[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przyjrzałem się Suzerenowi. Niestety, było widać ślad po uderzeniu dziewczyny.
Miał spuchniętą górną wargę, a obrzęk podchodził aż pod nos.
-Cholera! Trzymaj opuszczoną głowę.
-Pomóż mi - rozkazałem Yannie i wziąłem pod ramiona trupa żołnierza.
Posadziłem go przy palenisku, a pomiędzy kolana wetknąłem mu dzban. Potem
obok usadziliśmy drugiego żołnierza i kata. Katu musiałem przedtem wyciągnąć z
gardła stalowy pręt, i zrobiłem to, zapierając się nogą. Pręt wyszedł z ciała z
obrzydliwym mlaśnięciem. Oczywiście z bliska i przy świetle nadal wyglądali jak
bardzo, ale to bardzo martwi ludzie. Ale miałem nadzieję, że nikt nie dostrzeże ich z
korytarza, a nawet jeśli, to pomyśli, że popili się i zasnęli na siedząco. Zresztą skoro
była to nieużywana odnoga lochów, więc wystarczyło nakazać, by nikt nie wchodził do
celi. Z powodów? A kto pyta władcę o powód wydania rozkazu? Węgle z paleniska
zgarnąłem na kupę. Nie było już ich czym zalać, żarzyły się tylko w kącie.
-Będziesz niosła lampę - powiedziałem Yannie - a ja dopilnuję naszego
przyjaciela.
Podszedłem do niej tak blisko, że poczułem zapach potu.
-I bądz grzeczną dziewczynką - rzekłem - nie próbuj kombinować ani za dużo
myśleć, dobrze?
Spojrzała na mnie z miną urażonej niewinności.
-Stawiam na ciebie, Lannę - odparła - i wydaje mi się, że to jest dobry zakład.
Uśmiechnąłem się, nawet bez specjalnego przymusu, i otworzyłem drzwi do celi.
Też miałem nadzieję, że stawianie na mnie jest dobrym wyborem.
-Idz, kotku - powiedziałem - a ty - spojrzałem na Suzerena - tuż za nią. Jeden
nieostrożny ruch, jedno słowo za dużo, a mój wąż sprawdzi, co masz pomiędzy uszami.
Korytarz był długi i wilgotny. Ciemny i pusty. Krople wody skapywały po
kamieniach zlepionych starą, pokruszoną zaprawą. Wreszcie dotarliśmy do stromych
schodów, a za nimi była zatrzaśnięta krata.
-Otwierać! - krzyknęła rozkazującym tonem Yanna.
-Już, już wasza wielmożność. - Wyraznie zaspany głos pełen był przerażenia.
Krata zgrzytnęła. Jakiś chuderlawy człowieczek biedził się przy kołowrocie.
Lampa Yanny oświetliła migotliwym płomieniem jego poznaczoną bruzdami twarz i
siwe, skołtunione włosy. Szturchnąłem Suzerena w nerki.
-Dopilnuj, aby nikt nie wchodził do lochów odezwał się od razu - odpowiadasz
za to życiem.
-Tak jest, wasza wysokość. - Człowieczek skurczył się w głębokim ukłonie.
Minęliśmy go. Korytarz rozdzielał się na trzy odnogi i weszliśmy w tę po lewej
stronie. Tu już było dość jasno, gdyż co kilka metrów płonęły zawieszone przy ścianach
pochodnie. W ich blasku widziałem od czasu do czasu (kiedy obracał się do mnie
profilem) martwą, obojętną twarz Suzerena. Zastanawiałem się, jakie uczucia kłębią się
teraz w tym człowieku. Oto był jeńcem we własnym zamku, w twierdzy wypełnionej
wiernymi mu żołnierzami. Czy wytrzyma? Czy ambicja nie wezmie góry nad chęcią
przeżycia i zdrowym rozsądkiem? Gdyby zawołał o pomoc, zginęlibyśmy wszyscy. On,
ja i tajemnicza Yanna. I nie pomógłby mi magiczny wąż, teraz nieruchomo ściskający
mój nadgarstek. Zresztą i tak nie mogłem go w żaden sposób kontrolować.
jednak dotarliśmy bezpiecznie do komnat Suzerena. Budząc zdumienie
napotkanych pod drodze dworzan, lecz w zamku Kirilath chyba się
Aprzyzwyczajano, że władcy nie należy zadawać zbędnych pytań.
Przyniesiono mi czyste ubranie i miecz, a słudzy podali kolację. Nie sądziłem, by
oddawanie się uciechom stołu było w tej chwili na miejscu. Prędzej czy pózniej ktoś
mógł wejść do lochów i zobaczyć martwych strażników. A to najprawdopodobniej
wywołałoby podejrzenia, domysły i w efekcie niekontrolowaną reakcję.
-Każesz przygotować trzy wierzchowce - rozkazałem, przewieszając miecz na
plecach - te, które zwykle zabierasz na konne przejażdżki.
-Co powiemy strażom? - zapytała z niepokojem Yanna.
-A musimy coś mówić?
-Ten bydlak nigdy nie opuszcza zamku po zmroku - rzekła dziewczyna - i
wszyscy doskonale o tym wiedzą.
Spojrzałem na Suzerena.
-Dlaczego? - zapytałem.
-Kiedyś go dopadli zamachowcy - wyjaśniła Yanna z uśmiechem - gdy właśnie
szykował się do ulicznych awantur. Miał taką ulubioną zabawę: napadali z kilkoma
przyjaciółmi na domy mieszczan, kogoś tam zabili, kogoś zgwałcili. Wszystko,
oczywiście, w przebraniu. Ale kiedyś poharatali bydlaka... I od tego czasu nie wychyla
nosa z twierdzy. A co dopiero za bramy miasta!
Z doświadczenia z Kelvan wiedziałem, że bramy miasta są po zachodzie słońca
zamykane. Otworzyć je mógł jedynie rozkaz władcy, ale gdyby Suzeren wydał taki
rozkaz, wzbudziłby ogólne zdumienie. Jednak musieliśmy zaryzykować. Nie mogłem
sterczeć tu do świtu, mając pod ręką groznego wroga i niepewnego sojusznika. Wziąłem
z tacy udko kurczaka i wgryzłem się w mięso, aż ciepły tłuszcz spryskał mi kaftan.
Byłem głodny i zmęczony. Najchętniej wykąpałbym się i położył spać. Przytulił obolałą
głowę do miękkiej poduszki. A może nawet oparł dłoń na kształtnej piersi? Ale tylko
oparł, by sny były słodsze. Otrząsnąłem się, gdyż czułem, że znużenie przesłania mi
jasność widzenia.
-Trudno - powiedziałem - zaryzykujemy. Nie możemy tu tkwić w
nieskończoność.
Yanna pokręciła głową nieprzekonana, potem wzruszyła ramionami.
-No to spróbujmy - odparła - raz kozie śmierć!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]