[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marguerite rozbłysły.
- Najchętniej wszystko bym sprzedała - oznajmiła. - Wystarczyłby mi tylko kawałek
rancza. Kiedyś nie byliśmy mo\e tacy bogaci, ale nikt nie musiał odchodzić od stołu w
czasie posiłku. I Jace się tak nie męczył.
- Czy\by? - zapylał cicho Duncan. - Moim zdaniem zawsze tak robił. I oboje wiemy,
dlaczego.
- A jak, twoim zdaniem, mo\e się to skończyć?
- Wydaje mi się, \e jest du\a szansa na sukces - odparł tajemniczo Duncan i, jak w
toaście, uniósł do góry fili\ankę.
- Ale\ dziwne rozmowy prowadzicie - zauwa\yła między kęsami Amanda.
- Przepraszam cię, kochanie - powiedziała z uśmiechem Marguerite. - To tylko nasze
domysły.
-Chcesz pojechać ze mną do Nowego Jorku? - zwrócił się niespodziewanie do Amandy
Duncan. - Jadę tylko na jeden dzień. Popłyniemy promem do Staten Island i będziemy
mogli ponarzekać na straszliwy ruch.
Amanda rozpromieniła się. Cudownie będzie choć na jeden dzień oderwać się od
wszystkich kłopotów, a w dodatku uniknąć w ten sposób kontaktów z Jace'em.
- Naprawdę mogę? No tak, ale Terry... - przypomniała sobie i spochmurniała.
- Ja się nim zaopiekuję - zaproponowała wesoło Marguerite. - A wieczorem i tak będzie
zajęty pertraktacjami z Jace'em. Naprawdę powinnaś pojechać, moja droga. Przyda ci
się trochę rozrywki.
- Skoro tak...
- Idz i włó\ jakąś ładną sukienkę. Daję ci na to cafe pół godziny - powiedział Duncan.
- Robi się! - krzyknęła podekscytowana Amanda i zerwała się od stołu.
Czuła się tak, jakby znowu była dzieckiem. Ju\ zapomniała, jak to wspaniale jest być
bogatym i w ka\dej chwili móc pojechać dokąd się chce. Dla Whitchallów to rzecz
zupełnie naturalna. Amandę te\ kiedyś było na to stać, ale to było dawno temu. Teraz
musiała liczyć się z ka\dym groszem. Nie mogła sobie pozwolić na \adne wycieczki czy
wakacje.
Wło\yła cienką, białą sukienkę z \ółtymi stokrotkami na przedzie, którą kupiła w zeszłym
roku na wyprzeda\y. Na ramiona narzuciła brązowy sweter, sprawdziła makija\ i
poprawiła szpilki we włosach, upiętych w skromny kok. Zapomniała wziąć torebkę i
musiała po nią wrócić. Było tam, co prawda, tylko kilka dolarów, ale Amanda czuła się z
nimi pewniej.
Zeszła na dół i zastała tam Terry'ego. Był zaspany i lekko skacowany, ale uśmiechnął się
do niej na powitanie.
- Cześć - powiedziała Amanda. - Co ty na to, \e opuszczę cię na jeden dzień i wybiorę
się do Nowego Jorku?
- W porządku. Baw się dobrze. A ja posiedzę nad basenem i przejrzę papiery.
- Tylko nie wpadnij do wody. Terry nie umie pływać - wyjaśniła pozostałym.
- Jeśli jesteś gotowa, to mo\emy ruszać - powiedział Duncan wkładając brązową
marynarkę.
- Jak najbardziej - odparła Amanda.
Duncan ze zdziwieniem spojrzał na jej lekki sweter.
- Wiesz, w Nowym Jorku jest du\o chłodniej ni\ w Teksasie, a będziemy wracać ju\ po
zmroku. Myślisz, \e sweter ci wystarczy?
Amanda kiwnęła głową, zbyt dumna, by przyznać, \e jej jedyny płaszcz został w San
Antonio. Zresztą nadaje się on co najwy\ej do wyjścia na zakupy w najbli\szym sklepie.
- Po\yczę ci mój płaszcz - wtrąciła się z uśmiechem Marguerite. - Płaszcze zajmują zbyt
du\o miejsca, by zabierać je w ka\dą podró\, Duncanie.
Amanda była jej wdzięczna za tę uwagę.
Marguerite wróciła niosąc lekki, szary, bardzo elegancki i bardzo drogi płaszcz.
- Nie mogę... - zaczęła protestować Amanda.
- Ale\ mo\esz. Mam jeszcze kilka. Wez, przymierz. Chyba nosimy ten sam rozmiar.
Płaszcz rzeczywiście le\ał doskonale.
- Bawcie się dobrze i nie wracajcie za pózno - powiedziała Marguerite.
- Nie czekajcie na nas z kolacją. Zjemy coś w Nowym Jorku - krzyknął ju\ od drzwi
Duncan.
Dwusilnikowy samolot sprawował się znakomicie, a Duncan był dobrym pilotem. Prawie
tak dobrym jak Jace, ale nie tak ryzykanckim. Amanda nawet nie zauwa\yła, kiedy
lądowali ju\ w Nowym Jorku.
Z talentem doświadczonego podró\nika Duncan szybko złapał taksówkę. Podał kierowcy
adres i rozparł się wygodnie na siedzeniu.
- Tak właśnie powinno się podró\ować - powiedział. - śadnych walizek i szczoteczek do
zębów, tylko po prostu hop w samolot i w drogę.
Amandzie natychmiast udzielił się jego dobry nastrój.
- Masz rację. A skoro zalecieliśmy ju\ tak daleko, to mo\e skoczymy na Martynikę?
- Ale\ to wspaniała wyspa, prawda? Pamiętasz, jak polecieliśmy tam z wujem Macklinem
i zapomnieliśmy uprzedzić o tym rodziców? I potem ta okropna awantura, kiedy nas w
końcu znalezli? Ale bawiliśmy się znakomicie, prawda?
- Wspaniale - przytaknęła Amanda i przyjrzała mu się uwa\nie. Był tak niepodobny do
Jace a. Lubiła jego chłopięcą twarz i wesołe usposobienie. Gdyby tylko mogła się w nim
zakochać.
- Nie znoszę, kiedy to robisz - powiedział Duncan.
- Kiedy co robię? - zapytała cicho Amanda.
- Porównujesz mnie z Jace'em. Nie, nie zaprzeczaj - uciął jej protesty. - Znam cię zbyt
długo. Właściwie to mi nawet nie przeszkadza. Jace rzeczywiście jest wyjątkowy.
Większość mę\czyzn nie wytrzymuje z nim porównania.
Amanda bezmyślnie wpatrywała się w licznik.
- Przepraszam. Nie chciałam cię urazić.
- Wiem - rzekł Duncan biorąc ją za rękę. - Lubię być z tobą, Mandy, bo przy tobie mogę
być sobą. Cieszę się, \e się przyjaznimy.
- Ja te\. - uśmiechnęła się Amanda.
- Oczywiście, to nie zawsze była przyjazń. Podkochiwałem się w tobie, kiedy miałaś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]