[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nikt nie wierzył, że dopędzą don Pabla na otwartym mo
rzu, ale dystans między nimi zmniejszał się z każdą chwilą.
90
Przy odrobinie szczęścia mogli dotrzeć do Granady o wie
le wcześniej, niż ich się spodziewano. Don Pablo będzie
zaskoczony...
Lorenzo nie zwierzył się ze swoich planów lordowi
Mountfitchetowi. Istniało pewne niebezpieczeństwo, że
Kathryn zostanie ranna podczas ataku na posiadłość don
Pabla. Niestety, nie było innego wyjścia. Lorenzo nie miał
żadnej gwarancji, że gdy don Pablo się podda, Kathryn na
tychmiast odzyska wolność. Po cichu liczył na element za
skoczenia. A z drugiej strony, chyba lepiej, żeby nawet zgi
nęła, niż miałaby dostać się do niewoli Raszida Groznego.
Don Pablo pewnie był przekonany, że przez kilka najbliż
szych dni niczego nie musi się obawiać. Nie doceniał prze
ciwnika. Lorenzo od razu domyślił się prawdy, kiedy tylko
usłyszał o porwaniu Kathryn. Zanim otrzymał list, już po
czynił pewne przygotowania do podróży.
Ruchem ręki dał znać, żeby zmniejszyć tempo. Ludzie
nie mogli długo wiosłować z takim wysiłkiem. Cała załoga
- Å‚Ä…cznie z Lorenzem Santorinim - co pewien czas zmienia
ła się przy wiosłach. Lorenzo nigdy nie wymagał od nich
tego, czego sam nie mógł lub nie chciał zrobić.
Dlatego byli lojalni i w pełni mu wierni i oddani. Silni
i dobrze wyszkoleni. Gotowi na to, żeby w walce umrzeć
za swojego pana.
Kathryn zauważyła, że główna brama zawsze jest zamk
nięta. Otwierano ją tylko przy zmianie warty. Poza tym
spostrzegła małą boczną furtkę, używaną przez służbę.
91
Każdego ranka jakiś starzec przyjeżdżał tam na ośle, przy
wożąc owoce i warzywa. Kiedy był w kuchni, furtka przez
kilka minut pozostawała otwarta. Kathryn obserwowała go
uważnie zza firanki, przez okno w swoim pokoju. Czas mi
jał, a nikt się nie zjawiał...
Mogłabym się tamtędy wymknąć, gdyby przyjeżdżał za
wsze o tej samej porze, uznała.
Ale co potem? Tego nie wiedziała. Była w zupełnie ob
cym sobie kraju, sama, bez pensa przy duszy. Z deszczu
pod rynnę, pomyślała ze smutkiem. Don Pablo dotrzymy
wał słowa i w dalszym ciągu traktował ją jak gościa. Gdyby
uciekła i próbowała prosić o pomoc nieznajomych, ryzyko
wała nie tylko życie.
Czy jednak miała inne wyjście? Czekać, aż don Pablo
wymieni ją na porwaną córkę? Za żadne skarby nie chciała
zostać niewolnicą Raszida. Wprawdzie Lorenzo oszczędził
jej opisów życia wśród piratów, ale nie była aż tak naiwna,
żeby nie wiedzieć, co ją spotka.
Nie dam się sprzedać, postanowiła zdecydowanie. Nie
pójdę na targ niewolników!
Lorenzo zaklął z cicha. Minęły dwa dni, odkąd galeon
dobił do brzegów Hiszpanii. Całe dwa dni, zanim skon
taktował się z Ali Khayrem i kupił konie dla siebie i nie
wielkiego oddziału najlepszych żołnierzy. Chciał od razu
przypuścić szturm na posiadłość don Pabla, lecz Ali mu
to odradził.
- Znam człowieka, o którym mówisz - oznajmił. - Je-
92
śli dziewczyna jest w jego rękach, to na razie nic jej się nie
stanie. A otwarty szturm nic nie da. Posiadłość jest pilnie
strzeżona i zobaczą was już z daleka. Mogą po cichu wy
wiezć brankę. Jak ją wtedy znajdziesz? Nie, znacznie lepiej
uciec się do podstępu.
- Jak zawsze masz rację - przyznał Lorenzo, chociaż
z trudem panował nad zniecierpliwieniem. - Nie spocznę
jednak, póki jej nie zobaczę.
- Proszę cię tylko o trochę cierpliwości, przyjacielu. Zro
bię wszystko, żeby ci pomóc. Moi ludzie dotrą tam, gdzie ty
na pewno siÄ™ nie dostaniesz. Poczekaj.
Lorenzo zastosował się do rady przyjaciela, choć zży
mał się w duchu na tę przymusową bezczynność. Jego
ludzie często bywali w mieście, żeby zasięgnąć języka.
Dowiedzieli się, że, ogólnie rzecz biorąc, dom Hiszpana
to istna forteca.
Jak się wkrótce okazało, Ali Khayr zebrał szczegółowe
informacje.
- Przy głównej bramie stoją silne straże - wyjaśnił. -
Zbrojni patrolują wewnętrzne ogrody, aczkolwiek nie za
wsze robią to tak, jak powinni. Jest tam także boczna bra
ma.
- Sugerujesz, że moglibyśmy dostać się przez boczne
wejście?
- Jeden człowiek na pewno - odparł Ali. - Prowadzą
tam dwie ścieżki. Jedna przebiega przed główną bramą
i w związku z tym nikt tamtędy się nie przedostanie, nieza
uważony przez wartowników. Druga jest dużo trudniejsza,
93
więc praktycznie niechroniona. Gdyby dziewczyna o wy
znaczonym czasie stanęła pod boczną furtką, to ktoś z nas
mógłby ją sprowadzić na dół, do ciebie i twoich ludzi.
- Sam po nią pójdę.
- Z twoimi oczami? Niebieskooki Arab to prawdziwa
rzadkość - powiedział Ali i uśmiechnął się, aby nieco zła
godzić swoją wypowiedz. - Nie, przyjacielu. To ci się nie
uda. Nawet nie dojdziesz do furtki. Codziennie rano przy
jeżdża tam dostawca owoców i warzyw. Jest Arabem. Służ
ba zna go dość dobrze. Nawet na niego nie patrzą.
- W takim razie... - Lorenzo przebiegł w myślach po
twarzach swoich ludzi. - Od nikogo nie mogę żądać, aby
podjął takie ryzyko. A jeśli nisko się pochylę i przysłonię
twarz, może jednak wezmą mnie za Maura?
- Oczu nie zmienisz - odparł Ali. - Czekaj u stóp urwi
ska i nie martw siÄ™ o resztÄ™. W razie czego powstrzymasz
pogoń.
- Skąd wiesz, gdzie jej szukać wewnątrz budynku?
- Nie mógłbym spokojnie mieszkać w hiszpańskiej Gra
nadzie, gdybym lepiej nie poznał Hiszpanów. Kiedy Bo-
badil z płaczem uchodził z Alambry, większość Maurów
stąd wyjechała. Niektórzy zostali. %7łyjemy cicho, staramy
się nie rzucać w oczy, cały czas oglądamy się za siebie. Na
wet gdy zastępy wojowników Allaha podeszły pod Gale
rę, mnie pozostawiono w spokoju. Nie sprawiam kłopo
tów Hiszpanom. Nie dostrzegają mnie, bo nie wchodzę im
w drogę. Jestem nikim, nocnym cieniem. Niektórzy z nas
pracują dla Hiszpanów. Uważają to za normalne. Za pie-
94
niądze da się wiele załatwić, przyjacielu. Ktoś zadba o to, by
dziewczyna w odpowiedniej chwili znalazła się przy furtce.
Jeśli Allah pozwoli, to jutro wieczorem będziecie razem.
- Będę twoim ogromnym dłużnikiem, Ali.
- Nieprawda. Spłacam jedynie własny dług, który kiedyś
zaciągnąłem u ciebie - odpowiedział Ali Khayr. - Gdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]