[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dlatego zniknął z niebywałą szybkością i czekał a\ odejdą. Zbli\yli się i usiłowali w ciemność
nocy znalezć poszukiwanego.
 Nie widzę go, a ty?
 Tak\e nie.
 Gdzieś pewnie usiadł.
 A mo\e zmienił kierunek? To byłoby przeklęte! Jak powróci na plac, to trudno będzie
wykonać zlecenie.
 Ty idz na prawo, ja na lewo. Kto go spotka, ten wymierzy cios! Sternau rozmyślał co ma
czynić. Zabić ich i potem poinformować o napadzie, trudno to będzie udowodnić. Wybrał
jedynie słuszną drogę powrócił na plac, gdzie spotkał lorda i Mariano.
Opowiedział im swoją przygodę. Zaraz domyślili się, \e przyczynił się do tego Kortejo.
Wrócili do domu, gdzie powitały ich szczęśliwa Amy.
 Nadchodzą zwycięzcy!  wołała radośnie, prowadząc trzech mę\czyzn do salonu. 
Jesteśmy z was dumnymi.
 Przede wszystkim z potrójnego zwycięzcy!  rzekł Mariano, wskazując na Sternaua.
 A z drugiego tak\e  dodał lord.  Nasz przyjaciel odniósł po igrzyskach zwycięstwo,
które było największe. Dlatego powinien otrzymać nagrodę!
Wziął rękę Amy i wło\ył w prawicę Mariano:  Kochacie się dzieci moje i godne jesteście
siebie. Bądzcie szczęśliwi, \yczę wam tego!
To była wielka niespodzianka i nagroda, jakiej nigdy jeszcze nie wręczono po igrzyskach.
Oboje zakochani padli sobie w objęcia. Był to wieczór radości i rozkoszy. Całkiem inaczej było
u Korteja. Pablo wrócił do domu, by mieć alibi, \e kiedy wynajęte zbiry zabiją Sternaua, on był
u siebie.
Niedługo wróciła Józefa. Oblicze jej pałało, zrenice błyszczały. Zrzuciła z siebie strój
maskowy i stanęła przed ojcem.
 Ojcze, ten Sternau pojutrze jedzie do hacjendy?
 Tak, z dwoma towarzyszami.
 Nie dajmy tym ludziom ani minuty swobody.
 Jeden ju\ pewnie nie \yje: Sternau. Jutro postanowimy co zrobić z drugim.
Ojciec i córka siedzieli ze sobą, kiedy nadeszli hidalgowie, ci którzy mieli zabić Sternaua.
 No i co udało się?
 Niestety nie. Szedł sam, my za nim, ale nagle straciliśmy go z oczu. Powróciwszy na
plac, zobaczyliśmy go wsiadającego na koń z lordem Lindsayem.
Kortejo potrząsnął gniewnie głową.
 Jesteście głupcami i tchórzliwymi najmitami. Nie chcę słyszeć o was!
 My to zrobimy, senior!  rzekł jeden.
 Nie potrzebuję was. Mo\ecie iść. Za swój niekorzystny i bezcelowy trud macie zapłatę,
dziesięć pesos, podzielcie między sobą i zabierajcie się precz!
Hidalgowie byli zadowoleni, \e i tyle dostali. Józefa udała się spać, ale sen nie przychodził.
Rozmyślała nad zemstą, nie wymyśliła jednak nic takiego, co odpowiadałoby sile jej gniewu.
Kortejo równie\ nie spał. Myślał całymi godzinami. Wreszcie poszedł do stajni i kazał osiodłać
wierzchowca. Nad rankiem wyjechał z miasta w północnym kierunku.
Minęło dwa dni, przed rezydencją lorda Lindsaya zatrzymały się silne konie, a wewnątrz
odbywały się po\egnania.
 Jak długo zabawi pan w podró\y?  pytał Lindsay.
 Kto to mo\e w obecnych czasach wiedzieć? Wrócimy jak tylko będzie mo\na.
 Spodziewam się. Nie \ałujcie koni. Jest ich na pastwiskach tysiące. Ma pan jeszcze jakieś
\yczenie?
 Tak, milordzie. Nie wiem, co mo\e mnie spotkać w tym kraju. Jeśli bym długo nie
wracał, proszę zająć się moim jachtem i załogą.
 Uczynię to, chocia\ jestem przekonany, \e nie będę musiał. Bywajcie zdrowi!
Sternau i Helmer siedzieli ju\ na koniach, kiedy Marian stał jeszcze na schodach; nie mógł
się rozłączyć z Amy w \aden sposób. Wreszcie dosiadł konia. Wyjechali tą samą drogą, którą
dwa dni temu wyruszył Kortejo.
Sternau nie wziął ani przewodnika ani słu\ącego. Miał przy sobie mapę Meksyku, ona była
ich przewodnikiem. I chocia\ \aden z nich nie jechał nigdy przedtem tą drogą, nie zabłądzili.
Do hacjendy el Erino był jeszcze dzień drogi. Jechali równiną, usianą wysepkami gąszczy.
Sternau był z wszystkich trzech najbardziej doświadczony. Nie uszedł jego uwagi ani jeden
złamany kłosek, ani gałązka, ani kamyk. Kiedy tak jechali w milczeniu, rzekł do towarzyszy:
 Popatrzcie tam, w stronę krzaków, le\y tam na stra\y człowiek, za nim stoi uwiązany
koń!
 Nie widzimy nic.
 Wierzę, bo tu trzeba doświadczenia. Skoro podniosę strzelbę, uczyńcie tak samo. Ale nie
strzelać, dopóki ja sam nie zrobię.
Pojechali naprzód i zrównali się z krzewami. Sternau zatrzymał nagle konia i podniósł
strzelbę. Obaj towarzysze uczynili tak samo.
 Hola, senior, a czego tam szukasz na ziemi?  zawołał. Krótki, szorstki śmiech, a potem
dały się słyszeć słowa:
 A co to pana obchodzi?
 Nawet bardzo. Wyjdz stamtąd, je\eli łaska!
 Naprawdę? To wyjdę.
Z krzaków wyszedł mę\czyzna odziany w skórę bawolą. Był Indianinem, ale strój miał krój,
który lubią ciboleros. Uzbrojony był w strzelbę i nó\. Mę\czyzna ten wyglądał tak, jakby nie
wiedział w całym swoim \yciu, co to strach. Jak tylko wyszedł z gąszczy, koń jego postępował
za nim sam.
Przebiegł oczyma grupę trzech mę\czyzn i rzekł:
 Hm, to było niezle zrobione, panowie. Mo\na by nawet myśleć, \e ju\ byliście na prerii.
Sternau zrozumiał, a Mariano zapytał:
 Dlaczego?
 Udaliście, \e mnie nie widzicie, a potem nagle zwróciliście w tę stronę rusznice.
 Gdy spostrzegliśmy ukrytego człowieka, wydał nam się podejrzany  zauwa\ył Sternau.
 Co robiłeś w krzaku?
 Czekałem, zdaje mi się na was.
Sternau ściągnął brwi i przestrzegał:
 Tylko \adnych głupich dowcipów! No, powiedz, na kogo?
 Powiem, tylko dowiem się dokąd jedziecie.
 Do hacjendy del Erina.
 Dobrze, więc jesteście tymi, na których czekam. Wczoraj pędziłem tam na górach za
bawołem i znalazłem podejrzane ślady. Poszedłem za nimi i podsłuchałem gromadkę białych,
którzy le\eli razem i głośno opowiadali. Dowiedziałem się, i\ chcą pojmać kilku jezdzców,
którzy jadą do hacjendy del Erina. Wyruszyłem zaraz w drogę, by przestrzec tych łudzi. Je\eli
wy nimi jesteście, to dobrze, je\eli nie, pójdę dalej le\eć, dopóki nie nadejdą ci właściwi.
Sternau podał mu rękę i rzekł:
 Poczciwy z was człowiek! Dziękujemy. Wnoszę z opowiadania, \e właśnie my jesteśmy
tymi oczekiwanymi jezdzcami. Ilu było tych ludzi?
 Dwunastu.
 Tylu to sam na siebie biorę. Zbiera mnie prawie ochota pomówić z nimi przez chwilę.
Aowca bawołów popatrzył na Sternaua z boku i rzekł:
 To bierzesz na siebie dwunastu, senior?
 Tak. Czasem nawet więcej  odparł powa\nie.
 Takich nawet jedenastu wydaje się za du\o.
 Tak myślicie? Je\eli musiałbym spotkać się z nimi, przyglądnąłbym się im dobrze. Ale to
niezbyt mądrze lezć w niebezpieczeństwo.
 Sądzę tak samo  przytaknął obcy ironicznie.
Indianin wsiadł na konia i jechał na czele tego małego oddziału. Siedział sposobem
indiańskim pochylony do przodu, by badać wszelkie ślady, a Sternau wywnioskował, \e mo\e
się na nim polegać.
Wieczorem, kiedy szukano miejsca na spoczynek, okazało się, \e Indianin i w tej materii jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl