[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nastąpiło przypadkowe wylanie się preparatu. Gabloty zapewniają skuteczną ochronę okupioną jednak znaczną
utratą sprawności dłoni, jaką powodują rękawice. Nikt za nimi nie przepada, gdyż każda wykonywana
czynność trwa dwukrotnie dłużej.
Gdy w izolowanej pracowni ustabilizowało się zróżnicowane ciśnienie powietrza, Anderson wziął prysznic,
włożył strój ochronny i przeszedł przez komorę powietrzną. Poprawiał swą maskę tlenową tak długo, dopóki
nie było mu w niej wygodnie, ale z wcześniejszego doświadczenia wiedział, że już po kilku godzinach zacznie
odczuwać dyskomfort. Myra Freedman dołączyła do niego, mając na sobie taki sam strój, fartuch, gumowe
obuwie ochronne i respirator. Zobaczył jej oczy uśmiechające się zza maski i skinął głową. Zapowiadał się
długi dzień.
- Dzięki Bogu! - westchnęła Myra, gdy spotkali się pózniej po drugiej stronie komory powietrznej. - Czuję się
jak mniszka.
Winda zawiozła ich na szóste piętro, gdzie czekał Strauss.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
Anderson powiedział mu, że powtórzyli eksperymenty Cohena, używając jeszcze większej ilości różnych
stężeń i przygotowali dwa nowe testy antybiotyków.
- Doskonale. Można na słówko, doktorze...?
Anderson spojrzał na Myrę, zrobił wymowną minę i poszedł za Straussem do jego gabinetu.
- Miałem telefon od władz wojskowych w Haderze - powiedział profesor.
- O...? - Zdziwił się Anderson.
- Pański wypadek na plaży miał nieco bardziej dramatyczny przebieg, niż mi pan sugerował.
Anderson przeprosił, że nie powiedział prawdy, tłumacząc, iż nie chciał wzbudzać sensacji i odrywać nikogo
od ważniejszych problemów.
Strauss uśmiechnął się.
- Angielskie męstwo w obliczu niebezpieczeństwa?
- Nie - sprostował Anderson. - Jestem Szkotem.
- W takim razie, proszę mi wybaczyć... - Strauss znów się uśmiechnął. - Mojej żonie i mnie byłoby
niezmiernie miło, gdyby zechciał pan zjeść dziś z nami kolację.
Anderson spędził w towarzystwie Miriam i Jacoba Straussów bardzo miły wieczór. Początkowo spodziewał
się, że Strauss rozgada się na temat nauki i medycyny, jak podczas pierwszego spotkania w jego gabinecie, ale
nic takiego nie nastąpiło. Przez wzgląd na Miriam, która nie była ani naukowcem, ani lekarzem, rozmowa
toczyła się na bardziej ogólne tematy. Anderson opowiadał o swoim domu rodzinnym w Dumfries i o figlach,
wyczynianych wraz z siostrą, kiedy oboje byli jeszcze dziećmi i beztrosko spędzali czas wśród wzgórz
Galloway. Miriam śmiała się głośno i kręciła głową.
- Współczuję waszej biednej matce!
- Mają państwo dzieci? - zapytał w pewnej chwili Anderson.
Miriam spochmurniała na moment, lecz zaraz odrzekła z uśmiechem:
- Dwóch synów. Dov jest biologiem, jak jego ojciec. Pracuje w Ameryce...
Anderson spojrzał na Straussa, oczekując, że ten powie coś więcej, ale profesor odwrócił wzrok. Anderson z
powrotem przeniósł spojrzenie na Miriam.
- Jacob, nasz młodszy syn, zginął na wojnie. Był w armii.
Anderson poczuł się niezręcznie. Pożałował, że w ogóle zapytał. Teraz gospodarze siedzieli ze wzrokiem
utkwionym w podłodze.
- Pańska szklanka jest pusta - zauważył Strauss, przerywając milczenie.
Anderson wrócił do domu przed północą. Na trawniku przed budynkiem ujrzał amerykańskich studentów z
gitarami. Siedzieli, głośno wyśpiewując. Był z nimi Miles Langman. Kiedy zobaczył Andersona, podszedł i
przywitał się z nim, jak z dawno nie widzianym bratem. Zapytał, gdzie się, u diabła, podziewał przez ostatnie
dwa dni. Anderson patrzył na uśmiechniętą twarz
Amerykanina i zaczynał mieć wątpliwości, czy słusznie go podejrzewał. Może Langman to po prostu
zwyczajny, przyjaznie usposobiony facet, którego wszystko interesuje? Tacy zazwyczaj są Amerykanie...
- To długa historia...
- Pogadamy?
- Jasne.
W drodze na górę zatrzymali się na drugim piętrze, by Langman mógł wziąć z lodówki piwo, po czym wyszli
na dach i usiedli oparci plecami o mur. Anderson westchnął ciężko.
- Jakieś problemy? - zapytał Langman.
- Zasrany dzień... - odrzekł Anderson. - A raczej dwa... - poprawił się, dotykając rany na głowie. Opowiedział
Langmanowi o swojej wyprawie do Cezarei i o odkryciu, którego dokonał, a mianowicie, że Klein wcale nie
zawitał do domu po wyjezdzie z Tel Awiwu.
- Może był u dziewczyny? - zasugerował Langman.
Anderson wzruszył ramionami.
- Podejrzewam, że właśnie w tym czasie ten mały skurwiel razem z Cohenem zajmowali się potajemnie
klonowaniem, ale tego nie da się już sprawdzić.
- Dlaczego?
Anderson wyjaśnił.
- O rany... - Westchnął Langman. - Kwas, strzelający terroryści i trupy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]