[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znajdzie legowisko i jadło. Dzielnica wydaje mu
się przyzwoita  wyłączywszy część jej
mieszkańców-pijaków, z których można by
89/161
pooczyszczać rynsztoki. Nie było z niego byna-
jmniej takie znów bardzo rogate diablisko, umiał
czasem mówić do rzeczy, miał w sobie nawet
odrobinę zalotności, wypielęgnowany przedziałek
z boku głowy, parę ładnych krawatów i jedną parę
trzewików, zawsze na niedzielę wyczyszczonych
do glansu. Poza tym kuty na cztery nogi, pewny
siebie i pełen kpiarskiej werwy paryskiego robo-
ciarza, zaprawionej gadatliwością, która przy jego
szczenięcym wyglądzie miała jeszcze wdzięk.
Oboje zaczęli sobie oddawać nawzajem nie-
zliczone przysługi w hotelu Boncoeur. Coupeau
chodził dla niej po mleko, załatwiał jej sprawunki,
odnosił paczki z bielizną; często wieczorami, gdy
wcześniej niż ona wrócił z pracy, chodził z dziećmi
na spacer na zamiejskie bulwary. Gerwazyna, że-
by mu się odwzajemnić za tyle grzeczności, za-
chodziła do ciasnego pokoiku na poddaszu, w
którym sypiał, dbała o jego ubranie, przyszywała
mu guziki u spodni, łatała płócienne kurtki. Ich
wzajemne stosunki ułożyły się na stopie wielkiej
zażyłości. Gdy Coupeau u niej gościł, Gerwazynie
nigdy nie było nudno, bawił ją swoimi piosenkami i
bzdurkami znoszonymi z miasta, tym nieśmiertel-
nym blagierstwem przedmieść paryskich, wciąż
jeszcze stanowiącym dla niej wielką nowość. A on,
ocierając się o nią przy byle sposobności, zapalał
90/161
się coraz bardziej. Był w niej zadurzony  i to
jeszcze jak! Zaczynało mu to już ciążyć. Zmiał się
nadal, ale nie tak swobodnie jak dawniej, czuł się
tak skrępowany, że przestawało go to wszystko
bawić. Dalej urządzał różne kawały, na przykład:
nie mógł spotkać się z nią, żeby nie zawołać:
 Kiedyż wreszcie?" Gerwazyna wiedziała, co to
znaczy, i obiecywała mu w odpowiedzi, że na
święty nigdy. Wówczas zaczynał się z nią przeko-
marzać, przychodził z nocnymi pantoflami w ręku,
jakby się do niej wprowadzał. %7łartowała z tego;
dzień za dniem upływał jej w spokoju, przestawała
się nawet rumienić wśród jego ciągłych łobuzers-
kich aluzji, którymi ją oplątywał. Byle nie był bru-
talny, to wszystko inne mu wybaczała. Raz tylko
pogniewała się: kiedy chcąc ją gwałtem
pocałować wyrwał jej parę włosów.
W ostatnich dniach czerwca Coupeau
postradał swoją zwykłą wesołość. Bywał coraz
częściej zmieszany. Gerwazyna, zaniepokojona
pewnymi jego spojrzeniami, na noc zamykała się
na trzy spusty. Potem po dąsach, które trwały od
niedzieli do wtorku  nagle we wtorek wieczorem
Coupeau zapukał do niej koło jedenastej. Nie chci-
ała mu otworzyć, ale głos jego był tak łagodny
i płaczliwy, że w końcu odsunęła komodę, która
przesta wiona była pod same drzwi. Gdy wszedł,
91/161
pomyślała, że jest chory, taki wydał się jej blady;
oczy miał zaczerwienione, twarz zszarzałą. Stanął
na środku pokoju coś bełkocąc i potrząsając
głową. Nie, nie - nic mu nie jest. Płakał od dwóch
godzin u siebie na górze; płakał jak dziecko,
wciskając twarz w poduszkę, żeby sąsiedzi nie
usłyszeli. Już trzecią noc nie może wcale zasnąć.
Tak dłużej być nie może.
- Niech pani posłucha, pani Gerwazyno 
powiedział z gardłem tak zaciśniętym, jakby za
chwilę miał znowu wybuchnąć łzami.  Trzeba z
tym raz skończyć, prawda?... Po prostu pobierze-
my się ze sobą. Bardzo tego pragnę, jestem zde-
cydowany.
Gerwazynę ogromnie to zaskoczyło. Minę mi-
ała niezmiernie poważną.
 Ależ, panie Coupeau  szepnęła  co panu
z tego przyjdzie? Nigdy a nigdy pana o to nie
prosiłam, pan wie dobrze... Nie odpowiadało mi
to  i już. Ot! nie, nie, mówię teraz zupełnie
poważnie; mech się pan zastanowi, proszę.
Ale on w dalszym ciągu trząsł głową na znak,
że postanowienie jego jest niezachwiane. Prze-
myślał wszystko. Zeszedł do niej, bo musi dziś
mieć noc spokojną. Chyba nie dopuści, żeby wrócił
do siebie na górę i znowu się zapłakiwał! Jak tylko
92/161 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl