[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gideon wyglądał wspaniale w wypożyczonym jasnym smokingu, podkreślającym szerokość
jego ramion - przeznaczonych, pomyślała z bólem, do dzwigania zobowiązań. Właśnie odwrócił
głowę, by powiedzieć coś Williamo-wi. Twarz miał jak wyciosaną z kamienia.
Uniósł wzrok w górę i spojrzał prosto w jej oczy. Widok ponurej i zawziętej twarzy sprawił,
że opuściła ją odwaga. Zrozumiała, że nie jest w stanie tego znieść.
Nie może być tylko obowiązkiem na jego barkach! Przez całe dzieciństwo była ciężarem dla
swoich rodziców i, do jasnej cholery, nie pozwoli, by teraz znowu ona sama lub jej dziecko było
ciężarem dla kogokolwiek.
Wyprostowała ramiona, odwróciła się od okna i spojrzała na ślubną suknię, wciąż wiszącą
na drzwiach szafy.
Na pewno można ją oddać do sklepu, jeśli nie była używana. A jeśli nie, zapłaci za nią. Za
kwiaty i przyjęcie też. O Boże, przecież tylu ludzi tam czeka, a ona ich zawiedzie...
Nie! To nie może jej powstrzymać od zrobienia tego, co powinna. Gideon jej nie chce.
Dawno temu powiedział jej, że nie ma nic do zaofiarowania. Dlaczego mu wtedy nie uwierzyła?
Rozległo się pukanie i w drzwiach ukazała się głowa Willa.
- Beth? Mogę wejść?
- Tak, proszę - powiedziała pozbawionym emocji głosem.
Wbiegł lekko po schodach i stanął jak wryty.
- Beth, nie jesteś gotowa!
- To prawda. - Zcisnęła dłońmi skraj bluzki i przełknęła ślinę. - Will, chcę rozmawiać z
twoim ojcem.
- On już jest w kościele.
- Proszę.
Spojrzał na nią bezradnie.
- Nie mogę przecież wejść i wyciągnąć go stamtąd. Czy mam mu coś przekazać?
- Tak. Powiedz mu, że nie mogę za niego wyjść.
- Co??? Beth, nie wygłupiaj się, co to znaczy? Dlaczego?
- Wolałabym powiedzieć o tym jemu.
Chłopak zaklął i szybko zbiegł po schodach.
W chwilę pózniej usłyszała cięższe kroki na metalowych stopniach i pojawił się Gideon,
Przyjrzał się jej badawczo, potem przesunął wzrokiem po wiszącej na szafie sukni i znowu
utkwił w niej oczy.
- Beth? Myślałem... O co chodzi?
- Przez całe życie byłam ciężarem - powiedziała spokojnie. - Ostrzegłeś mnie dawno temu,
że się ze mną nie ożenisz...
- Ale to co innego. Jesteś...
- Nie. Nie ma żadnej różnicy. Po prostu teraz chodzi o dwie osoby, a to jeszcze większy
ciężar i większa odpowiedzialność. Nie mogę ci tego zrobić, ani naszemu dziecku. Nie pozwolę,
by dorastało tak jak ja, przy rodzicach, którzy wpadli w pułapkę niechcianego dziecka i
odpychają je od siebie.
- Nie odepchnę dziecka. O czym ty mówisz?
Roześmiała się smutno.
- Dziecka może i nie, ale mnie... Muszę być chciana, a jeśli nie... - urwała, nie mogąc mówić
dalej.
- Beth! Oczywiście, że jesteś chciana! O czym ty mówisz?
- Nie chcesz się ze mną ożenić...
- Ależ chcę!
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, nie chcesz. Ponosisz po prostu odpowiedzialność, a ja nie chcę od ciebie takiego
poświęcenia.
- Ponoszę odpowiedzialność... Beth, nie rozumiesz. Małżeństwo to zobowiązanie, a ja
traktuję moje obowiązki poważnie. Boję się poślubić ciebie, boję się, że cię zawiodę, że nie
zdołam dać ci tego, na co zasługujesz. Ale chcę tego, jeśli i ty tego chcesz, ponieważ cię kocham.
Potrzebuję cię i nie starczy mi już siły na to, by rozstać się z tobą. Oczy zaszły mu łzami, ale
zignorował je.
- Proszę, zastanów się. Wiem, że mnie nie kochasz, ale kiedyś sądziłaś, że tak, i może z
czasem... Wiem, że dzieciaki potrafią być straszne, ale kochają cię, Beth, i zrobią wszystko dla
ciebie... O Boże, kochanie, daj nam szansę, proszę. Daj mi szansę...
Stała jak skamieniała, zbyt zdumiona, by uczynić najmniejszy ruch.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że mnie kochasz? - wyszeptała.
- Bo sam nie wiedziałem. A może nie chciałem się do tego przed sobą przyznać, dopóki Will
nie wszedł do kościoła i nie powiedział mi, że za mnie nie wyjdziesz. Wtedy dostałem obuchem
w głowę. Uciekałem przed prawdą, chowałem się za odpowiedzialnością jak za tarczą, żeby nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]