[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miał wciąż niesprawną i po kilku nieudanych próbach musiał poprosić chłopca o pomoc.
Ta opaska, którą ci dałem, żebyś mu założył, powinna wystarczyć powiedział, gdy tymczasem
chłopiec uporał się z rzemieniami i zrzucił strzemiona z siodła. Niby trucizna działa miejscowo,
ale lepiej nie dopuścić, aby rozeszła się dalej niż to konieczne. Gdybyśmy byli blisko miasta,
zdobyłoby się trochę lodu i obłożyło nim ukąszone miejsce, żeby zmniejszyć opuchliznę. Te mokre
bandaże, którymi
90
owijałeś snu rękę, mają służyć temu celowi. Oczywiście lód byłby lepszy. Z lejcami w ręku stał
obok swojego konia i mówiąc przyglądał się chłopcu. Myślę, że fakty mówią same za siebie.
Widziałeś, co się działo. Teraz chyba nie pozwolisz, by ciebie spotkało coś podobnego. A jeśli
skorpion ugryzie kogoś innego, nie będziesz musiał zastanawiać się, co robić. Powinieneś wozić ze
sobą podręczną apteczkę, taką jak moja: nadmanganian potasu, morfina, i tak dalej. No i musisz się
jeszcze sporo nauczyć. To tak jak z ludzmi. Nie warto się z kimś zadawać, dopóki nie poznasz go
równie dobrze jak siebie, dopóki wszystkiego się o nim nie dowiesz. Z innymi rzeczami jest tak
samo, Najważniejsze, to zdobyć doświadczenie. Musisz stać się zawodowcem. A jedyny sposób,
żeby się tego wszystkiego nauczyć, to patrzeć i starać się zapamiętać.
I jeszcze coś. Coś, co nie jest już tak oczywiste. Nie fakty, zdarzenia, ale twoja reakcja na nie. To
dlatego mówiłem tyle o nastawieniu. Wez choćby tego głupka. Wyskakuje z wąwozu, lata jak
wściekły, drze się, traci siły. Samo ukąszenie by go nie zabiło, ale szok i panika, owszem. Znałem
pewnego gościa, było to w Wyoming, w górach, wędrowaliśmy razem. Przechodził przez zwalone
drzewo, spojrzał pod nogi, zorientował się, że nadepnął zwiniętego grzechotnika i padł trapem na
miejscu. Okazało się, że wąż był martwy, ale nad facetem górę wzięły jego emocje. Trzeba się
kontrolować. Więc jeśli ugryzie cię skorpion, to co lepiej, ganiać w kółko i wrzeszczeć, czy
spróbować zastanowić się, co w tej sytuacji należy zrobić? Oto sedno sprawy. Spotka cię wiele
rzeczy, na które nie będziesz miał wpływu, ale gdy już do tego dojdzie, od ciebie będzie zależało, jak
na nie zareagujesz. Nigdy nie rób nic bez powodu. Zbadaj fakty, a potem zastanów się, co z nimi
począć. To pierwsze jest nic nie warte bez drugiego. Poprzestaniesz na jednym i jesteś trupem.
Stary mówił, a tymczasem oddział zjeżdżał się na zbiórkę. Sierżant krążył miedzy ludzmi, naglił, żeby
dosiadali koni. W pewnym momencie stary uniósł dłoń, nie pozwalając sobie przerywać. Mówił
pospiesznie, jakby wiedziony jakimś nieodpartym impulsem, jakby potrzeba dokończenia kwestii
była czymś niezależnym od jego woli. Teraz zamilkł, odwrócił się gwałtownie, zdrową ręką złapał
uchwyt przy siodle, wetknął stopę w strzemię i już siedział na koniu. Spojrzał z góry na chłopca.
Dzięki za pomoc przy siodle rzucił i odjechał w stronę czoła kolumny.
Prentice patrzył za nim przez chwilę, nim zorientował się, że jako jedyny nie siedzi jeszcze na koniu i
nie znajduje się w szyku. Cały
91
oddział gapił się na niego, wszyscy gotowi do wymarszu. Wskoczył na siodło i pognał do szeregu.
Niech mnie diabli! rzekł sierżant, który dotąd cierpliwie czekał na chłopca. Nigdy nie
widziałem, żeby z kimkolwiek tak długo rozmawiał.
58
Sunęli dnem wciśniętego między dwa urwiste zbocza jaru. Wiele lat pózniej przypomni sobie ten jar,
kiedy ścigany przez meksykańską kawalerię federalną oddział z Columbus, przedzierać się będzie do
tej piaszczystej, nieckowatej kotliny. Prawdę mówiąc, wypadając z wąwozu w gromadzie gnających
w panice żołnierzy i słuchając świstu kuł, niemal był pewien, że zobaczy przed sobą przecinającą
kwitnącą dolinę rzekę; wyspę na rzece. Lecz oczywiście nie było^tam żadnej rzeki ani kwitnącej
doliny, tylko piaszczysta niecka, którą przemierzali w popłochu. I jeśli nawet miał przez chwilę
wrażenie, że już tu kiedyś był i że to wszystko kiedyś już się zdarzyło minęło równie szybko jak
się zjawiło, a wydarzenia przybrały całkiem inny obrót. Tamto działo się jednak w innym czasie i w
innej krainie. Rzeką była Arikaree w dzisiejszym wschodnim Colorado, skrawek lądu pośrodku jej
nurtu wkrótce miał być znany jako Wyspa Beechera, a rok był 1868.
Było ich pięćdziesięciu. Znajdowali się dziesięć dni drogi od swojej bazy w Fort Wallace, w
Kansas. Tropili Indian, forsownym marszem przemierzając wrogie terytorium. Byli bez taborów i
ciężkiego sprzętu. Indianie, Siuksowie, Cheyennowie i Arapaho, mieli już dość widoku grabiących
ich ziemie białych; oto nadszedł dla nich czas odwetu. Napadali na karawany osadników, na
miasteczka, stacje dyliżansów i farmy. Uderzali całą siłą i natychmiast uciekali; dzielili się na coraz
niniejsze grupki, rozpływali na prerii i ściganie ich stawało się niemożliwością. W trzy lata po
wojnie domowej tego rodzaju taktyka była dla wojska czymś obcym. %7łołnierzy szkolono do
prowadzenia operacji taktycznych na dużą skalę, do działań kompleksowych. Zamknięci w fortach
czekali więc na informacje o kolejnym napadzie Indian i dopiero wtedy szykowali się do wyprawy.
Nieruchawe, obciążone taborami duże zespoły operacyjne poruszały się tak wolno, że nikt nie miał
nadziei na doścignięcie wroga.
Oddział, o którym mowa, stanowił część tak zwanej Dywizji Missouri, dowodzonej przez Sheridana,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]