[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odsunąć od siebie tę głupią, wręcz szaleńczą myśl, ale jednocześnie doskonale wiedziała, że nie może sobie na to
pozwolić. Kiedy wyjdzie wreszcie z tych lasów, znów będzie mogła myśleć jak dziecko, na razie jednak powinna
zachowywać się jak dorosła, w każdym razie w miarę możliwości.
Przecież wiesz, co widziałaś - pomyślała. - Wielką dolinę, w której nie było nic oprócz drzew. Ani śladu
drogi, ani śladu dymu. Więc musisz zachowywać się mądrze. Musisz oszczędzać zapasy. Mama udzieliłaby ci
dokładnie takiej rady. Tata też .
Wypiła trzy łyki Surge, odsunęła butelkę od ust, czknęła i wypiła jeszcze dwa. Starannie zakręciła korek, po
czym przyjrzała się reszcie zapasów.
Zdecydowała się na jajko. Obrała je, bardzo dbając o to, by skorupki odłożyć do plastikowej torebki,
w którą jajko było pierwotnie zapakowane (do głowy jej nie przyszło, że śmiecąc i w ogóle pozostawiając jakieś
ślady swej obecności, może uratować życie), a następnie posypała je solą. Zaszlochała przy tym krótko, wyobraznia
bowiem pokazała jej małą dziewczynkę w bezpiecznej kuchni w domu, sypiącą sól na papierek i skręcającą go
zgodnie z naukami matki. Widziała cień głowy i rąk tej dziewczynki, rzucany na biały kuchenny blat przez zapaloną
lampę, słyszała dobiegający z dużego pokoju dzwięk telewizyjnych wiadomości, słyszała kroki chodzącego po
sypialni na piętrze Petera. Wspomnienie to było czyste, wyrazne i jasne niczym halucynacja, wydawało się niemal
wizją. Zupełnie jak u tonącego, który widzi samego siebie siedzącego w łodzi, spokojnego, rozluznionego, tak
straszliwie, beztrosko bezpiecznego.
Trisha miała jednak lat dziewięć, prawie dziesięć, i była wysoka jak na swój wiek. Głód okazał się
silniejszy niż wspomnienia i strach. Posoliła jajko i zjadła je szybko, nadal szlochając. Smakowało wspaniale.
Chętnie zjadłaby drugie, a zapewne nawet i trzecie. Matka nazywała je wprawdzie bombami cholesterolowymi , ale
cholesterol nie wydawał się szczególnie grozny komuś, kto zabłądził w lesie, krwawił z zadrapań, a powieki miał tak
opuchnięte od ugryzień owadów, że sprawiały wrażenie obłożonych czymś, może ciastem przyklejonym do rzęs.
Przyjrzała się balonikom, po czym odwinęło sreberko i zjadła jeden. Seks...szkolne! - westchnęła; tego
największego ze wszystkich komplementów nauczyła się oczywiście od Pepsi. Napiła się wody. Potem, szybko, nie
dając szansy dłoniom, bo któraś mogła okazać się zdrajczynią i wepchnąć jej w usta coś jeszcze, spakowała resztę
jedzenia do torby, zwinęła ją (torba dała się zwinąć znacznie bardziej niż przedtem), sprawdziła, czy butelka Surge
została dobrze zakręcona, i schowała wszystkie swe dobra do plecaka. Jej palce trafiły na wypukłość jednej
z kieszeni i nagle doznała uczucia zachwytu, mającego być może coś wspólnego z wchłoniętymi przed chwilą
kaloriami.
Walkman! Zabrała ze sobą walkmana! o tak!
Odpięła wewnętrzną kieszonkę i wyjęła go, trzymając urządzenie delikatniej niż ksiądz eucharystię.
Przewód słuchawek owinięty był wokół niego starannie, same słuchawki przypięte do plastikowych uchwytów,
w środku znajdowała się ulubiona w tej chwili taśma jej i Pepsi, Tubthumper Chumbawamby, ale Trishy nie
zależało akurat na muzyce. Nałożyła słuchawki i wsunęła je w uszy, przełączyła funkcję na radio i włączyła
walkmana. Najpierw usłyszała wyłącznie szum, radio bowiem nastawione było na WMGX nadające z Portland,
nieco niżej na skali znajdowało się jednak WO-XO z Norway, a po drugiej stronie WCAS, niewielka stacja z Castle
Rock, miasteczka, które mijali po drodze na tę wycieczkę. Niemal słyszała głos brata, ociekający nowo odkrytą
ironią nastolatka, mówiącego: WCAS! Pipidówa dzisiaj, reszta świata jutro , i rzeczywiście WCAS było stacją
prowincjonalną, bez najmniejszych wątpliwości. Nadawało płaczliwe piosenki kowbojskie, śpiewane przez
wykonawców takich jak Mark Chestnut i Tracę Adkins, a w przerwach didżejka przyjmowała telefony od ludzi
pragnących sprzedać pralki, suszarki, buicki i broń myśliwską, a jednak Trisha miała teraz jakiś kontakt z ludzmi,
słyszała w tej dziczy ich głosy, usiadła więc na zwalonym drzewie, zachwycona, machinalnie opędzając się
czapeczką od owadów. Podano godzinę - była trzecia dziewięć.
O wpół do czwartej didżejka przerwała Radiowy sklepik na chwilę wystarczającą do przeczytania
lokalnych wiadomości. Społeczność Castle Rock zdecydowanie wystąpiła przeciw barowi, który na piątkowe
i sobotnie wieczory zatrudnił tancerki topless, w miejscowym domu starców wybuchł pożar (na szczęście nikt nie
został ranny), tor wyścigów samochodowych w Castle Rock miał zostać otwarty po renowacji na święto Czwartego
Lipca z nowiutkimi trybunami, zapowiadany jest pokaz sztucznych ogni. Popołudnie deszczowe, noc pogodna,
jutrzejszy ranek słoneczny, temperatura dochodząca do trzydziestu stopni, i to wszystko. Ani słowa o zaginionej
dziewczynce. Nie wiedziała, czy ma się tym cieszyć, czy martwić.
Już miała wyłączyć radio, kiedy kobiecy głos podał jeszcze jedną informację: I nie zapomnijcie, proszę, że
bostońskie Czerwone Skarpety walczą dziś z tymi utrapionymi nowojorskimi Jankesami. Spotkanie zaczyna się
o siódmej i jasne, będziecie mogli wysłuchać transmisji tu, na WCAS, gdzie wszyscy wciągnęliśmy oczywiście
czerwone skarpety, a teraz wracamy do...
A teraz wracamy do najbardziej gównianego dnia w życiu małej dziewczynki - pomyślała Trisha,
wyłączając radio i owijając je sznurem słuchawek. Mimo wszystko musiała przyznać, że po raz pierwszy od chwili,
gdy poczuła ten charakterystyczny skurcz gdzieś między sercem a żołądkiem, odzyskała coś w rodzaju spokoju
i poczucia pewności. Częściowo zapewne dlatego, że zjadła co nieco, ale zapewne więcej miał z tym wspólnego
ludzki głos z radia, prawdziwy ludzki głos, rozbrzmiewający tuż przy uchu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]