[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie, dziękuję.
Po kolacji Carey powiedziała: - Co to za sprawa, o której chciałeś porozmawiać, Marsh? Palił krótkie,
grube cygaro i nie odpowiedział.
- Hej, słuchaj, odwołałam bardzo ważną randkę, na którą byłam umówiona na dziś wieczór, więc nie
spławiaj mnie tym swoim spojrzeniem agenta.
Wyjął cygaro z ust i przyjrzał mu się. A potem odezwał się nagle:
- Mam pięćdziesiąt sześć lat i jestem kaleką... i nie próbuj wciskać mi kitu, że szpotawa stopa nie jest
kalectwem, spróbowałabyś sama ciągać ją za sobą przez parę dni. Zdecydowałem się swego czasu na
małżeństwo i zrujnowałem je. Ale mam też lepszą stronę, jestem bogaty, na swój skromny sposób
potężny. Nie uprawiam hazardu, nie piję zbyt wiele i nie pieprzę się z każdą ładnie wyglądającą
dupeczką, jaka się nawinie. Jestem uprzejmy, hojny i czysty. Nic
Grzesznicy
mnie nie obchodzą tak zwane problemy czarnych i chcę, żebyś wyszła za mnie za mąż. Carey
popatrzyła na niego zdumiona. - Co?
- Dobrze słyszałaś. Chcę się z tobą ożenić. Jesteś bardzo sprytną dziewczyną, powinnaś skorzystać z
takiej okazji - starał się być zabawny, ale sposób w jaki darł liście z cygara dowodził, iż mówił poważnie.
Carey zdobyła się na opanowanie. Nigdy nie przyszło jej nawet do głowy pomyśleć o Marshallu w
kontekście romansu. Przez siedem lat był dla niej uosobieniem szefa i przez cały ten czas podpatrywała
go, uczyła się od niego i wywindowała się ze stanowiska głupiutkiej sekretarki do pozycji, jaką
zajmowała dzisiaj.
- Nie musisz odpowiadać mi od razu - powiedział. - Przemyśl to bez pośpiechu. Wiem, że dla ciebie to
szok, ale myślałem o tym już od roku. Pasowalibyśmy do siebie. Jeśli chcesz, mogę się pozalecać do
ciebie, zaprosić cię do restauracji, posyłać ci kwiaty, choć Bóg jeden wie, że jestem już trochę za stary
na to wszystko. Ale zrobię to, jeśli tego zechcesz.
Położyła swoją drobną rękę na jego dłoni. - Bardzo mi pochlebiłeś, Marsh. Brakuje mi słów. Nigdy nie
przypuszczałam, to znaczy, chcę powiedzieć, o, Boże, mówiłam ci, że brakuje mi słów.
Wstał. - Przemyśl to. Porozmawiamy o tym pózniej, albo wcale. To będzie zależało od ciebie.
Odszedł kuśtykając i przyłączył się do grupy otaczającej Maxa Thorpe'a.
- Przepowiadam ci - mówił Max do Natalie Allen - jeszcze dwoje ślicznych dzieci, niewykluczone, że
blizniąt i bardzo dużo podróży; wydaje się, że stale jesteś w drodze. Wygląda na to, że ty i Clay
będziecie mieli długie i szczęśliwe wspólne życie.
Natalie wyrwała rękę i ukryła irytację pod uroczym uśmiechem. To wcale nie było to, co chciała
usłyszeć.
- Kto następny? - zapytał Max, bawiąc się wybornie. - Może ty? - zwrócił się do Sunday.
Zaczęła protestować, ale została popchnięta ku Maxowi przez rozentuzjazmowaną Dindi.
- Masz bardzo delikatne ręce - zauważył. - Nie jesteś zamężna, ale chyba byłaś. Tak, widzę nieomylny
znak, że byłaś. Nie było to szczęśliwe małżeństwo. Widzę oznaki wielkiego stresu... bardzo wielkiego
stresu. Twoi rodzice nie żyją... katastrofa... być może lotnicza? Jesteś samotna, jesteś bardzo spokojna.
Widzę wielu kochanków i ponowne małżeństwo.
Sunday siedziała bez ruchu i uważnie słuchała. Ten człowiek był niesamowity. Wiedział wszystko.
Zupełnie zapomniała, że inni też tego słuchają.
- Masz rację - wyszeptała. - Co jeszcze widzisz? Czy będę szczęśliwa?
Dziwna osoba, pomyślał Max. Zwykle pytano go: Czy czekają mnie duże pieniądze, sława, sukces!
- Musiałbym sporządzić wykres, żeby móc odpowiedzieć na to - powiedział. - Ale widzę bardzo mocną
linię kariery, fantastyczny sukces. Widzę... list, list. Nie wolno ci zignorować listu. Linia życia złamana...
nie, nie, nie, chciałem powiedzieć, małżeństwo  zamilkł nagle. - Nic więcej nie widzę.
- Och, proszę! - zastanawiała się, czy Paulo nie zostawił jakiegoś listu, na który z takiego czy innego
powodu nie natrafiła. Znowu wyciągnęła rękę do Maxa. - Proszę powiedzieć mi coś więcej.
Oczy zaszły mu mgłą i bolała go głowa. Zdarzało się to wówczas, gdy zbyt się zagalopował. Z tą
dziewczyną posunął się stanowczo za daleko. Nie powinien był za nic wspomnieć o przerwanej linii
życia. Jak dziwna była ta moc, którą posiadał.
- Przykro mi, moja droga. Nic więcej. Niczego więcej nie widzę.
Charlie zauważył, że była zdenerwowana i przerwał zgromadzenie wokół Maxa, opowiadając
dykteryjkę. Pózniej, kiedy wszyscy wrócili do drinków, poszedłjej poszukać. Widział, jak wymknęła się
na patio.
Stała przy basenie, ale kiedy ruszył w jej stronę, pojawił się Branch. Stojąc w cieniu, przez chwilę
widział, jak rozmawiali swobodnie, a potem odwrócili się i wrócili do domu.
Charlie szybko wszedł do środka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl