[ Pobierz całość w formacie PDF ]

by zabrał głos.
- Dziękuję, dziadku. - Spojrzał w oczy Merlinie. - Po kolei.
Oto dowód, że nie mam nic przeciwko dzieciom.
Mario i Gina potwierdzą, że potrafię niezle zająć się
niemowlakiem.
- Jest stworzony do bycia ojcem - wtrącił Mario,
poklepując go po ramieniu.
- Poza tym dzieci instynktownie wyczuwają, którzy dorośli
ich nie lubią. A Rosie nie przeszkadzam.
- Jake jest w mojej drużynie! - zapiszczała Rosa.
- Ale następnym razem będzie w mojej! - krzyknął
Genarro.
- Cicho, dzieci - powiedziała matka Merliny. Jake skinął
głową w jej stronę.
- Twoja mama zgadza się ze mną, że nie powinnaś
zachodzić w ciążę przed ślubem. Ale pózniej możesz liczyć na
moją współpracę przy tym przedsięwzięciu.
Kilka osób zachichotało.
- Twój ojciec mówi, że ślub we wrześniu będzie wszystkim
na rękę. Oczywiście, jeśli ta data ci odpowiada.
Merlina nie mogła nic powiedzieć. Była zdumiona tym, co
słyszała.
- Nie wiem, jak liczną chciałabyś mieć rodzinę, ale na
pewno możemy mieć co najmniej troje albo czworo dzieci,
zanim zaczniesz się martwić statystykami - ciągnął Jake. - Cała
twoja rodzina jest świadkiem moich słów, Merlino. Dali mi do
zrozumienia, że mi ufają. Ostatnie pytanie brzmi: czy ty mi
zaufasz?
Miała ściśnięte gardło ze wzruszenia. Zadał sobie tyle
trudu - sprowadził całą jej rodzinę z Griffith - żeby udowodnić
jej, że jest dla niej odpowiednim partnerem. Rozpłakała się ze
wstydu, że tak surowo go oceniała. Postąpiła zle, nie dając mu
czasu do zastanowienia, porównując się z jego innymi
kobietami, każąc mu się wynosić, wypierając się miłości, którą
już dawno powinna była wyznać. Bo nim mogła kierować tylko
miłość.
Oddał dziecko ojcu i podszedł do Merliny z pierścionkiem,
który odrzuciła.
- Jeszcze raz ofiarowuję ci ten pierścionek. Czy przyjmiesz
go teraz?
Spojrzała zamglonymi oczami na klejnot na jego otwartej
dłoni. Wyciągnęła po niego rękę i włożyła go na palec.
- Dziękuję - udało jej się wyszeptać zachrypniętym
głosem. - Przepraszam, że nie ufałam ci wcześniej, Jake.
- Liczy się teraz - odpowiedział, przytulając ją mocno.
Ukryła mokrą twarz w jego ramionach. Rozległ się aplauz.
Cała rodzina zebrała się wokół nich, rzucając pełne uznania
komentarze.
- Dobra robota - powiedział ojciec.
- Nigdy więcej nie zdejmuj tego pierścionka - poleciła
mama.
- Chyba powinienem zostać mistrzem ceremonii na weselu
- wtrącił Byron. - Chodzcie, czeka na nas podwieczorek.
Zostawmy tych dwoje razem. Dołączą do nas, kiedy będą
gotowi.
Merlina usłyszała, jak wszyscy wychodzą, robiąc zabawne
uwagi. Usłyszała, jak zamykają drzwi.
W końcu usłyszała figlarny szept Jake a:
- Czy to oznacza, że wygrałem? Podniosła głowę
i spojrzała mu w oczy.
- Już nigdy w ciebie nie zwątpię. Obiecuję. Delikatnie starł
łzy z jej policzków. Z jego oczu biło ciepło.
- Jesteś inna niż wszystkie kobiety. I muszę ci wyznać, że
też miałem obsesję na twoim punkcie. Chciałem dowiedzieć się,
jaka jesteś naprawdę za tym murem, którym siebie otoczyłaś.
Instynktownie czułem, że masz coś, czego mi brakuje. Jesteś
moim światłem i nie chcę, żeby to światło zgasło.
- Och, Jake! - Westchnęła smutno. - Już prawie
zrezygnowałam z marzeń o rodzinie. Tak bardzo chciałam z tobą
być.
Potrząsnął głową.
- To nie byłabyś ty, Merlino. A ja kocham cię taką, jaka
jesteś. Nie chcę nic w tobie zmieniać. Chcę, żebyś była moją
żoną, matką moich dzieci, moją partnerką w każdej dziedzinie
życia. - Uśmiechnął się, a na jego policzkach pojawiły się
dołeczki ze szczęścia. - Chociaż właściwie mogłabyś znowu
zapuścić włosy. Bardzo by mi się to podobało.
Kocham... Powiedział, że ją kocha. Merlina nie posiadała
się z radości. Mocno objęła go za szyję.
- Ja też cię kocham, Jake. Będę miała tak długie włosy, jak
zechcesz. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby było nam ze
sobą wspaniale.
Jake zauważył złociste iskierki w oczach Merliny
i pomyślał, że nigdy się nimi nie znudzi. Była wyjątkową
kobietą. Marzeniem każdego mężczyzny. A przecież istniała
naprawdę!
Przytulił ją mocniej. Czuł bicie jej serca. I wiedział, że
spotkało go wielkie szczęście, kiedy pojawiła się w jego życiu i
mu zaufała. Chciał podążać wyznaczoną przez nią drogą -
drogą, której nigdy nie uznałby za najlepszą z możliwych,
gdyby ona mu jej nie wskazała. Drogą, która wiodła prosto do
rodzinnego domu.
Przy Merlinie czuł się szczęśliwszy niż kiedykolwiek.
Nie było na świecie takiej przeszkody, która powstrzymałaby
ich wspólną podróż.
- Małżeństwo i rodzina to wielka gra - powiedział. -
Stawimy czoło wszystkim wyzwaniom i zwyciężymy. Prawda?
Roześmiała się. Radość rozświetliła jej twarz.
- Będziemy grać w jednej drużynie. Do samego końca.
Pocałował ją.
Razem stanowili wspaniały zespół.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl