak przyznać, że
płótno przyciągało wzrok - było bardzo dramatyczne, cudownie kolorowe.
- Co to jest? - spytałam.
- Hałda w czasie burzy - odparł.
Poczułam się mile połechtana! Harriet Purcell, koneserka sztuki, znowu
daje popis!
-73-
- Czy hałdy parują? - spytałam.
- Ta tak. - Wykończył smużkę, zaniósł pędzle do starego emaliowanego
zlewu, umył je dokładnie mydłem eukaliptusowym, osuszył, a potem
wypolerował zlew mleczkiem do czyszczenia Bon Ami. - Nie masz nic do
roboty? - spytał, nastawiając wodę.
- Nie mam.
- Nie możesz poczytać?
- Często czytam - odparłam zadziornie (ależ ten człowiek mnie drażni!) -
ale pracuję teraz na urazówce, więc kiedy schodzę z dyżuru, nie jestem w
stanie wziąć książki do ręki. Ależ z ciebie gruboskórny drań!
Obrócił się do mnie z szerokim uśmiechem, poruszając brwiami w górę i
w dół - ależ on jest atrakcyjny!
- Mówisz tak, jakbyś sporo czytała - wyjaśnił. Złożył laboratoryjny papier
do filtrowania, wsunął go
do laboratoryjnego szklanego lejka i nałożył łyżeczką sproszkowanej
kawy. Przyglądałam się zafascynowana, bo pierwszy raz widziałam, jak
Toby parzy kawę. Parawan tym razem był odsunięty na bok - pewnie miał
jakąś plamkę.
Kawa była znakomita, pomyślałam jednak, że będę wierna swojemu
nowemu elektrycznemu ekspresowi. Ułatwia mi życie, a ja nie jestem aż
tak wybredna. Toby jest, bo taką ma duszę.
-Jakie książki czytasz? - spytał, siadając i zarzucając jedną nogę na poręcz
fotela.
Opowiedziałam mu o swoich lekturach, od Przeminęło z wiatrem do Lorda
Jima i Zbrodni i kary. Zrewanżował się wyznaniem, że czyta tylko
popularne dzienniki i książki o malowaniu farbami olejnymi. Odkryłam,
że bardzo cierpi na kompleks niższości z powodu nieukończenia szkół, był
jednak tak czuły na tym punkcie, że wolałam nie podejmować żadnych
prób naprawy owego stanu.
Artyści tradycyjnie noszą się jak włóczędzy, a przynajmniej ja tak to sobie
wyobrażałam. Toby jednak ubiera
-74-
się bardzo porządnie. Hałdą w czasie burzy zajmował się w stroju, w jakim
nie wstydziłoby się wystąpić Kingston Trio - moherowy sweter, na który
był wyłożony pięknie wyprasowany kołnierzyk koszuli, spodnie z ostrym
jak nóż kantem, wyglansowane do połysku czarne skórzane buty. Nie
skalała go najmniejsza plameczka farby. Kiedy nachylił się, żeby postawić
przede mną kubek z kawą poczułam zapach jakiegoś drogiego sosnowo-
ziołowego mydła. Widocznie dokręcanie śrubek w fabryce zapewniało
niezłe dochody. Trochę już znam Toby'ego, więc pomyślałam, że jego
nakrętki są z pewnością dokręcone idealnie, nie za mocno, nie za luzno.
Kiedy mu o tym powiedziałam, zaczął się śmiać, aż łzy spłynęły mu po
policzkach, ale nie wyjaśnił, co go tak rozśmieszyło.
- Poznałaś już Harolda? - spytał pózniej.
-Jesteś dzisiaj drugą osobą, która zadaje mi to pytanie - odparłam. - Nie,
ale nie poznałam też Klausa, a o niego nikt mnie nie pyta. Czemu Harold
jest taki ważny?
Toby wzruszył ramionami, lecz nie kwapił się z odpowiedzią.
- Pappy, hę?
- Wygląda strasznie.
- Wiem. Jakiś drań dał się ponieść entuzjazmowi.
- Często się to zdarza?
Ignorując twarde spojrzenie, jakie w niego wlepiłam, powiedział, że nie.
Jego twarz i oczy wyrażały zatroskanie, nie udrękę. Co za aktor! Jak musi
go boleć takie odrzucenie, jak musi cierpieć! Chciałam go pocieszyć, ale
mój język ostatnio jakoś trudno się rozwiązuje, więc milczałam.
Potem zaczęliśmy rozmawiać o jego życiu w buszu, o tym, jak przenosił
się razem ze swoim tatą, o farmach, gdzie niekończące się łany trawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl