[ Pobierz całość w formacie PDF ]
musiał od razu robić awantury, i też mu swoje wykrzyczałam. To go jeszcze bardziej
rozsierdziło. Tak, że musiał się wyładować, trzaskając drzwiami od łazienki. Szyba
w drzwiach rozsypała się w drobny mak. Nie miał zamiaru tego sprzątać. Po prostu
jak zwykle wyszedł. Wiadomo, do kogo. Posprzątałam więc sama, a winę za to całe
zajście na stres i jego zmęczenie zrzuciłam. Oczywiście gdy wrócił, przepraszał mnie
bardzo, ale to bardzo. O malowaniu już żadne z nas nie wspomniało. Drażliwy temat.
Lepiej omijać. Stary przyznaje, że zna trochę inną wersję tej historii. Naturalnie
trzyma stronę Tomka, a ja jestem tą złą, która chciała zakłócić spokój ukochanemu
chłopcu. Oj, chyba ktoś tu mnie jednak nie lubi, chyba tu komuś przeszkadzam.
Czyżbym była przeszkodą w zdobyciu Tomka? Jestem święcie przekonana, że
Tomasz go nie tknął. Nie jestem jednak taka głupia, by wierzyć, że Stary niczego od
niego nie chce za pomoc i wprowadzenie w wielki świat, na salony, na to targowisko
próżności. Doskonale wiem, że ma na niego ochotę i tylko udaje, że mnie lubi i ceni.
I to naprawdę wspaniale, że się tak kochamy! Tu wspaniale, tu się cieszy, trzyma za
nas kciuki, ale pewnie już dawno, już na wstępie przedstawił Tomkowi swoją wizję
miłości. Wielkomiejskiej, wolnej, nowoczesnej…
Świeży chleb. Kanapki z pomidorem. Proste rzeczy smakują najlepiej. Ten smak,
ten zapach, mięsistość chleba. Jemy, słuchamy radia i czytamy gazety. Dziura
budżetowa, niesprawny system emerytalny, in vitro, aborcja, kolejna operacja
plastyczna aktorki serialowej i fochy diwy Victorii, piosenkarki wielkiej, podczas
charytatywnego koncertu. Nie dość, że występowała za darmo, to jeszcze nie zastała
w garderobie ręczników w ulubionym kolorze, a meble nie były rozmieszczone
zgodnie z zasadami feng shui, więc powiedziała, że nie zaśpiewa. Pomogło dopiero
przemeblowanie i interwencja reżysera koncertu.
– To i tak nic. Ona podobno widzi duchy, a gdy widzi, to nie chce śpiewać! Nie
i koniec – komentuje rozbawiony Tomasz.
– Chyba jej się w głowie od nadmiaru botoksu poprzewracało – kwituję.
– Ale ona podobno często te duchy widzi. Emek mówi, że krążą już o tym legendy.
Że kiedyś nawet egzorcystę wezwała, żeby oczyścił scenę, stworzył jej odpowiednią
aurę, zanim zacznie koncert.
– To ja współczuję jej menedżerowi.
– Podobno fajny chłopak. Tak się mówi na mieście.
Tomasz wstaje, majtki poprawia, podciąga, zagląda do lodówki.
– Chyba jeszcze zjem. Chcesz?
– Nie, dzięki.
Kroi chleb, pomidory, słyszę uderzenia noża o drewnianą deskę, przerzucam
z szelestem kolejne kolorowe strony pełne uśmiechniętych twarzy, wyzywających
póz, krzykliwych stylizacji.
– Kurwa!
– Skaleczyłeś się?
– Kurwa! – powtarza, powtarza wściekle, zdziera teatralnym gestem naderwane
sreberko, złotko z margaryny, zbija w kulkę i tą kulką we mnie ciska. – Ile razy
mówiłem, prosiłem, żeby to zrywać całkiem, do końca? Co to są za zwyczaje?! –
wścieka się, rzuca, a w moim żołądku wszystko, co zjadłam, kotłuje się, przewala,
fikołki robi.
– Jeju, przepraszam, zapomniałam…
– Jak tak można nie zrywać?! – W ogóle mnie nie słucha, po kuchni się miota.
– Chyba nie ma powodu tak się wściekać przez głupie sreberko – próbuję mówić
spokojnie, nie dać się sprowokować. – Ty też robisz różne rzeczy, które mnie
wkurzają, ale awantur jakoś nie wszczynam.
Odpowiedzią mnie nie zaszczyca. Otwiera za to zamaszyście lodówkę i wrzuca
tam margarynę. Już ma zatrzasnąć drzwi, ale nie. Nie zatrzaskuje. Otwiera szerzej
i półkę na jajka wskazuje, gdzie lakiery do paznokci trzymam.
– I te twoje lakiery! Pół lodówki kolorów, lakierów! I co? Cztery warstwy? Cztery!
Tysiąc warstw! I malujesz godzinę te paznokcie! Godzinę! No godzinę! – Znów się
rzuca, wścieka, półką z lakierami potrząsa.
– Uspokój się! Uspokój! Co w ciebie wstąpiło?!
– Wkurwiasz mnie i tyle. – Wskakuje do łóżka, kołdrą szczelnie się okrywa i nie
mówi do mnie już nic.
Cała się trzęsę. Telepie mną jak w febrze, jakbym ze trzy mocne kawy wypiła, a to
dopiero pierwsza. No to magnez. Dwie tabletki. Biorę kubek z kawą ze stołu, żeby się
napić, popić, skołatane nerwy ukoić. A tu trach. Ręka się trzęsie, kubek przechyla
i czarna gorąca ciecz bezpośrednio wylewa się na moją cipkę. Wydaję krótki wrzask,
lecę do łazienki, po drodze sukienkę ściągam, zdzieram. I lecę. Lecę swoją cipkę
ratować, od poparzeń schłodzić, to pieczenie jakoś złagodzić.
Puszczam na nią
lodowaty strumień wody. Zapach kawy z siebie zmywam. Skóra cała czerwona,
rozpalona. Łzy po policzkach już sobie płyną. Oczywiście z nerwów, nie dlatego że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]