[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieco się rozchmurzył.  Zresztą nad tym aspektem zagadnienia ju\ zapanowaliśmy.
 Cieszy mnie to.
 Tak czy inaczej, nie zdziwiłbym się, gdyby chłopak daleko zaszedł. Mo\e
zainteresuje się nim któryś z Aniołów? Jak myślisz?
Löwefell spojrzaÅ‚ na Küttla zimnym wzrokiem.
 Nie sądzę, aby był to temat, który chciałbym poruszać w rozmowie z tobą 
rzekł.
Jednak wypowiadając te słowa, pomyślał jednocześnie, \e jest więcej ni\
prawdopodobne, i\ podejrzenie Küttla kiedyÅ› siÄ™ speÅ‚ni. Nie za rok, nie za dwa i nie za
trzy. Kiedyś. A wtedy Bo\e miej w opiece tego chłopca.
* * *
Na niskim murku przed kamienicą siedziała czule objęta para, młodzieniec
ostro\nie wyłuskiwał wszy ze złotych włosów kochanki, gęstymi lokami opadających
jej a\ za Å‚opatki. Wpatrywali siÄ™ w siebie z tak wielkim uczuciem, \e Löwefellowi,
mimo i\ nie nale\ał do istot sentymentalnych, a\ zrobiło się cieplej na sercu. Przysiadł
naprzeciwko nich, nieopodal kramu z owocami. Dobrodusznie wyglÄ…dajÄ…cy
przekupień rzucił mu prosto w dłonie dojrzałe jabłko.
 Na zdrowie, panie!  zawołał.
Löwefell podziÄ™kowaÅ‚ mu z uÅ›miechem i obracajÄ…c owoc w palcach, pogrÄ…\yÅ‚ siÄ™
w myślach. Wyjaśnienie tajemnicy pochodzenia Mordimera zaprowadziło go dalej, ni\
mógł się tego spodziewać, i szczerze mówiąc, o wiele dalej, ni\by sobie tego \yczył. I
có\ mógł z tym wszystkim począć? Owszem, wiedział ju\, kim jest matka Mordimera i
po kim chłopak odziedziczył moc. Ale reszta nitek się urwała. Piękna Katarzyna była
poza zasięgiem jego władzy i nawet dopytywanie się o nią w Amszilas mogło być
niebezpieczne. Stara wiedzma, nazywająca go Narsesem, umarła, ujawniając co
prawda tajemnicę, ale ujawnienie tej\e tajemnicy niosło ze sobą sekret jeszcze większy.
A czy mo\na było ufać jej słowom? Czy jej umysł nie był ju\ zamglony starością oraz
obłędem? Czy nie stworzyła tej historii jedynie we własnej imaginacji? Choć przecie\
mnie znaÅ‚a, pomyÅ›laÅ‚ Löwefell. WiedziaÅ‚a, kim byÅ‚em, i wiedziaÅ‚a, czego potrafiÅ‚em
dokonać.  Tańczyłeś wśród płomieni piekła , przypomniał sobie jej słowa. I
przypomniał te\ sobie siedzącą na złotym fotelu postać w czerwonych szatach i
koronie z rubinów. Pomiędzy palcami postaci ślizgały się języczki płomieni. Wiedział,
\e w tym wizerunku rozpoznaje samego siebie sprzed... Sprzed dziesiÄ…tek lat? Sprzed
wieków? Obok tronu na wolnym ogniu spalano człowieka, a jego ból unosił się
szkarłatną chmurą, która otulała Narsesa i którą ten\e Narses chłonął niczym
zbawienny eliksir. Löwefell westchnÄ…Å‚ i odsunÄ…Å‚ od siebie pamięć minionych dni.
Dawno, dawno temu, jeszcze w kazamatach Amszilas, zmierzył się z widmami
przeszłości. Zmierzył się, znienawidził je i pokonał. Nie jestem Narsesem, pomyślał.
Jestem...
 Arnold Löwefell, jak mniemam?  odezwaÅ‚ siÄ™ ktoÅ› przyjacielskim tonem.
Inkwizytor obrócił się, by zobaczyć, kto go zaczepił. Ujrzał niezwykle otyłego
mÄ™\czyznÄ™ o nalanej, spoconej twarzy i oczach niczym obrane ze skorupki jajka. Nie
przypominał sobie, by kiedykolwiek go widział, i był jednocześnie pewien, \e takiego
osobnika nigdy by nie zapomniał.
 Czym wam mogę usłu\yć?  zapytał z rzeczową uprzejmością.
 Niczym, drogi mistrzu, niczym.  Grubas zamachał dłońmi. Miał palce jak
serdelki, a na ka\dym z nich ogromne pierścienie połyskujące oczkami szlachetnych
kamieni.  A raczej drobnostką wręcz niewartą waszej uwagi.
 SÅ‚ucham was uwa\nie.
Löwefellowi coÅ› nie podobaÅ‚o siÄ™ w tym czÅ‚owieku. Grubas wyglÄ…daÅ‚ na poÅ‚y
zabawnie, na poły \ałośnie, lecz inkwizytor był zbyt wytrawnym znawcą ludzkich
dusz, by nabrać się na ten wizerunek. I zobaczył w tłuściochu kogoś, kim ten był
naprawdę: niebezpiecznego, bezwzględnego człowieka, któremu nie warto wchodzić
w drogę. Mę\czyzna roześmiał się.
 Macie bystre oko, panie Löwefell  rzekÅ‚ z uznaniem.  Chwali siÄ™ to wam,
chwali. Pozwólcie, \e się przedstawię. Jestem Marius van Bohenwald i uznałem, \e
czas, bym spotkał się z wami, jako \e obaj pielęgnujemy w sercach \ar prawdziwej
wiary.
No to wpadÅ‚em w kÅ‚opoty, smÄ™tnie pomyÅ›laÅ‚ Löwefell, lecz tylko pochyliÅ‚
grzecznie głowę.
 Nie turbujcie się, drogi mistrzu, moją obecnością, gdy\ przybywam jako
przyjaciel, a mo\e równie\ po to, by rozjaśnić wam pewne kwestie do tej pory przed
wami skrywane.
 Uchowaj Bo\e, bym zmuszał was do jakichkolwiek wyznań  odparł inkwizytor,
zdając sobie jednocześnie z wypowiadanymi słowami sprawę, \e akurat ma przed sobą
człowieka, którego nie sposób byłoby zmusić do niczego.
Marius van Bohenwald uśmiechnął się serdecznie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl