[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pierwsze: przebywa w domu opieki Anderson Arms, w Gretna. Właściwie znalazła ją moja nowa
przyjaciółka, Jennifer, szukając materiałów do reportażu. Ona mówi, że pani Arnogne zgodziła
się porozmawiać z tobą.
- Och, Harry! - Annie, zachwycona faktem, że oczekiwane informacje nadeszły w
najbardziej odpowiedniej chwili, zarzuciła mu ręce na szyję i ucałowała w policzek. - Jesteś
cudowny! - dodała. - Tyle ci zawdzięczam.
%7ładne z nich nie zauważyło, że w tej chwili do klubu wszedł Jake.
- Myślę, że Jake jest w biurze - powiedział Harry, gdy Annie odsunęła się i patrzyła na
niego z uśmiechem. - Jeśli chcesz pojechać do Gretna po południu, możesz wziąć mój samochód.
Za kilka minut przyjedzie po mnie Jenny. Kiedy wrócisz, po prostu zaparkuj na zwykłym
miejscu.
Gdy wsiadała do samochodu Harry'ego, nie zauważyła na parkingu auta Jake'a. Kierując
się w stronę autostrady, myślała jak fatalistka: co będzie, to będzie.
Przejeżdżając przez most, miała mieszane uczucia. Za jakieś pół godziny stanie twarzą w
twarz z Marie Arnogne, w której odnalezienie zdążyła zwątpić. Teraz, kiedy Harry ją znalazł,
będzie musiała wysłuchać wszystkiego, co ta kobieta ma do powiedzenia.
Może ją pamięć zawiedzie, ostrzegała siebie. Ale jeśli nie, może powtórzy to, co mówił
Harold Dorsey. A właściwie, co chcesz usłyszeć?
Chcę usłyszeć, że wszyscy mylili się w ocenie Solagne, że piękna piosenkarka nie była
latawicą. Chcę usłyszeć, że była kochającą matką, pomyślała, i nie zrozumianą żoną, którą
skrzywdził zły los. Chcę, żeby pani Arnogne oczyściła imię mojej matki i przekonała mnie, że
mogę prowadzić takie życie, jakiego pragnę.
Nie zamierzała rezygnować z kariery, ale chciała spędzić życie u boku Jake'a.
Parkując samochód w cieniu wielkiego dębu, przed niskim, ceglanym budynkiem, czuła
ucisk w gardle. Nic się nie dzieje, pomyślała, podchodząc z obawą do podwójnych, oszklonych
drzwi. To tylko moje wszystkie nadzieje i cała rozpacz.
Ku jej zdumieniu recepcjonistka zdawała się czekać na nią.
- Tak, pani Arnogne nie mówiła o niczym innym - oświadczyła z radością. - Cieszy się, że
córka jej starej przyjaciółki przyjeżdża w odwiedziny.
Słowo  przyjaciółka" dzwięczało w uszach Annie, gdy szła za recepcjonistką długim,
wyłożonym kafelkami korytarzem do pokoju pani Arnogne, który dzieliła z czterema starszymi
kobietami.
- To jest pani Marie Arnogne - poinformowała ją kobieta, wskazując gestem głowy
szczupłą, delikatną staruszkę o ostrych, galickich rysach, siedzącą przy oknie. - Proszę podejść.
Ona czeka na panią.
Annie zrobiła krok, potem następny. Marie Arnogne uniosła głowę i w jej wyblakłych
oczach pojawił się błysk.
- Och, to ty - powiedziała, wyciągając ręce. - Jesteś taka podobna do mamy, wszędzie
bym cię poznała. Podejdz, proszę, i usiądz. Przepraszam, ale zajęłam najlepsze krzesło.
Annie podeszła jak lunatyczka i ujęła ręce kobiety. Choć małe i delikatne, były
zdumiewająco silne.
- Dziękuję - zaczęła z wahaniem - za to, że pozwoliła mi pani przyjść.
- Ach, dlaczego by nie? - Kobieta ze smutnym uśmiechem potrząsnęła głową. - Mała
Annie... tak cię zapamiętałam... mała i pyzata, z miękkimi blond włoskami, jak aniołek. Teraz je
rozjaśniasz, prawda? Tak jak twoja matka. I jesteś tak samo piękna.
Bez wątpienia była gospodyni matki była sentymentalna.
- Czy to znaczy, że mieszkałam z matką w Oakleaf?
- zapytała.
- Przez kilka miesięcy, dopóki nie przyjechał twój ojciec, żeby cię zabrać. - Przez twarz
kobiety przemknął cień. Ta informacja Harolda Dorseya potwierdziła się. - To się stało, kiedy
Solange była w pracy - dodała. - Twój ojciec przyjechał z policjantem i zaświadczeniem z sądu o
przyznanym mu prawie do opieki nad tobą. Musiałam jej pózniej wyjaśnić, co się stało.
Z tonu kobiety można było wywnioskować, jak bardzo załamana i bezbronna była
wówczas matka Annie. Dziewczyna mogła sobie wyobrazić, jak gospodyni bierze w ramiona
szczupłą piosenkarkę o złamanym sercu i na próżno próbuje ją pocieszyć.
- Tęskniła za mną? - zapytała Annie, czując się głupio, ale wiedząc, że musi usłyszeć
odpowiedz. - Wiem, że to głupie pytanie, ale nigdy pózniej jej nie widziałam. Nawet nie
pamiętam...
- Biedactwo. - Marie Arnogne ze współczuciem poklepała ją po ręce. - Po tylu latach to
nie jest żadna pociecha, ale twoja matka była ci bardzo oddana. Poza muzyką byłaś jej całym
życiem. Kiedy zabrał cię ojciec, złamało jej to serce.
- W takim razie... dlaczego po mnie nie przyjechała?
- Nie sądzę, żeby mogła to zrobić. Twój ojciec dostał wyrok sądu. Zresztą to było dawno
temu. Wydaje mi się, że sąd nie patrzył łaskawie ani na jej zawód, ani na fakt, że opuściła
uczciwego mężczyznę, twego ojca, z własnej woli.
Annie zamknęła oczy, przypominając sobie słowa Harolda Dorseya:  co noc inny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl