[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To sprawka Tony Coxa, wydrukujcie to! - Połączenie się urwało.
Kevin odłożył słuchawkę i próbował zebrać myśli.
Dzisiejsze telefony to cholerne piekło.
Wziął notes i poszedł do przegródki Artura.
- Masz coś? - spytał Cole.
- Nie wiem - odparł Kevin. - Dzwoniła jakaś kobieta. Podała nazwisko i adres.
Powiedziała, że jej mąż był zamieszany w ten napad na furgonetkę, że oślepł od postrzału w
twarz i że to robota Tony Coxa.
- Cox? - wytrzeszczył oczy Artur. - Cox?
- Hej, Artur! - ktoś zawołał. Kevin odwrócił się zirytowany, że im przeszkadzają.
Był to redaktor działu miejskiego, Mervyn Glazier - krępy młody człowiek w
znoszonych zamszowych półbutach i zapoconej koszuli. Zbliżywszy się powiedział:
- Niewykluczone, że będę miał po południu coś na twoją kolumnę. Zanosi się na krach
jednego z banków. Nazywa się Cotton Bank of Jamaica, jego właścicielem jest niejaki Feliks
Laski.
Artur i Kevin popatrzyli na siebie.
- Laski? - spytał Artur. - Laski?
- Jezu Chryste! - wykrzyknął Kevin.
Artur zmarszczył brwi, podrapał się w głowę i powiedział z zadumą:
- Co się, do diabła, dzieje?
24
Niebieski morris ciągle jezdził za Tony Coxem. Kiedy wychodził z pubu, zauważył go
na parkingu. Miał nadzieję, że nie będą się wygłupiać i nie każą mu dmuchać w balonik.
Wypił trzy kufle piwa do kanapek z wędzonym łososiem.
Detektywi wyjechali z parkingu w kilka sekund po rollsie. Tony nie przejmował się
tym. Już ich raz dzisiaj zgubił i może to zrobić po raz drugi. Najłatwiejszy sposób to znalezć
prosty odcinek drogi i nacisnąć gaz. Jednakże wolał, aby myśleli, że im się nie zgubił, tak jak
dziś rano.
To nie będzie trudne.
Przejechał na drugą stronę rzeki i znalazł się w dzielnicy West End. Przedzierając się
przez ruch uliczny zastanawiał się, z jakiego powodu gliny go stale śledzą. Niewątpliwie chcą
go po prostu niepokoić. Jak to określają adwokaci? Nękanie. Wykombinowali sobie, że jeśli
mu długo deptać po piętach, to się zniecierpliwi i przez nieuwagę zrobi jakieś głupstwo. Ale
był to jedynie pretekst: prawdziwa przyczyna kryła się zapewne w politycznych rozgrywkach
Scotland Yardu. Być może zastępca komisarza do spraw kryminalnych zagroził, że odbierze
gang Coxa wydziałowi pierwszemu i przekaże go lotnej brygadzie, więc jedynka wzięła go
pod nadzór, bo chce się wykazać, że coś robi.
Dopóki nie zabierali się zbyt serio, Tony nie miał nic przeciw temu. Kilka lat temu
zdarzyło się, że zaczęli działać na serio. Wtedy firma Tony'ego znajdowała się pod orlim
wzrokiem wydziału kryminalno-śledczego z centrali na West Endzie. Tony miał urobionego
detektywa, który był przydzielony do jego sprawy. Pewnego razu nie przyjął jak zwykle
tygodniówki i ostrzegł Tony'ego, że gra jest skończona. Tony miał szanse wykaraskać się
tylko w jeden sposób - poświęcić kilku swoich żołnierzy. Razem ze swoim detektywem
wrobili pięciu opryszków średniego szczebla w sprawę o wymuszenie pieniędzy. Cała piątka
poszła siedzieć, prasa wychwalała wydział za wyrwanie Londynu ze szponów gangu, a interes
szedł normalnie. Niestety ten sam detektyw pózniej wpadł za podłożenie studentowi
haszyszu. %7łałosny koniec obiecującej kariery - pomyślał Tony.
Podjechał pod wielopiętrowy parking w Soho. Zatrzymał się przy wjezdzie, marudząc
przy odbieraniu biletu z automatu, i przyglądał się w lusterkach niebieskiemu morrisowi.
Jeden z detektywów wyskoczył z wozu i przebiegł przez ulicę, by mieć na oku wyjście dla
pieszych. Drugi znalazł w odległości kilku metrów miejsce do parkowania z licznikiem, skąd
mógł obserwować samochody wyjeżdżające z budynku. Tony kiwnął głową z zadowoleniem.
Wjechał na pierwsze piętro i zatrzymał rollsa koło kantoru, w którym siedział jakiś
nieznany mu młody człowiek.
- Nazywam się Tony Cox - przedstawił się. - Chciałbym, żebyś zaparkował mój wóz i
dał mi jedną z tych postawionych na dłużej maszyn, która dziś na pewno nie będzie odebrana.
Młodzieniec nastroszył się. Miał kędzierzawą, poczochraną czuprynę i wystrzępione,
poplamione smarami dżinsy.
- Nie mogę tego zrobić, przyjacielu - oświadczył.
- Nie lubię się powtarzać, synu - rzekł Tony i zastukał niecierpliwie butem. - Jestem
Tony Cox.
Młody człowiek roześmiał się. Wstał i starając się nie okazywać rozbawienia,
powiedział:
- Nie obchodzi mnie, kim jesteś, ty...
Tony trzasnął go wielką pięścią w żołądek. Rozległ się łomot podobny do walnięcia w
wypchaną pierzem poduszkę. Chłopak zgiął się wpół i pojękując z trudem łapał powietrze.
- Mam niedużo czasu, chłopcze - powiedział Tony.
Drzwi biura otworzyły się i wszedł starszy mężczyzna w czapeczce baseballowej.
- Co się tu dzieje? - spytał. - Ach, to ty, Tony. Masz jakieś kłopoty?
- Gdzieś się podziewał, kurzyłeś w sraczu? - rzucił opryskliwie Tony. - Potrzebny mi
zmyłkowy wóz, spieszę się.
- %7ładen problem - rzekł mężczyzna, zdejmując pęk kluczy z haczyka w azbestowej
ścianie. - Mam tu niezłe auto, ford granada, zostawiona na dwa tygodnie. Automatic. Trzy
litry pojemności, przyjemny brązowy kolor.
- Guzik mnie obchodzi, jaki ma kolor - przeciął Tony biorąc kluczyki.
- Tam stoi - mężczyzna wskazał głową. - Zaparkuję twoją gablotę.
Tony wyszedł z kantorka, wsiadł do granady i zapiął pas; odjeżdżając zatrzymał się
przy swoim aucie, w którym siedział już mężczyzna w czapeczce.
- Jak się nazywasz? - spytał Tony.
- Davy Brewster, Tony.
- W porządku, Davy Brewster - rzekł Tony i wyjął z portfela dwa banknoty
dziesięciofuntowe. - Dopilnuj, żeby szczeniak trzymał jadaczkę na kłódkę, dobra?
- %7ładen problem, wielkie dzięki - odparł biorąc pieniądze.
Tony odjechał. W czasie jazdy nałożył okulary przeciwsłoneczne i sukienną czapkę.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, miał niebieskiego morrisa po prawej stronie. Oparł łokieć
prawej ręki na listwie okiennej, zasłaniając twarz i prowadząc lewą ręką. Drugi detektyw z
lewej strony Tony'ego stał tyłem do ulicy, obserwując wyjście dla pieszych. Udawał, że
przygląda się witrynie z książkami o tematyce religijnej.
Tony przyspieszył i zerknął w lusterko. %7ładen z detektywów go nie zauważył.
- To było łatwe - powiedział głośno i skierował się na południe.
Samochód był w istocie przyjemny. Wyposażony w automatyczną skrzynię biegów i
wspomaganie kierownicy. Miał też radioodtwarzacz. Tony pogmerał w pudełkach z
nagraniami, wybrał kasetę Beatlesów, włączył ją i zapalił cygaro.
Mniej więcej za godzinę będzie już liczył forsę na farmie.
Feliks Laski wart był pielęgnacji - pomyślał Tony. Poznali się w restauracji przy
jednym z klubów Tony'ego. Kasyna Coxa miały najlepsze jedzenie w Londynie. Musiały
mieć. Dewiza Coxa brzmiała: jeśli podajesz ochłapy, kundle będą twoimi gośćmi.
Chciał, żeby do jego klubów przychodzili ludzie bogaci, nie lumpy zamawiające piwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]