[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Od chwili gdy cię ujrzałem w tamtej zmysłowej sukni, bardzo cię pragnąłem, ale
nawet wtedy czułem do ciebie więcej niż przelotne pożądanie mężczyzny do nie-
zwykle seksownej kobiety.
- Skąd wiesz?
Posłał jej spojrzenie pełne frustracji.
- Miałem wątpliwości, czułem konsternację, niepokój. I coś jeszcze. Po raz
pierwszy w życiu nie wiedziałem, co dokładnie czuję, i ta utrata kontroli wywoły-
wała we mnie gniew. I owszem, podejrzewałem, że jesteś bardziej doświadczona
niż w rzeczywistości, ale kobieta, którą porwałem, okazała się zupełnie inna od te-
go, czego się spodziewałem. Byłaś ciepła i troskliwa; po wypadku nalegałaś, by się
R
L
dowiedzieć, jak się czuje przewodniczka, i wysłałaś jej nawet kwiaty. A tak przy
okazji, to jedna z moich najlepszych agentek. - Zawahał się. - Bardzo chciałbym
móc ci powiedzieć, kiedy zaczęła się miłość, jak do tego doszło, ale to uczucie po-
jawiło się tak szybko i nieoczekiwanie, kradnąc me serce, nim sobie zdążyłem zdać
sprawę z zagrożenia. Nawet po tym, jak się kochaliśmy, sądziłem, że jestem bez-
pieczny. Aż do czasu twojego porwania przez Gastana, kiedy wyglądało na to, że to
on rozdaje wszystkie karty. Wiedziałem, że jeśli nie uda mi się ciebie uratować,
umrę jako człowiek samotny.
Te proste słowa i ton głosu, jakim zostały wypowiedziane, niemal zaspokoiło
desperackie pragnienie Lexie. Pragnienie, by ją przekonał do prawdziwości swych
uczuć.
A jednak nadal nie do końca śmiała mu uwierzyć. Zamiast tego odwróciła się
i otworzyła drzwi, mówiąc przez ramię:
- Lepiej wejdz do środka. Co prawda mamy tu lato, ale tobie z pewnością jest
zimno po Moraze.
Co on sobie pomyśli o jej domku? Wszedł za nią do środka, zamykając za so-
bą drzwi. Lexie stała w milczeniu, gdy tymczasem on omiótł spojrzeniem niewielki
salon, z którego wychodziło się na kamienny taras.
- Wygląda jak ty - powiedział w końcu Rafiq, po czym odwrócił się i
uśmiechnął do niej. - Ciepły i praktyczny, a jednak pełen uroku i charakteru. Kiedy
się przekonałaś, że mnie kochasz?
- Pewność zyskałam wtedy, kiedy sądziłam, że Gastano ma zamiar cię zabić.
Dlatego właśnie go kopnęłam; dotarło do mnie, że życie bez ciebie nie będzie miało
sensu.
Rafiq wyciągnął rękę. Ujęła ją i ich palce splotły się. Nie wziął jej jednak w
ramiona.
Zamiast tego powiedział niskim, nieprzejednanym głosem:
R
L
- Nienawidziłem Gastana za to, co uczynił mojej siostrze; pozbawił ją niewin-
ności i upokorzył tak, aż w końcu uwierzyła, że jest nic niewarta. Ale nie czułem,
bym uczynił to samo tobie po tym, jak się kochaliśmy. Czułem, jakby to była dla
mnie nowość, jakbym to robił po raz pierwszy w życiu, jakbym nagle zrozumiał cel
swego przyjścia na świat.
- Ja też tak się czułam - powiedziała cicho Lexie.
- Wiedziałem, że nie mogę tknąć Gastana w sposób zgodny z prawem. Praw-
dopodobnie mógłbym zaaranżować zamach, ale to uczyniłoby ze mnie równie złe-
go człowieka, jak on.
- Nieprawda.
Wzruszył ramionami.
- Tak uważałem. Ale pragnąłem, aby zapłacił za to, co zrobił. I żeby już żadna
niewinna osoba nie ucierpiała z jego rąk. Aby to zrobić, musiałem go sprowadzić
na Moraze. Nie zdawałem sobie natomiast sprawy z tego, że ty także się zjawisz ani
że ma cię zamiar poślubić.
Lexie kiwnęła głową.
- A więc zwabiłeś go tam.
- Ale potem postanowiłem ciebie z tego wyłączyć, mając nadzieję, że roz-
wścieczy go to na tyle, by pokazał w końcu prawdziwą twarz. - Rafiq uśmiechnął
się ponuro. - Cóż, tak sobie przynajmniej wmawiałem. Prawdziwym powodem było
to, że nie potrafiłem znieść myśli, iż Gastano z tobą rozmawia, całuje cię, kocha się
z tobą. Ukartowałem więc ten wypadek.
Lexie uniosła brwi, starając się ukryć radość, jaką wywołały jego słowa.
- Jesteś przebiegły.
- Nie spodziewałem się jednak, że Gastano ukradnie helikopter i sterroryzuje
pilota, by móc polecieć do zamku. - Odetchnął głęboko. - No dobrze, skoro już
wszystko ci powiedziałem, to czy uczynisz mnie szczęśliwym człowiekiem i wyj-
dziesz za mnie?
R
L
Lexie poczuła w oczach łzy.
- Chciałabym, ale muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o mojego ojca; nie wiesz,
kim on jest...
- Oczywiście, że wiem - powiedział spokojnie Rafiq.
Spojrzała mu w oczy, po czym uśmiechnęła się blado.
- No tak, oczywiście, że wiesz. Ale czy to naprawdę przemyślałeś? Jeśli się
pobierzemy, wszyscy na Moraze odkryją, że mój ojciec był potworem.
- Niech sobie mówią, co chcą. To nie będzie mieć żadnego wpływu na nas -
oświadczył z taką pewnością siebie, jaką dają lata rządzenia krajem. - Nie dbam o
to, czy ktoś będzie osądzał cię według czynów ojca; obchodzisz mnie tylko i wy-
łącznie ty. Jeśli za mnie wyjdziesz, Lexie, będę cię kochał i wielbił przez całe
wspólne życie, aż do końca swoich dni. %7ładne z nas nie jest w stanie zmienić prze-
szłości, ale razem możemy stworzyć przyszłość, która pozwoli wspomnieniom po-
zostać tam, gdzie ich miejsce.
Uśmiechnęła się do niego. Jej serce przepełniała bezgraniczna radość.
- W takim razie tak zróbmy.
- No dobrze - powiedziała księżna Jacoba Considine, marszcząc brwi. - Obróć
się.
Lexie posłusznie się obróciła. Wraz z nią zawirował kremowozłoty jedwab
sukni ślubnej.
Jacoba zlustrowała ją uważnie wzrokiem kobiety znanej w świecie z doskona-
łego gustu.
- Wyglądasz po prostu olśniewająco. Rafiq zemdleje, kiedy cię zobaczy.
- On nie ma w zwyczaju mdleć - uśmiechnęła się szeroko Lexie. - Ale jestem
pewna, że go zatka.
Jacoba zerknęła na zegarek.
R
L
- No dobrze, pora się zbierać, siostrzyczko - oświadczyła wesoło. - Mamy do-
kładnie trzy godziny, nim mój syn oznajmi, że znowu jest głodny.
Wyszły razem z garderoby do pomieszczenia, gdzie książę Marco, szwagier
Lexie i jej daleki kuzyn, czekał, by poprowadzić ją do ołtarza.
Znacznie pózniej, w pawilonie, z którego rozciągał się widok na roziskrzoną
gwiazdami lagunę, Lexie spojrzała na męża.
- Chodz tutaj - powiedział, wyciągając rękę i obrzucając ją spojrzeniem, jakie
zawsze sprawiało, że jej puls przyspieszał. - Mówiłem ci już, jak cudownie dzisiaj
wyglądałaś, kiedy szłaś do mnie przez katedrę?
Uśmiechnęła się drżąca, pełna wyczekiwania. Nie kochali się od jej przyjazdu
na Moraze, a czas spędzony osobno zaostrzył głód, czyniąc go czymś bliskim de-
speracji.
- Jeszcze nie - odparła, idąc ku niemu po podłodze zasłanej płatkami tropikal-
nych kwiatów.
W powietrzu unosił się ich ciepły, zmysłowy zapach.
Ujęła w dłonie jego twarz i w oczach ujrzała błysk pożądania. Poczuła abso-
lutną pewność, że to początek długiego i szczęśliwego wspólnego życia.
R
L
[ Pobierz całość w formacie PDF ]