[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czerwone i pokryte bliznami, z paznokciami obciętymi tuż przy skórze. Wydawały się o
dwadzieścia lat starsze od jej twarzy.
Rebeka zaniemówiła, oszołomiona jej otwartością i szczerością, jakiej dotąd
doświadczała tylko ze strony Connora Riordana. Patrzyła z mieszaniną zazdrości i odrazy
na ręce, które umiały uprawiać ziemię, piec, szyć i dzwigać ciężary. Nietrudno było się
domyślić, że życie Janet było zarazem ciężkie, fascynujące i bardzo mało podobne do
wszystkiego, co Rebeka dotąd znała. Nagle zapragnęła poznać je do głębi, a jej
zmęczenie gdzieś wyparowało.
- Edelston groził, że mnie będzie bić, i to często, ale też pisał wiersze na moją cześć. A
poza tym jest baronem - zaczęła niepewnie. Nie wiadomo dlaczego, chciała, żeby ta
kobieta ją rozgrzeszyła. Chciała także wiedzieć, co Janet myśli o złym małżeństwie
i o wygodnym życiu pędzonym przez kogoś, kto wątpi w jego wartość.
- Złota klatka to też więzienie - prychnęła Janet, przeświadczona o bezwartościowości
Edelstona. - Kiedy się ma szczęście, można w małżeństwie znalezć miłość, ale chłopu
rzadko na niej zależy, pojmujesz? Skoro może robić, co mu się podoba, to niby czemu
miałby kochać żonę? Byle tylko mógł rżnąć w karty, uganiać się za dziwkami i dogadzać
sobie z nimi. Zona to dla niego pieniądze na pijaństwo i dziwki. - Janet przerwała,
spojrzała na Rebekę, i z uśmiechem zadowolenia stwierdziła, że dziewczyna się nie czer-
wieni.
- Wiem, o co chodzi - potwierdziła Rebeka.
- Ale słyszałam, że jest coś takiego jak miłość, panienko, a kiedy Bóg zechce, to może na
nią trafisz i nie będzie cię to zbyt drogo kosztowało.
Rebeka skinęia głową. Pomyślała o rodzicach. Nie było tam wiele uczucia, raczej
wyrozumiałość i rozsądek. Czuła jednak, że jej przeznaczeniem jest coś innego, choć nie
potrafiłaby tego dokładnie określić.
- A gdzie właściwie Connor cię zabiera? - spytała Janet.
- Ja... ja jeszcze nie wiem. Nie chciał mi powiedzieć.
W oczach Janet błysnęła troska. Rebeka oblała się rumieńcem, bo własna odpowiedz
wydała się jej rozpaczliwie naiwna. A jeszcze kilka dni temu słowa  gdzieś daleko stąd"
całkiem byjej wystarczyły.
- Connor to porządny chłop, ale żadnemu nie można aż tak ufać.
- Jak tam, nakłaniasz Rebekę do buntu? - spytał Connor, wynurzając się zza kotary.
Obydwie wytrzeszczyły na niego oczy. Zniknęły podwinięte rękawy, zdarte obuwie,
ubiór stajennego. Zamiast nich nosił teraz dopasowane jasne spodnie, spod rozpiętego
surduta z pięknej brązowej wełny wyglądała kamizelka w złote i kremowe paski, a na no-
gach miał nowe, wyczyszczone do połysku buty. Bielutki jedwabny halsztuk, związany w
tradycyjny węzeł, zdobił szyję. Wjednej ręce trzymał parę brązowych, giemzowych
rękawiczek, a w drugiej - cylinder.
- Wyglądasz jak lord! - parsknęła Janet, ale w jej oczach widniał szczery podziw.
- Dziękuję ci, że mnie zaopatrzyłaś w ten strój. - W głosie Connora brzmiała serdeczność.
- Przecież kupiłam go za twoje pieniądze, a nie na kredyt - odparła.
Connor się roześmiał.
Rebekę wręcz onieśmieliła przemiana Connora. Prezentował się w wytwornym odzieniu
tak naturalnie, jak Maharadża w swojej skórze, a jego smukła, elegancko ubrana postać
wyglądała po królewsku, gdy tak stał z kapeluszem w ręku. Złote paski na kamizelce
podkreślały złote punkciki w jego oczach, a miękkie fałdy halsztuka uwydatniały zarys
podbródka i kości policzkowych. Troche ja to zaniepokoiło, bo nowy strój miał odwracać
od niego uwagę, a tymczasem w jakiś dziwny sposób wywoływał efekt wprost
przeciwny.
- Od tej chwili jestem Jonathanem Hazeltonem, akwizytorem, a ty będziesz moim bardzo
posłusznym siostrzeńcem imieniem Ned. Myślę, że pasuje do ciebie.
- Mam się przebrać za chłopca? - spytała z zaciekawieniem. Connor wiedział, że to się jej
spodoba.
- Tak, póki będziemy jechać karetką, musisz być chłopcem. Bądz teraz grzeczną
dziewczynką i pójdz z Janet do sypialni, żeby się przebrać.
W kilka minut Janet ściągnęła z niej suknię, a potem pomogła włożyć parę jasnych
spodni (trochę za dużych, co jednak pomogło zakryć bardzo kobiecą krągłość bioder) i
luzną białą koszulę. Janet aż stęknęła na widok jej piersi, lecz uspokoiła się natychmiast,
gdy tylko Rebeka narzuciła na ramiona obszerny płaszcz, który wystarczająco ukrył jej
dziewczęce kształty.
- A teraz trzeba coś zrobić z twoimi włosami - mruknęła Janet. - Connor, przynieś mój
koszyczek do robót!
Connor - a raczej pan Hazelton - pojawił się po chwili, posłusznie niosąc w ręku żądany
przedmiot.
Janet wyjęła nożyczki, którymi zamierzała ściąć Rebece włosy. I Connor, i Rebeka
jęknęli rozpaczliwie. Janet cisnęła nożyczki na podłogę.
- Och, do licha z wami! Przecież ona nie może stąd wyjść w takim stanie! Ma za dużo
włosów, żeby dało je się upchać pod czapką. Wysunęłyby stamtąd przy lada kichnięciu!
- Bardzo trzeba je skrócić? - spytała dzielnie Rebeka.
- Jakieś dziesięć centymetrów - uznała Janet. - Reszta zmieści się pod czapką, ot tak, a
końce trzeba spiąć i wsadzić za kołnierz koszuli. Może nikt nie będzie się im
przypatrywał z bliska.
Rebeka dzielnie skinęła głową i zamknęła oczy. Nożyczki szczęknęły kilkakrotnie i
złotorude kosmyki spadły do jej stóp. Janet zmiotła je do kąta, a potem zręcznie wcisnęła
włosy Rebeki pod czapkę.
- Wystarczy. Napijmy się herbaty, a potem ruszajcie w drogę. Uroczyście wyprowadziła
Rebekę z sypialni. Connor zatrzymał się na chwilę. Gdy upewnił się, że Janet i Rebeka są
już w kuchni, sięgnął po jeden z miedzianych kosmyków i wsunął go do kieszeni surduta.
- Dziękuję za herbatę, Janet, ale myślę, że czas nam w drogę - powiedział, kiedy dołączył
do nich. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl