[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w laboratorium i wokół niego. Samotne i monotonne życie, jakie pędziła w Salem,
męczyło ją, zwłaszcza w ostatnich dwóch tygodniach, odkąd skończyła urządza-
nie domu.
Głównym elementem obu tych problemów był Edward, mimo korzystnych
zmian, jakie w nim zaszły pod wpływem Ultra. Ich wspólne życie zupełnie nie
przypominało tego, czego oczekiwała. Co prawda teraz, kiedy się nad tym za-
248
stanawiała, zdawała sobie sprawę, że zaproponowała mu, by z nią zamieszkał,
pod wpływem impulsu, do końca nie wiedząc, czego właściwie oczekuje. Ale
z pewnością spodziewała się więcej go widywać i w ogóle mieć z nim więcej
wspólnego. Z pewnością też nie spodziewała się, że będzie się musiała martwić
eksperymentalnym lekiem. Wszystko to razem stawiało ją w ośmieszającej sytu-
acji.
Skończywszy z mundurkiem, Kim powędrowała do zamku. Od razu natknęła
się na Alberta, który rozwiał jej nadzieje, że dziś zakończy prace hydrauliczne.
Miał jeszcze zbyt dużo do zrobienia w skrzydle gościnnym. Powiedział, że zajmie
mu to jeszcze góra dwa dni, i spytał, czy nie mógłby przez weekend zostawić
w zamku narzędzi. Kim odparła, że może zostawić, co tylko chce.
Zeszła po schodach w skrzydle dla służby i obejrzała wejście. Ku jej wielkie-
mu rozczarowaniu znów było nabrudzone. Wyjrzała na zewnątrz i stwierdziła, że
wycieraczka jest w stanie nietkniętym, tak jakby ją celowo omijano.
Kim znowu wzięła się za szczotkę. Była na siebie zła, że nie poruszyła tego
problemu podczas wczorajszej wizyty w laboratorium.
Przecięła dziedziniec i sprawdziła wejście do skrzydła gościnnego. Tam było
co prawda mniej śmieci, ale nie mniej brudno, a pod pewnymi względami może
nawet bardziej. Schody pokrywał tu dywan. %7łeby go oczyścić, musiała ściągnąć
z części dla służby stary odkurzacz. Gdy skończyła, poprzysięgła sobie, że tym
razem powie naukowcom, co o tym myśli.
Pochowała przybory do sprzątania i chwilę rozważała, czy ma iść do labora-
torium. Ale postanowiła to odłożyć. Na początku miesiąca, o ironio, nie chciała
tam chodzić, ponieważ czuła, że jest nieproszonym gościem. Teraz nie miała na
to ochoty dlatego, że tamci byli zbyt przyjacielscy.
W końcu poszła na poddasze i rzuciła się w wir pracy. List Thomasa Goodma-
na na nowo rozniecił jej zapał. Godziny mijały szybko i zanim się zorientowała,
przyszła pora na lunch.
Po drodze do domu spoglądała w stronę laboratorium i zastanawiała się, czy
jednak nie wstąpić, ale znowu zrezygnowała. Wiedziała, że takie odwlekanie nie
ma sensu, a jednak nie mogła się przemóc. Przyszło jej do głowy, że mogłaby
poprosić Edwarda, żeby on porozmawiał z kolegami.
Po lunchu wróciła na poddasze i spędziła tam całe popołudnie. Z czasów, któ-
re były przedmiotem jej zainteresowania, znalazła tylko jedną rzecz, a mianowi-
cie świadectwo Jonathana Stewarta z college u. Wynikało z niego, że Jonathan
był studentem raczej przeciętnym. Jak to określił jeden z jego nauczycieli akade-
mickich, którego oceny odznaczały się nieco większą barwnością sformułowań,
Jonathan przejawiał  więcej upodobania w pływaniu w Fresh Pond czy ślizganiu
się po Charles River, w zależności od pory roku, niż w logice, retoryce i etyce .
Tego wieczoru, gdy Kim siedziała na dworze delektując się rybą z grilla i sa-
łatą z rozmaitymi dodatkami, zobaczyła, że w stronę laboratorium zmierza sa-
249
mochód z dostawą pizzy. Nie mogła zrozumieć, jak Edward i jego zespół mogą
egzystować żywiąc się tylko takimi zapychaczami. Dwa razy dziennie przywo-
żono im jakieś barowe jedzenie; pizzę, smażone kurczaki albo chińszczyznę na
wynos. Na początku miesiąca Kim zapropononowała Edwardowi, że będzie goto-
wać obiady także dla niego, ale on odmówił tłumacząc, że czuje się w obowiązku
jeść ze wszystkimi.
Z jednej strony Kim imponowało ich poświęcenie, z drugiej nie mogła się
oprzeć wrażeniu, że są nadgorliwi, a nawet troszkę pomyleni.
Około jedenastej Kim wzięła Shebę na spacer. Stała na werandzie, patrząc, jak
kot brodzi w trawie. Tylko na moment rzuciła okiem na laboratorium i stwierdziła,
że z okien nadal sączy się światło. Ciekawa była, jak długo wytrzymają swój
wariacki tryb życia.
Uznawszy, że Sheba zażyła już dość świeżego powietrza, zaniosła ją z po-
wrotem do domu. Kocica nie była zachwycona, ale po tym, co Kim usłyszała od
policji, nawet mowy nie było, żeby pozwoliła zwierzakowi wałęsać się po dworze.
Przygotowała się do spania. Godzinkę poczytała, ale podobnie jak poprzedniej
nocy nie była w stanie się zrelaksować. Leżenie jeszcze potęgowało jej niepokój.
Wstała, poszła do łazienki i wzięła następną tabletkę Xanaxu. Bynajmniej nie była [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl