[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w słonecznym blasku. Uniosła głowę i spojrzała na uśpioną
twarz męża. Czuła radość. W ciągu ostatniej nocy kochała
S
R
i była kochana z taką czułością, że teraz pragnęła zawrzeć
pokój z całym światem. Pogrążona we śnie twarz ukochanego
wydawała się taka spokojna. Ostre rysy wygładziły się, linia
ust nabrała miękkości rzadko widywanej za dnia. Wyglądał
młodo i bezbronnie. Delikatnie przytuliła usta do warg męża
i natychmiast poczuła uścisk mocnych ramion.
- To nie był sen, prawda? - spytał, otwierając oczy, gdy
oderwali się wreszcie od siebie.
- Byłeś tamtej nocy w mojej sypialni. - Z ust Revy padło
bardziej stwierdzenie niż zapytanie.
- Co będzie, jeśli powiem tak"? - spytał, patrząc uważ-
nie na żonę.
- Przestań się targować i przyznaj.
- No dobrze. Byłem w twojej sypialni. Chciałem się
upewnić, czy tam jesteś. Odwróciłaś się i dotknęłaś mnie
więc powiedziałem, że to tylko sen, i wyszedłem tak szybko,
jak tylko mogłem. Bałem się, że znowu znikniesz, jeśli obu-
dzisz się i mnie tam zobaczysz.
- A następnego dnia opuściłeś dom.
- Musiałem. Przestraszyłem się. Dzieliło nas tyle niepo-
rozumień. Nie chciałem ich mnożyć. Ale już ich nie ma,
prawda?
- Teraz tak, lecz... - zawahała się. - Czy kiedykolwiek
było między nami dobrze dłużej niż przez chwilę?
- Mogłoby być. Znajdziemy sposób. Zostań ze mną. Na
zawsze. Nie widzisz, że należymy do siebie?
- W twoich ustach to takie proste - westchnęła.
- Bo to jest proste. Pomyśl o ostatniej nocy... o wszy-
stkich minionych nocach... i o tych, które nadejdą...
- Noce nigdy nie stanowiły problemu - przypomniała.
- Były tak doskonałe, że aż czułam się zakłopotana. Mogli-
śmy sypiać ze sobą, ale czy potrafimy razem żyć?
S
R
- Czemu nie spróbować? Teraz lepiej się rozumiemy.
Nauczyliśmy się czegoś. Powiedz, że zostaniesz - poprosił,
przyciskając ją do siebie.
- Demetrio...
- Powiedz - nalegał.
Spostrzegłszy zmianę wyrazu twarzy żony, zorientował
się, że nie powinien przeciągać struny.
- Nie mogę tak szybko podjąć decyzji. Proszę, nie pona-
glaj. Muszę pomyśleć.
- Nie wiem, o czym tu myśleć - westchnął i wypuścił ją
z objęć. - To takie oczywiste... - nie dokończył, by nie ze-
psuć osiągniętego porozumienia. - Dobrze, zrobimy, jak ze-
chcesz - powiedział opanowanym głosem.
Doskonale znał ten moment, w którym jedna ze stron ne-
gocjacji gotowa jest do ustępstw i pozostaje tylko zręcznie
manewrować, by uzyskać pożądaną reakcję. Postanowił więc
zdobyć się na cierpliwość.
Reva pocałowała go i wstała z łóżka. Leżał na wznak,
z przyjemnością obserwując, jak nago krzątała się po pokoju.
Narastała w nim ochota, by mieć ją z powrotem w łóżku.
- Nie zamierzasz się podnieść? - spytała.
- Wolałbym, żebyś tu wróciła.
- Jest niedziela. Wczoraj hrabia dość wyraznie dał do
zrozumienia, że chciałby widzieć nas w kościele dziś rano.
Z tonu wynikało, iż będzie to największa atrakcja tygodnia.
- Ostrzegałem cię, że jest filarem parafii. - Demetrio
ziewnął i wstał. - Teraz sobie przypominam. Ufundował wi-
traż dla miejscowego kościoła, który dziś podczas mszy ma
być odsłonięty. Poczuje się obrażony, jeśli nie przybędziemy,
by to dzieło podziwiać.
- A my oczywiście, za żadne skarby, nie możemy go
urazić - drażniła się Reva.
S
R
- Tak trzeba, jeśli chcemy, by Nicoletta znalazła spokoj-
ną przystań w ramionach Guida.
Dwie godziny pózniej dołączyli do statecznego zgroma-
dzenia u wrót wiejskiego kościółka. Hrabia siedział nieporu-
szony, oczekując wyrazów uznania dla swojej hojności, ale
skromnie odmawiając własnoręcznego odsłonięcia witraża.
W końcu ksiądz dokonał całej ceremonii. Oczom zebranych
ukazało się wspaniałe dzieło sztuki, podzielone na cztery czę-
ści, które ilustrowały przypowieść o synu marnotrawnym.
Podczas mszy kapłan nawiązał do niej w kazaniu poświęco-
nym umiejętności przebaczenia.
Słońce mocno grzało przez otwarte okna kościoła, więc
Revę ogarnęła senność. Kazanie nawiązywało do jej własnej
sytuacji. Uciekła, ale mogła znowu wrócić do domu, gdzie
z otwartymi ramionami czekał Demetrio. Wydawał się teraz
inny, choć trudno było sprecyzować, na czym polegała zmia-
na. Być może dlatego Reva wahała się przed podjęciem osta-
tecznej decyzji. Zauważyła jednak łagodność i wrażliwość
męża, a to budziło nadzieję. Oczywiście, że mogłoby teraz
zrodzić się między nimi zrozumienie. Istniała szansa wspól-
nego życia.
- Myślę, że przespaceruję się do domu - powiedziała, gdy
wyszli z kościoła.
- Pójdę z tobą - zaproponował natychmiast Demetrio.
- Nie. Chciałabym być sama. Potrzebuję odrobiny czasu,
by pomyśleć - rzekła z uspokajającym uśmiechem.
- Będę czekał - powiedział i odwzajemnił uśmiech.
Wędrowała bardzo powoli, myśląc o tym, że sercem go-
towa byłaby wrócić do Demetria, lecz rozsądek podsuwał
wątpliwości. Jedna z nich miała zródło w historii firmy finan-
sowej Leddria Fiscalego. Demetrio pracował tam jako po-
S
R
czątkujący specjalista. Szefowie Leddria oszukali go, skradli
pomysły, a ich autora wyrzucili na bruk. Skrzywdzony nigdy
nie zapomniał i nie wybaczył.
Reva wiedziała o tym, bo w okresie ich rocznego małżeń-
stwa firma popadła w kłopoty. Trzej mężczyzni, którzy kie-
dyś tak nieuczciwie obeszli się z Demetriem, ciągle stali na
jej czele, więc miała okazję obserwować, jak mąż dokonuje
na nich zemsty. Demetrio użył wszystkich wpływów, aby
pozbawić wrogów szansy na pomoc finansową, której po-
trzebowali.
Słyszała, jak dzwonił całymi godzinami, prosząc i grożąc,
byle tylko osiągnąć swój cel. W końcu, kiedy firma Leddria
upadła, kupił ją tanio. Stanął oko w oko z przeciwnikami
i kazał tym ludziom zabierać się w ciągu pięciu minut, jeśli
nie chcą, by wyrzuciła ich straż.
- Nigdy nie okazywałeś im urazy - powiedziała wów-
czas.
- Bo zemsta jest daniem, które najlepiej smakuje na zim-
no - odrzekł.
Ale najbardziej zdumiał ją fakt, że Demetrio w tydzień
pózniej sprzedał firmę. Po takim wysiłku pozbył się jej ma-
ksymalnie szybko. Zrobił, co chciał. Do wszystkich finansi-
stów, rywali, przeciwników, a nawet przyjaciół dotarło teraz,
jeśli nie wiedzieli tego wcześniej, że Corelli nigdy niczego
nie puszcza w niepamięć, dopóki się nie zemści. A kiedy do-
pnie swego, traci zainteresowanie dla sprawy.
Reva dowiedziała się potem, że ci trzej ludzie, których
wyrzucił, byli ogólnie znienawidzeni, więc Demetrio właści-
wie wyświadczył wszystkim przysługę. W dodatku pozosta-
łym, niewinnym pracownikom, zapewniono zatrudnienie
i firma Leddria stanęła na własnych nogach. Ale o tym wszy-
stkim doniósł Revie znajomy z mediolańskiej giełdy. Deme-
S
R
triowi nie przyszło do głowy, by usprawiedliwiać własne
działania nawet przed żoną.
Wszystko to przypomniało się jej teraz i przygasiło nie-
co dobry nastrój. Czy mąż mógłby pragnąć jej powrotu po
to jedynie, by potem ją wypędzić, udowadniając, że tylko
on może decydować o rozpadzie ich małżeństwa? Wydawa-
ło się to niemożliwe, choć Demetrio zwykł był kierować
się tymi samymi zasadami w życiu prywatnym i zawodo-
wym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]