[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kami, tak jak w przypadku jego sióstr.
Po zrobieniu rekonesansu zasiadł przed komputerem. Praca była dla niego nad-
rzędną wartością. Nauczył go tego dziadek. Dzięki pracy mógł żyć tak, jak chciał, mieć
to, na co miał ochotę.
Jeśli ludzie nie lubili go za pracowitość, to ich problem.
R
L
T
Neely Robson też go nie lubiła. Zresztą z wzajemnością.
Nie mógł się doczekać, aż ona spakuje swoje manatki i wyprowadzi się stąd z całą
swoją menażerią.
Wyszedł na zakupy. Miał nadzieję, że kiedy wróci, zastanie pakującą się lokatorkę.
Ekslokatorkę.
Neely cały dzień opracowywała w myślach propozycję, którą zamierzała złożyć
Savasowi. Myślała o niej od momentu, gdy wyszła od Franka.
Może Frank miał rację? Może Savas żałuje dziś swojego zakupu. Może obudził się
nękany chorobą morską. Wiele by za to oddała!
W każdym razie spędziła trzy godziny w bibliotece publicznej, analizując stan
swoich finansów a potem zadzwoniła do matki w Wisconsin, aby przekazać jej, że przez
następne parę miesięcy nie będzie im się przelewało. Lara nie miała nic przeciwko. Nig-
dy nie zawracała sobie głowy pieniędzmi.
Potem Neely wróciła na barkę, gotowa na konfrontację z Człowiekiem z Lodu.
Złoży mu propozycję nie do odrzucenia.
Nie spodziewała się jednak, że gdy wejdzie do środka, stanie przed nią zupełnie
inny człowiek.
W ciągu siedmiu miesięcy, które przepracowała w firmie Grosvenora, ani razu nie
widziała Savasa w ubraniu innym niż garnitur. Czasem zdejmował marynarkę, pod którą
nosił idealnie wyprasowane koszule z długim rękawem. Raz, dosłownie raz, na budowie,
widziała go rozpiętego pod szyją, z poluzowanym krawatem. No a wczoraj wieczorem,
rzecz jasna, widziała go przemoczonego do nitki. Lecz nawet potem, gdy wyszedł spod
prysznica, miał na sobie elegancką koszulę i wyprasowane czarne spodnie. Jedynie zre-
zygnował z krawata.
Kiedyś powiedziała Maksowi, że Savas zapewne urodził się w garniturze i ze
spinkami przy mankietach.
Coś było na rzeczy. Savas nosił garnitur niczym zbroję. Jego aparycja była jedynie
odzwierciedleniem jego osobowości: wyniosłej, niedostępnej. W jego przypadku pano-
wała idealna zgodność między opakowaniem a zawartością.
R
L
T
Zatem kim był ten facet stojący na stopniach drabiny boso, w spranych dżinsach?
Neely stała jak rażona gromem. Podniosła wzrok i ujrzała muskularny tors opięty
wypłowiałym, czerwonym T-shirtem.
Dostrzegła przez chwilę nawet czarne włosy na jego brzuchu, podczas gdy właści-
ciel tego ciała malował ścianę nad oknem.
Neely zwilżyła usta. Głośno przełknęła.
Jej serce zaczęło galopować jak szalone. Ledwie mogła złapać oddech, aby zacho-
wać resztki spokoju.
Nadal walcząc z zawrotami głowy, pomyślała, że tacy są właśnie architekci. Mają
nad wyraz rozwinięty zmysł estetyczny, cenią piękno fizyczne... w budynkach, i jak wi-
dać, w swoim ciele.
Poczuła, jak płoną jej policzki. Z bólem oderwała wzrok od jego ciała i zamknęła
oczy.
Zrobiła krok do przodu, nadeptując przypadkiem na jednego z kotów.
- Mrrrrrrrauuu! - jęknął kotek.
- Ojej! - Neely krzyknęła, zatoczyła się, wreszcie upadła na sofę i otworzyła oczy.
Usłyszała, jak pędzel uderza o pokład i ujrzała Savasa, który zeskoczył z drabiny niczym
strażak pędzący do pożaru.
- Co do diabła...
- N-n-nic się nie stało - dodała pośpiesznie Neely.
- To dlaczego pani krzyczała? Co się stało?
- Naprawdę nic! - Nadal paliły ją policzki. Zebrała koty z podłogi, głaszcząc je de-
likatnie po główkach i sprawdzając, czy są całe i zdrowe.
Sebastian zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
- Doznała pani szoku na mój widok? Przecież ja tu mieszkam!
Neely przygarnęła kotki jeszcze bliżej swej piersi.
- Potknęłam się. I upadłam na kotki.
Spojrzał na nią podejrzliwie, a potem wzruszył ramionami. Neely dostrzegła, że w
podkoszulku jest jeszcze bardziej barczysty niż w garniturze.
- Powinna pani patrzeć pod nogi - poradził jej.
R
L
T
- Ewidentnie tak. - Nie zamierzała mu powiedzieć, dlaczego szła z zamkniętymi
oczami. Ukryła twarz w futerku naręcza kotów. Po chwili uniosła głowę i spojrzała na
niego. - Nie musi pan malować.
- Przecież to moja łódz. No, chyba że zaraz usłyszę, że to pani farba...
Neely zacisnęła usta.
- Tak się składa, że moja. Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że... - Wzięła głęboki
wdech, a potem wyrzuciła to wreszcie z siebie - chcę kupić tę barkę! Od pana.
Otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz nie dała mu dojść do słowa.
- Przecież tak naprawdę pan nie chce tej barki. Jeszcze dwadzieścia cztery godziny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl