[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przebijał też odór rozkładu i ledwo wyczuwalna woń wyschniętej skóry. Nie wszyscy w tym
pomieszczeniu żyli.
Wszystkie te zapachy połączyły się w jeden wyciskający łzy z oczu smród i Luke musiał się
posłużyć Mocą żeby opanować buntujący się żołądek. Po kilku płytkich wdechach zwalczył w
sobie odrazę i poczuł zimne powietrze na twarzy. Temperatura była tak niska, że zaczął się
zastanawiać, czy ktoś - lub coś - nie usiłuje spowolnić tempa rozkładu.
Hełm Bena otworzył się z sykiem.
- Fuj! - parsknął chłopiec. - A myślałem, że już bardziej śmierdzieć nie może.
- Widocznie nie spędziłeś dostatecznie dużo czasu z Huttami - zauważył Luke. - Trzeba
będzie to naprawić.
Ben stłumił odruch wymiotny.
- Zrobiłbyś to własnemu synowi? - zapytał.
- Potraktuj to jak dalszy ciąg edukacji - zaproponował Luke. - Rycerz Jedi powinien czuć się
swobodnie w każdych warunkach.
- Założę się, że Yoda nie był aż tak okrutny.
- Yoda żył na bagnach - przypomniał synowi Luke. - Kazał mi jeść rzeczy, które pachniały
gorzej niż to.
- Niemożliwe.
- Ależ możliwe. Hm... ikra slaura prosto z bagna... - mlasnął Luke, naśladując Yodę. -
Podniebienie łechce i brzuch napełnia.
Z hełmu Bena dobiegł bulgotliwy odgłos. Luke zachichotał.
- Oddychaj przez usta - poradził. - Przyzwyczaisz się.
Poświecił latarką na hełmie na unoszące się nad nimi istoty. Wszystkie miały na sobie
lekkie kombinezony lub dwuczęściowe ubrania robocze, takie, jakie nosiło się pod skafandrami
próżniowymi. Stopy nagie lub w butach. Przeważnie byli to ludzie, ale zdarzali się też
przedstawiciele najbardziej mobilnych ras: Falleenowie, Twi lekowie, Bothanie i dziesiątki innych.
Wszyscy byli wychudzeni i zaniedbani, a ci staromodnie ubrani zdawali się wyraznie chudsi i
bardziej niechlujni niż ci, którzy mieli na sobie współczesne stroje.
Kiedy światło padało im na twarze, zwykle odwracali wzrok lub nawet unosili rękę, żeby
osłonić oczy. Jednak w przypadku istot szczególnie wychudzonych, często ubranych w wyjątkowo
przestarzałe stroje, zrenice nie chciały się zwężać, więc nie było w ogóle żadnej reakcji. Ben
oświetlił latarką jedno z takich ciał - na wpół zmumifikowanego Bitha płci męskiej w kombinezonie
bez rękawów z czasów Starej Republiki. W końcu jęknął sfrustrowany:
- To naprawdę zaczyna przyprawiać mnie o dreszcze.
- Mnie też. - Luke wyciągnął rękę w kierunku młodej samicy Wookie i oświetlił ją latarką.
Patrzył z rosnącą konsternacją, jak jej oczy skupiają się na moment na jego dłoni, by zaraz zwrócić
się ponownie do wewnątrz. - Oni chyba przesadzili z medytacją.
- No, ponuro tu - stwierdził Ben. - Ale spójrz na to.
Luke odwrócił się i zobaczył sznur czegoś w rodzaju paciorków, unoszących się w świetle
latarki. Paciorki opadały z ciał nad ich głowami. Zbyt wiele widział czegoś takiego w zbyt wielu
bitwach kosmicznych, by nie wiedzieć, co to jest. Jasnoszkarłatny kolor tych kropli wskazywał, że
są stosunkowo świeże.
- Kto z nich krwawi? - spytał Luke.
Ben włączył latarkę na przegubie ręki i poświecił nią, podążając szkarłatnym śladem w
kierunku plątaniny fruwających ciał. Kilka istot miało na ubraniach czerwone plamy, jednak nie
było widać żadnych rozdarć ani ran; nic nie mogło być zródłem tak obfitej strugi krwi.
- Chyba jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać. - Ben wskazał kciukiem na środek
pomieszczenia. - Ruszamy?
Chłopiec udawał beztroskiego, jednak coś w jego głosie sugerowało, że nie ma ochoty
zgłębiać tajemnicy tam w górze. Luke wcale mu się nie dziwił. Pulsujący blask mógł pochodzić z
okiełznanej energii grawitacyjnej, podobnej do Ogniokuli na znacznie większej stacji Centerpoint.
Mógł też być namacalnym wcieleniem Mocy, zródłem dziwnej tęsknoty, która tak przerażała Bena,
gdy był dzieckiem. Cokolwiek to miało oznaczać, Ben był gotów się z tym zmierzyć i spojrzeć w
oczy swoim dawnym demonom. Luke nigdy nie był z niego bardziej dumny niż w tej chwili.
- Tak, chyba powinniśmy - zgodził się. - Ktoś z nich musi być ranny. Ty pierwszy.
Ben pokiwał głową i wyskoczył w górę. Nie było tu sztucznej grawitacji, która mogłaby go
ściągnąć z powrotem w dół, musiał jednak użyć Mocy, żeby nie wpaść na nikogo. Po chwili
krzyknął głośno, a w jego aurze w Mocy pojawił się chłód przerażenia.
- Ben? - zawołał Luke. - Co się stało?
- Eee, nic - zapewnił go syn. - Po prostu mała niespodzianka. Chyba mój stary przyjaciel
mnie znalazł.
Luke zmarszczył brwi.
- Jaki stary przyjaciel?
- No, na pewno nie jest to Tahiri - odparł Ben. - Ale nie martw się. Poradzę sobie.
- Jesteś pewien?
- To się okaże. - Ben zatrzymał się między parą dryfujących ciał, jakieś trzy metry ponad
Lukiem. - Dołączysz do mnie?
- Jestem tuż za tobą.
Luke odbił się od podłogi i zaraz posłużył się Mocą, żeby zneutralizować moment pędu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]